Kolejny rok dobiega końca, a wraz z nim przychodzi czas na podsumowania.
Nie do końca mi ten rok na LU wyszedł. Brakowało czasu i chęci, ale nie
zamierzam się poddawać. Nawet jeśli kolejny numer Wilka Kulturalnego,
który już dawno powinien być, a nadal jest... rozgrzebany. To samo tyczy
się kilku tekstów, które zacząłem i jeszcze nie skończyłem albo tych,
które chodziły mi po głowie, a jeszcze nie powstały. Jaki był jednak rok
2024 pod względem muzycznym - jest w tym wypadku najważniejszym
pytaniem. Na początek przyszedł czas na płyty polskie. Które najbardziej mi się
podobały? Do których nadal lubię wracać? Które uważam za najlepsze?
Polskich płyt w tym roku w moich odtwarzaczach było zdecydowanie za mało, ale to nie znaczy, że nie znalazłem kilku rodzynków. Podział taki sam jak w zeszłym roku. Kolejność nie ma znaczenia. Nie wykluczam, że o niektórych płytach napiszę już w przyszłym roku. W samym podsumowaniu o każdej kilka (lub więcej) słów.
PŁYTA ROKU: Error Theory - The Art Of Death
Chciałoby się powiedzieć, że jak debiutować to tylko w taki sposób. To niestety niemożliwe, a przynajmniej nieosiągalne dla wielu zespołów i projektów muzycznych. Error Theory nieomal porwało się z przysłowiową motyką na słońce, ale w swoich marzeniach nie polegli i wydali płytę monumentalną pod każdym względem - od koncepcji począwszy przez wykonanie, zaproszonych gości aż po jej zawartość. Ogromne wrażenie robi już samo wydanie debiutu, którego formę, przemyślenie i właśnie monumentalizm najlepiej docenia się w wydaniu typu artbook. Wielka, winylowa oprawa w której znalazły się dwie płyty cd - z podstawowym albumem i tak zwaną sesją akustyczną, dyskiem dvd z filmem opartym na płycie i opowiadaniu napisanym do płyty oraz materiałem dodatkowym; obszerna książeczka zawierająca wielkoformatowe zdjęcia i grafiki przygotowane na potrzeby albumu, teksty oraz stopki, wspomniane opowiadanie, a także dwa plakaty stylizowane na te serialowo-filmowe znane z produkcji Netflixa, alternatywną okładkę ze zdjęciem chłopaków i samą nazwą projektu wydrukowaną na papierze fotograficznym i tekst utworu "The End" rozpoczynającego album ręcznie wypisany na czarnym papierze srebrnym tuszem przez Krzysztofa Szajdę. A słucha się jej tyleż ciężko, co absolutnie fascynująco. Prawdziwa perełka. [Pełna recenzja jest rozgrzebana, ale będzie!]
Wyróżnienia:
- Gallileous - Dancing Ash [nasza recenzja tutaj]
- Jarzmo - Antropocen/Emocjonalny Przester EP Połączenie stoner rocka z elektroniką, jazzem i folkiem nie ma prawa się udać. Krakowski duet udowadnia, że jest to możliwe na swoim debiutanckim albumie "Antropocen" wydanym w październiku mijającego roku i towarzyszącej mu wydanej kilka miesięcy wcześniej epce "Emocjonalny Przester". Obie płyty są gęste, niesamowite i zdecydowanie warte uwagi. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla tych, którzy szukają w polskiej muzyce nowej jakości. [Nie przewiduję pełnej recenzji]
- Toń - Korzenie Jeszcze jeden rozkładający na łopatki, świeży debiut, ale tym razem z Warszawy. O sobie piszą następująco: "Przedsiębiorca z branży pogrzebowej, prawnik od prądu, nauczycielka śpiewu, jeden z ojców polskiego stonera i tłumacz z MTV wspólnie tworzą muzykę z pogranicza good vibe'u i bad tripa." Warszawska formacja podobnie jak krakowskie Jarzmo sięgnęło po stoner rocka i wymieszało go z folkiem, ale zabarwiło go alternatywą, punkiem, doomem i psychodelą. Całość jest ciężka, gęsta, ale i przebojowa, a momentami brzmi tak jakby każdy członek grupy podchodził dać z plaskacza w twarz. Być może gdyby nie monumentalizm debiutu Error Theory to właśnie to wydawnictwo byłoby moją płytą roku, ale... To coś co trzeba usłyszeć i koniecznie wybrać się na któryś z ich przyszłorocznych koncertów. Po prostu petarda! [Pełnej recenzji raczej nie przewiduję]
- Red Lust - Red Lust EP Jeśli chcesz grać niemodną muzykę i do tego grać ją dobrze, musisz być bezczelny, albo mieć talent. Ci chłopacy z Gdańska najwyraźniej mają jedno i drugie. Szerzej jeszcze nieznani wyważają drzwi, ale nie frontowe, a te znajdujące się z boku. Nie ma w tym nic złego. Chłopaki pojechali bowiem do Ostrowa Wielkopolskiego na tegoroczny 36. Przegląd Wszyscy Śpiewamy na Rockowo, gdzie zrobili spore wrażenie na jury i podpisali kontrakt z Prog Metal Rock Promotion na zrealizowanie i wydanie debiutanckiej, zaledwie pięcioutworowej epki, trwającej dwadzieścia minut i dziewiętnaście sekund, którą objęliśmy naszym patronatem medialnym. Chłopaki pojawili się również drugiego dnia tegorocznej edycji Ostrów Rock Festival, gdzie w niedzielę 27 lipca, opowiadali w Strefie Promo o swojej płytce. (...) Red Lust na swoim zdecydowanie za krótkim, ale naprawdę udanym, debiutanckim wydawnictwie w żadnym wypadku nie odkrywa niczego czego byśmy w garażowym, blues rocku, czy tam rock'n'rollu nie słyszeli wcześniej, ale grają z wyczuciem i energią, ogromną swobodą i wręcz bezczelnością. Czuć w tym wszystkim młodzieńczą naiwność, czystą radochę czy nawet pewną dozę nieokrzesania, ale jednocześnie jest w tych pięciu kawałkach coś przyciągającego, świeżego. Numery wpadają w ucho, można złapać się na tym, że się je nuci, a kiedy epka wybrzmi, naprawdę chce się ją włączyć ponownie. Nie obraziłbym się też jakby spróbowali z polskimi tekstami i wtedy zabrzmieliby jak Breakout jeśli patrzeć w polską przeszłość takiego grania, albo jak Stach Bukowski jeśli zaś poszukać czegoś zbliżonego we współczesnej polskiej muzyce. Zapoznać się z epką, zatytułowaną po prostu "Red Lust" naprawdę warto i dać się twórczości chłopaków porwać, a następnie trzymać kciuki za dalszą drogę. Polecam! [Pełna recenzja tutaj]
- 8 Minutes Agony - 8 [Mini-recenzja tutaj]
- Sunday at 9 - Chosen, Obeyed, Forgotten [Mini-recenzja tutaj]
- Haasta - Gyddanyzc Już jako trio gdańska Haasta uderza debiutanckim albumem pełnometrażowym i podobnie jak inni wymienieni na tej liście twórcy zrzucają pionki z planszy. Techniczne, instrumentalne granie łączące post-rocka, math rocka, rocka progresywnego i alternatywę robi ogromne wrażenie zarówno na małej jak i dużej scenie, z radiowego eteru, jak i z samej płyty. Do kompletu świetna okładka i oryginalna pisownia miasta Gdańska pochodząca z dokumentów zawierających taki właśnie pierwszy zapis nazwy hanzeatyckiego miasta portowego. [Nie wykluczam pełnej recenzji]
- ProAge - Purgatorium Najnowszy album formacji ProAge to ich piąte wydawnictwo studyjne i zarazem drugie, które zostało wydane nakładem Prog Metal Rock Promotion oraz które zostało objęte naszym patronatem medialnym. O ile jednak "Coelum" ("Niebo") mimo ognistej, diabelskiej grafiki, był nagrany na instrumentach akustycznych i flirtował z jazzem, o tyle "Purgatorium", czyli "Czyściec", jest jego przeciwieństwem i sięga po brzmienie cięższe, bardziej metalowe. Album ten jest bowiem zdecydowanie potężniejszy, wręcz monumentalny, choć to wcale nie oznacza, że panowie skupili się wyłącznie na wspomnianym ciężarze i ostrzejszym brzmieniu. Tym razem też album ukazuje się wyłącznie w formie jednodyskowej i zawiera polską wersję. (...) Po bardzo dobrym "Coelum" do którego zdarza mi się wracać, nie miałem mimo wszystko żadnych oczekiwań co do kolejnego albumu ProAge i nie wypatrywałem go. Być może też z tego powodu po raz kolejny został równie mile zaskoczony i wzięty z przysłowiowego marszu. To album o dopracowanym, mocnym brzmieniu i równie mocnym przekazem. Świetna jest tutaj współpraca i chemia między muzykami oraz znakomicie brzmią pośród dźwięków polskie, rozbudowane i przy tym poetyckie teksty, które miejscami mogą wydawać się odrobinę przegadane, ale bynajmniej nie postrzegałbym tego za wadę. To właśnie one nadają całości nieco teatralnego, może nawet operowego charakteru. Ponownie jest to kawał znakomitej roboty i być może także jedna z najciekawszych polskich płyt tego roku. [Pełna recenzja tutaj]
- Blindead 23 - Vanishing Trochę debiut, a trochę powrót. Najnowsza odsłona Blindead pod szyldem Blindead 23 to zaledwie trzy utwory zamykające się w czasie niespełna trzydziestu minut, ale będące ciosem między oczy. Gęsto, brutalnie, bezkompromisowo i absolutnie szczerze, a do tego rozbudzającego apetyt na więcej. Sztosik. [Pełnej recenzji nie przewiduję]
- Tides from Nebula - Instant Rewards A skoro o powrotach mowa to w pięknym stylu przypomniało o sobie stołeczne Tides from Nebula. Na ich szósty album studyjny trzeba było czekać pięć lat, ale zdecydowanie warto było czekać. Panowie wrócili z materiałem cięższym i gęstszym aniżeli miało to miejsce na dwóch poprzednich albumach "Safehaven" (2016) i "From Voodoo to Zen" (2019) - a przynajmniej w moim odczuciu. Zdecydowanie jest to jeden z tych albumów, który lubi być puszczany w zapętleniu, nie chce wychodzić z odtwarzacza i którego naprawdę świetnie się słucha. [Nie wykluczam pełnej recenzji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz