wtorek, 27 lutego 2024

Saxon - Hell, Fire And Damnation (2024)


Diamond Saxon?

 

Istniejąca od prawie pięćdziesięciu lat żywa legenda brytyjskiego heavy metalu, grupa Saxon, 19 stycznia wydała swój dwudziesty czwarty album studyjny*, a zarazem pierwszym nagranym już bez udziału oryginalnego gitarzysty formacji Paula Quinna**, a także pierwszym z udziałem innej żywej legendy, Briana Tatlera, gitarzysty Diamond Head, który zastąpił Quinna jako gitarzysta koncertowy, a także jak się okazało, także w studiu, co zresztą doskonale słychać w utworze tytułowym. Na czele Saxon zaś stoi niezmordowany Biff Byford, który pozostaje w znakomitej formie.

Jak każda legendarna, zasłużona grupa, brytyjski Saxon miał swoje wzloty i upadki, lepsze i gorsze, mniej lub bardziej znaczące płyty, ale trzeba przyznać, że od kilku lat są nie tylko jednym z weteranów sceny, którą w skrócie można by nazwać heavy metalem, ale także w godnej podziwu formie, wydając regularnie naprawdę porządne albumy i to mimo coraz bardziej postępującego wieku jego członków. Oczywiście, jeśli odrzucić wydane również niedawno coverowe płyty, które były dość słabe, to śmiało można powiedzieć, że od dobrych dwudziestu lat Saxon nie wydał ani jednego kiepskiego krążka studyjnego, a na pewno na każdym można znaleźć co najmniej kilka mocnych akcentów. Nie inaczej jest na "Hell, Fire And Damnation", który wręcz można nazwać kwintesencją stylu brytyjskich Saksończyków metalu.

Wydzielony na płycie z tytułowego numeru nieco niepotrzebnie wstęp (ale występujący łącznie w teledysku) zatytułowany "The Prophecy"*** to epicka "diabelska" narracja, która w iście operowo-filmowym stylu orkiestrowym tłem, dodatkiem elektroniki i wreszcie również gitar oraz perkusji wprowadza do mocarnego, za sprawą gitar Tatlera bardzo Diamond Headowego "Hell, Fire And Damnation", który jakby cytując wstęp do "Am I Evil" wytacza ciężkie działa razem z resztą obecnego składu Saxon. W świetnej formie jest także Biff Byford, który mimo 73 lat na karku, nadal dysponuje swoim charakterystycznym, rozpoznawalnym głosem. Swoje robi także rozbudowana, melodyjna solówka gitarowa, która z kolei jakby od niechcenia mruga do Iron Maiden. Po pierwszej petardzie, równie kapitalnie wjeżdżamy pod gilotynę za sprawą bardzo przebojowego "Madame Guillotine", który razem ze swoim poprzednikiem powinien być puszczany w każdym szanującym się metalowym radiu, a na pewno sprawdzi się na koncertach. Świetny jest tutaj powolny, duszny gitarowy wstęp, a następnie potężne rozpędzenie. Nie brakuje także bardzo solidnej gitarowej solówki. Po urwaniu głowy, Saxon nie traci tempa i uderza staromodnym, ale równie cieszącym ucho "Fire And Steel", który brzmi jakby był wyrwany z ich najlepszych krążków z lat 80tych. Rozpędzone riffy i szybka, marszowa perkusja oraz Buford jest tutaj nie do pomylenia z żadną inną kapelą i fantastycznie wpada w ucho.


Naprawdę porządny jest też "There's Something in the Roswell" o wiadomych wydarzeniach z Roswell w 1947 roku, który znów pobrzmiewa jakby był wyjęty z twórczości Diamond Head, ale to bynajmniej nie jest wada. Numer zdecydowanie wpisuje się w brzmienie Saxon, a szczególnie płyt z początku lat dwutysięcznych. Wprawne ucho być może wyłapie też z kolei mrugnięcia do chyba nieco zapomnianej Tesli i to również bardzo miłe nawiązanie. Ponownie mamy tutaj też fajną, wpadającą w ucho solówkę i mocne, przebojowe tempo miło łączące klasykę z nowoczesnością. Czysty Saxon to także kolejny kawałek, zatytułowany "Kubla Khan and the Merchants of Veinice", który również mógłby znaleźć się na którymś z wydawnictw brytyjskiego zespołu z lat dwutysięcznych. Nawet jeśli uznać, że gdzieś się już coś podobnego słyszało i Saxon trochę się powtarza, to wciąż będzie bardzo solidny, wpadający w ucho kawałek, którego nie da się nie polubić. Po nim wpadamy w eter radiowy wraz z kolejną sympatyczną propozycją jaką jest "Pirates of the Airwaves", który opowiada o legendarnych pirackich stacjach radiowych, między innymi Radio Caroline o której nagrywano wiele piosenek, a także powstał świetny film "The Boat That Rocked" Richarda Curtisa z 2009 roku z Billym Nighy w jednej z głównych ról. To prosty, niemal punkowy w swoim zacięciu kawałek, w którym znów nie brakuje Diamond Headowego sznytu i wspaniałej, tryskającej energią świeżości.

Bardziej historyczne motywy na albumie Saxon również muszą się znaleźć, więc wskakujemy w wehikuł czasu i przenosimy się do roku "1066", który jest kolejną mocną pozycją na najnowszym albumie Saxon. Potężne brzmienie i epicki klimat jako żywo przypominający nadal genialny album "Crusader" czy nieco młodszy, bardzo dobry "Lionheart". Tu również nie ma może zbyt wielkiego zaskoczenia, ale kawałek z pewnością potrafi wywołać uśmiech na twarzy. Zbliżając się do końca, przeskakujemy w czasie jeszcze raz, by znów oglądać egzekucję. Tym razem jednak zamiast gilotyny trafiamy pod stos. "Witches of Salem" znów pachnie Diamond Headem i nie ma w tym także absolutnie nic złego. Kawałek zdecydowanie może skojarzyć się z "Witchfinder General" ze wspomnianego już krążka "Lionheart". Nieco wolniejsze tempo, klimacik i równie porządne mocne brzmienie, co we wcześniejszych nie pozwala źle się bawić przy nowej muzyce od Saxon. Na zakończenie, nie dając ani chwili wytchnienia swoim słuchaczom, panowie serwują zaś motocyklowego killera "Super Charger" w którym jest coś z "Born to be Wild" Steppenwolf. Rozpędzona petarda mknie w słuchawkach albo na wieży z mocą godną najlepszego i najszybszego motora sunącego przez Route 66. 


Zawartość "Hell, Fire And Damnation" nie przynosi żadnej rewolucji w gatunku, ani w brzmieniu brytyjskiej legendy jaką bez cienia wątpliwości jest Saxon, ale w tym graniu nie oto chodzi. To przede wszystkim bardzo solidnie zrealizowany, zagrany i nagrany album grupy, która swoje już zrobiła i tak naprawdę wcale nie musi. Jednakże chcąc, wciąż potrafi wydać album, który porywa, wchodzi w ucho od początku do końca wprost niesamowicie dobrze i aż dziw bierze, że praktycznie ze świecą szukać na nim słabszych momentów czy przejawów zadyszki, także u najstarszych członków formacji (fantastyczny perkusista Nigel Glocker i wciąż mający niesamowitą energię Biff Byford). Znakomitym wyborem było też dodanie do grupy Briana Tatlera, który świetnie wstrzelił się w brzmienie Saxon i wpompował w nią nowe pokłady energii. Ten trwający niespełna trzy kwadranse album być może nie jest też najbardziej udanym w obszernej dyskografii Saxon, ani nie stanie się klasykiem, ale zdecydowanie jest w nim coś, co nie pozwala się oderwać i nie słuchać go w zapętleniu. To mocna pozycja od weteranów, którzy wciąż pokazują, że heavy metal nie umarł, a wielu młodym kapelom (zresztą też tym z równie legendarnym statusem, a nieco krótszym od Saxon stażem: Metalliko patrzę na Ciebie), gdzie zimują przysłowiowe raki. Wreszcie, to również jedna z najmocniejszych premier tego roku, która ucieszy wielbicieli takiego grania i twórczości Saxon, w której nadal jest ogień, którym mogliby obdarować niczym Prometeusz każdego z osobna i jeszcze by zostało coś do rozdania.

Ocena: Pełnia

 

* Dwudziesty szósty, jeśli liczyć z wydanymi w 2021 i kolejno w 2023 roku albumami z coverami "Inspirations" i "More Inspirations".

** Paul Quinn w 2023 roku ogłosił, że przechodzi na emeryturę od jeżdżenia na trasy koncertowe grupy Saxon. Na najnowszym albumie dograł partie gitar tylko do dwóch utworów (czwartego i dziesiątego).

*** Wzorem kawałka "Lionheart" z 2004 toku z płyty pod tym samym tytułem mającej wstęp w postaci "The Return" czy klasycznego już "The Crusader" z 1984 roku, który także miał wydzielone interludium do numeru tytułowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz