sobota, 10 czerwca 2017

Nihiling - Batteri (2017)

Jak wydać dwie płyty w ramach jednego krążka? Wystarczy dać dwie różne okładki, podzielić materiał przez pół, a w zasadzie upchnąć w jego ramach dwie epki i po prostu go wydać na jednym albumie pod wspólnym albumem. Z takim założeniem swoją czwartą płytę studyjną zapewne wydała pochodząca z Hamburga grupa Nihiling. Nie jestem pewien, która z grafik odnosi się do której z połówek albumu - kwiatowa czy palmowa - ale jest to dość interesujące połączenie i doświadczenie...

Pierwszą połowę otwiera "Ottersong" w którym alternatywa i indie pop łączy się z post-rockowym klimatem w bardzo interesujący sposób. Osadzony na perkusjonaliach i głównie damskich wokalach sprawnie przenika się z gitarowym riffem, który doskonale pasuje zarówno do prostego rocka, jak i wspomnianych post-rockowych pasaży, a wszystko dodatkowo okraszone elektroniką i ciepłym brzmieniem. Doskonała jest tutaj zwłaszcza finałowa partia instrumentalna, a po wszystkim wskakuje drugi utwór zatytułowany "Power Rangers". Nie sądzę jednak by ów miał coś wspólnego z koszmarną kinową wersją serialu z lat 90. Nieco szybsze, pulsujące tempo łączy się tutaj ponownie z ciekawymi rozwiązaniami w rodzaju osadzonego na perkusjonaliach pasażu w środku numeru czy nawet lekko jazzującym klimacie kojarzącym mi się trochę z "Girl from Ipanema". Po nim następuje "Lungs", który zaczyna się powoli i deszczowo - gitarowym tonem i szumem grzechotek, a gdy się rozwija jest utrzymany w dość smutnej i niespiesznej atmosferze, nawet wówczas gdy perkusja zaczyna wybijać nieco żywsze bity. Dopiero jego druga połowa się przełamuje na nieco żywsze i cieplejsze granie ponownie z pogranicza indie popu i post-rocka. Na koniec pierwszej połowy czeka na słuchaczy utwór pod tytułem "Rope" który uderza trochę w zimną falę i synthpop. Od samego początku pojawiają się tutaj wyważone, chłodne bity i elektronika, nawet nieco senny, rozmarzony głos wokalistki plasuje się gdzieś w tych rejonach i jednocześnie nieco skręca w klimaty starego Archive czy Massive Attack. Świetnie słychać to zwłaszcza w rozbudowanym finale tego numeru i nie trudno wówczas o nostalgiczne wykopywanie na półkach z płytami dawno schowanych albumów tych grup.

Druga połowa płyty jest już zupełnie inna, ale równie interesująca. Na początek "Prey" w którym melancholijny riff gitary brzmi ponownie tyleż nostalgicznie, co dość niepokojąco. Tu Nihiling zdecydowanie kieruje się już na post-rockowe pasaże, w których nie brakuje jednak eksperymentów z brzmieniem wyróżniając ich granie spośród wielu podobnych. Kapitalne jest tutaj na przykład intensywne, ale miękkie brzmienie perkusji, która nadaje klimatu i współgra z gitarową melodią. Nie ma tu niczego na siłę, ani prób wzajemnego przekrzykiwania się, co niestety w tym gatunku jest dość częste i może nużyć. Polowanie na zwierzynę narasta, nabiera tempa i konsekwentnie jest ubierana w atmosferę, która w pewnym momencie zaczyna pulsować. Jeśli się Wam poszczęści i nie zostaniecie złapani przez jakiegoś myśliwego to ukryjecie się w następnym utworze noszącym tytuł "Cellar Door". Ten otwierają pykania jak gdyby dźwięk zapalania się starych żarówek, pianino i smyki. Po chwili w piękny sposób dołącza perkusja. Znów jest melancholijnie i emocjonalnie - wręcz filmowo bo sama muzyczna historia którą Nihiling tutaj prezentuje wydaje mi się opowieścią o parze kochanków, którzy poszukują się przez całe życie, walczą z przeciwnościami, a na koniec muszą pogodzić się z tym, że nigdy nie będą ze sobą. Dochodzi na tej płycie nawet do kłótni między nimi, bo następny, a zarazem przedostatni, kawałek nosi tytuł "Idiot". To także najcięższy na płycie pod względem brzmienia numer - potężne uderzenie perkusji i mroczny, drone'owy riff. Istna burza, której po tylu wyciszonych i spokojnych dźwiękach trudno się spodziewać. Kapitalnie wypada tutaj wyciszenie osadzone jedynie na perkusji i delikatnych gitarowych tonach, które wprawiają w senny, a zarazem niepokojący nastrój. Ten narasta i w końcu wybucha, a następnie kończy gitarowym motywem, który powoli wybrzmiewa, by przejść płynnie do ostatniego numeru, którym jest "Funeral". Smutne pianino i żałobny ton uzupełniony skrzypcami zdecydowanie skojarzyć się musi z konduktem żałobnym. Fantastycznie uzupełnia go elektronika, która wręcz dominuje w końcowych partiach, która sprawia że ów pogrzeb staje się doświadczeniem metafizycznym i nie odnosi się tylko do konkretnych jednostek, ale być może do całej ludzkości.

Dwa oblicza, które zawarto na tym albumie są zaskakujące nie tylko pod względem konstrukcji, ale także pod względem spójności, zarówno w łączeniu stylistyk i eksperymencie, jak i samej historii, którą można rozpatrywać na wiele różnych spsobów. Słychać między nimi wyraźny rozłam, ale nie jest tak, że całość do siebie nie pasuje. Obie części krążka się ze sobą zazębiają, łączą i uzupełniają. Trudno mi ocenić, która część podoba mi się bardziej, choć więcej emocji we mnie wywoływała część druga. Indie pop nigdy nie był moją bajką, choć tutaj wypada bardzo interesująco i bez nadmiaru słodkości. To płyta pełna skrajności, które jak w życiu zachwycają i odrzucają jednocześnie. Nie jest to też typowy post-rockowy album, bo swoimi eksperymentami zdecydowanie wyłamują się z konwencji gatunku i chyba to w najnowszej płycie Nihiling jest najciekawsze. To także płyta, która przy pierwszym odsłuchu przeraża i odrzuca, ale jeśli tylko dać jej szansę, to przy każdym kolejnym zyskuje coraz bardziej. Sądzę też, że polecić tę płytę można nie tylko zatwardziałym post-rockowcom, ale także wielbicielom szeroko pojętej alternatywy. Ocena: 8/10

Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR. Dostepnaw całości odsłuchać na Spotify zespołu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz