czwartek, 3 listopada 2016

Until The Uprising - Out Of Time (2016)


Francuska grupa Until The Uprising zapewne jest Wam kompletnie nie znana i wcale mnie to nie zdziwi. Ta powstała w 2008 roku w Nicei formacja ma na swoim koncie demo i dwie pełnometrażowe płyty studyjne, z czego ostatnia miała swoją premierę 21 października tego roku. To, co grają to właściwie wypadkowa różnych stylów, jednakże silnie zakorzeniona w nurcie djent. Czy najnowszy album jest wart uwagi?

Zarówno debiutancki "Twisted Reality" z 2014 roku, jak i najnowszy krążek Francuzów nie przekracza czasu czterdziestu minut w duchu winylowej tradycji. Jest to zaskakujące, bo w ostatnim czasie zwłaszcza w metalu progresywnym i nurcie djent można zaobserwować tendencję odwrotną i polegającą na rozciąganiu materiału - najlepiej do dwóch płyt o łącznym czasie ponad dwóch godzin. W ogóle jeśli chodzi o progresywę, djent czy deathcore jestem bardzo wybredny i bardziej patrzę na brzmienie, patenty aniżeli na długość, która też nie może w takim graniu przekraczać pewnej granicy. Dwie godziny to bowiem zdecydowanie za dużo. Jednym z elementów, który zdecydowanie zachęca do puszczenia płytki Until The Uprising jest właśnie jej czas, zwłaszcza przy założeniu, że będzie to Wasze pierwsze spotkanie z tą grupą.

Otwiera ją instrumentalny wstęp "2.5 billion seconds", który wyłania się z ciszy i powoli rozwija. Najpierw jest nieco ambientowo, ale po chwili wraz z uderzeniem bębnów robi się ciężko i melodyjnie. Utwór stanowiący coś w rodzaju filmowej uwertury bardzo klimatycznie wprowadza do reszty albumu i potrafi zachwycić bardzo dobrym brzmieniem w którym na pierwszy plan wysuwa się perkusja, choć wcale nie oznacza to, że reszta instrumentów brzmi gorzej, a wręcz przeciwnie. Doskonale słychać to w płynnym przejściu do melodyjnego numeru drugiego "Invisible Cage" mający w sobie zarówno coś z Periphery jak i bardziej death metalowych, choć eksperymentujących z ekstremalnym i pokręconym brzmieniem jak Dagoba, Hacride czy Betrayinfg The Martyrs, z którymi zresztą występowali na koncertach w czasach promocji pierwszego albumu. Nie brakuje więc progresywnego klimatu bliskiego weteranom z Dream Theater okraszonego bardziej pokręconym graniem właśnie z nurtu djent, metalcore'owych zwolnień czy nawet skojarzeń z Killswitch Engage. 


Bardzo ciekawie wypada numer trzeci "Embrace the Uncertainty", który jest ciężki i dynamiczny, ale nie brakuje w nim melodii , szczypty szaleństwa i przestrzeni, której w tym graniu czasami bardzo brakuje. "Our Target" znajdujący się na pozycji czwartej od razu uderza szybka perkusją i ostrymi gitarami, by po chwili znakomicie je zbalansować łagodniejszym fragmentem. Tu znów jest blisko do Killswitch Engage czy Betraying The Martyrs ale o kopiowaniu nie ma mowy. Tam gdzie kończy się numer czwarty niemal od razu zaczyna się piąty, czyli "Another Dimension" posiadający w sumie mnóstwo brudnego groove'u, ale i ciekawych nowoczesnych melodyjnych zagrywek. Jednym z moich ulubionych utworów jest "Nothingness", który bardzo zgrabnie miesza ów surowy groove z metalcorem i melodyjnymi bliskimi djentowi zagrywkami jednocześnie pozostając jednym z najspokojniejszych kawałków na albumie. Po nim pojawia się niemal sześciominutowy "Sezize Your Life" w którym znów nie brakuje szybszego tempa i cięższych zagrywek, tu i ówdzie bardzo klimatycznie przerzedzonych zwolnieniem. Bardzo ciekawie wypadają dwa ostatnie kawałki, które w zasadzie są jednym, ale zostały podzielone na dwie części. Utwór tytułowy rozpoczyna się spokojnie i rozwija się w przestrzeni przywołując zarówno pierwszy numer na płycie jak i filmowe skojarzenia z muzyką Hansa Zimmera do takich filmów jak "Incepcja" czy "Interstellar", by następnie już w drugiej części uderzyć mięsistymi riffami i mocną perkusją. Tu ponownie robi się ciężko, melodyjnie, ale nie czuje się nadmiernego przytłoczenia, które często odrzuca potencjalnych słuchaczy nurtu djent czy bardziej radykalnego deathcore'u. Szkoda tylko, że utwór kończy się niewinnym wyciszającym pianinem, a nie rozkręca się choć na chwilę w dłuższy instrumentalny pasaż.

Until The Uprising nie sili się na oryginalność, bo wszystko już było, ale trzeba przyznać że potrafią grać bardzo atrakcyjnie - melodyjnie i przystępnie, a jednocześnie świeżo. Duża tutaj zasługa znakomitego brzmienia i bogatej skali głosu gitarzysty i wokalisty Michela "Micka" Beneventi, który ma znakomity growl i płynnie przechodzi do łagodnego, naprawdę dobrego czystego śpiewu. Te niespełna czterdzieści minut jakie należy poświęcić na ten album na pewno nie będzie obfitował w niesamowite odkrycia, ale po jego skończeniu wielu z przyjemnością włączy go ponownie. Ten francuski zespół może nie jest jakoś szczególnie znany, ale zdecydowanie jest wart uwagi i jestem niemal pewien, że płytę, która będzie ich wielką przepustką mają jeszcze przed sobą. Ocena: 7,5/10


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse.

Ps. Przypominamy, że zbieramy pytania do drugiego Q&A pllnowanego na styczeń/luty 2017!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz