czwartek, 24 listopada 2016

Weekend Węgierski XXXI: Thy Catafalque (11) Tamas Katai - Slower Structures (2016)




Najwyższa pora na kolejny "Weekend Węgierski", a w nim po raz jedenasty o muzyce Tamasa Katai, który w mijającym roku wydał trzy nowe płyty dzięki czemu podcykl niespodziewanie rozrósł się szybciej i bardziej niż planowałem na początku. Katai bowiem w roku szczodrym nie próżnował i wydał druga płytę sygnowaną własnym nazwiskiem, debiutancki krążek nowego projektu Neolunar oraz kolejny zrealizowany w zaledwie rok od poprzedniego album macierzystej formacji Thy Catafalque - o nich wkrótce. Tymczasem przyjrzymy się szkockim i brytyjskim obrazkom z życia Tamasa Katai, które znalazły się na jego solowym albumie...

Minimalistyczna, jak zwykle u Tamasa, okładka tym razem przedstawia zdjęcie drzew, które zdają się być zasnute mgłą. Obraz znajduje się na białym tle wraz z literami na górze co z kolei podkreśla intymny charakter wydawnictwa. Bezpośrednio pod tytułem płyty znajduje się zaś opis dookreślający czym jest najnowszy solowy album Tamasa "Thirteen Compositons for Piano, Violin, Contrabass and Electronics" co z kolei może sugerować, że będziemy mieli do czynienia z miniaturami rozpisanymi na małą orkiestrę z dodatkiem elektroniki, która u Katai była obecna od samego początku. Sprawdźmy jak prezentują się te "wolne struktury" dedykowane Edynburgowi w sferze dźwiękowej.

Album otwiera "Music for Breakfast" oparty najpierw na samym pianinie, ale już po chwili dołączają do niego delikatne pociągnięcia smyków. Z tej kompozycji bije charakterystyczny dla Tamasa smutek i melancholia, można odnieść wrażenie, że bohater liryczny zjada śniadanie samotnie, niejako z poczucia obowiązku. Sama struktura pianina przypominać może trochę kompozycje klasyków takich jak Schubert, Debussy, Sati czy nawet z muzyką Yanna Tiersena i wcale nie będą to skojarzenia według mnie zbyt dalekie. W drugim jest jeszcze bardziej melancholijnie, nic dziwnego skoro poranek jest spowity mgłą i zacina zimnym deszczem. "Raining this Morning" urzeka przejmującymi melodiami wygrywanymi na pianinie. Tak pięknie pod względem dźwiękowym nie było chyba na żadnej płycie Tamasa. W trzecim "Slower Waters" kontynuuje się ten smutek z poprzedniego, ale do jeszcze wolniejszych akordów pianina dołączają melancholijne pociągnięcia smyków. Tu z kolei mogą też przyjść na myśl skojarzenia z genialną muzyką Clinta Mansella do filmu "The Fountain". W czwartym i piątym numerze zatytułowanym "Colour Positive" i "Colour Negative" pobrzmiewają z kolei dalekie echa "Theatrum October" Darklight o którym pisaliśmy dwa lata temu (tutaj), gdy rozpoczęliśmy podcykl poświęcony płytom Tamasa.


Po nich przychodzi czas na herbatkę w muzeum. Witają nas rozmowy ludzi, a już po chwili dołączają do nich dźwięki klawiszy wygrywające niepokojącą lekko pachnącą nowym Opethem melodię, ale nie nastąpi tutaj żadne gitarowe rozwinięcie. Dołączy do nich delikatna elektronika udająca perkusjonalia, a sam utwór stara się budować nastrój w muzeum. Kapitalny i znów mający w sobie coś z klasyków, a zwłaszcza Schuberta i Satiego jest utwór siódmy "A Middacy Storm in Marchmont". Szybsze, bardziej zadziorne akordy wygrywane na pianinie aż się proszą o gitarowy szum, który zapewne nastąpiłby w Thy Catafalque, ale tu nie ma co nań liczyć. Przeciągłe smyki służą za wiatr, a coraz szybsze akordy za fale rozbijające się o brzeg. Tiersenowo robi się z kolei ponownie w "Waltz for Niau", który przypomina słynny motyw z "Amelii", ale o kopii nie można mówić. Znów robi się przejmująco smutno, zimno i deszczowo.  Najdłuższy, bo trwający około pięć minut "Polimer 90" rozpoczyna się od nagranych na taśmę słów wypowiadanych przez Bettinę Katai, a po niej pojawiają się niepokojące wyrwane jakby z jakiegoś horroru elektroniczne zgrzyty. Przypomina to niesławny biały szum w którym podobno można usłyszeć głosy zmarłych, a sam utwór jako jedyny przypomina o poprzedniej solowej opowieści Tamasa, która znalazła się na "Erika Szobaja" (tutaj). Jakże niepokojąco brzmią tutaj kolejne fragmenty wypowiedzi wplecione w tło muzyki, zwłaszcza ten dziecięcy głosik.

Do pianina wracamy w "Hydrangea Blue", który choć również przepełniony jest wyraźnie wyczuwalnym smutkiem jest też nieco cieplejszy niż poprzedni. Przez mgłę zdaje się prześwitywać nikłe światło słońca. W kolejnym zatytułowanym "Thermal" czeka nas wizyta na basenie. Wita nas szum wody, głosy ludzi a po chwili dołącza elektronika, która niepokojąco uzupełnia się z pluskiem wody wyraźnie odbijającym się pośród ścian. Samej kompozcyji zdaje się brakować rozwinięcia, ale i tak jest pięknie. Po nim pojawia się "Visage" gdzie wita nas znów elektronika niepokojąco wyłaniająca się z ciszy, nałożone nań wielogłosowe nagranie, które zanim rozwinie się na dobre przechodzi w ostatni lekko pulsujący "La Galerie Soir" znów delikatnie przywołujący wcześniejsze dokonania Tamasa.

Miniatury, które Tamas zawarł na tym albumie, nie mają złożonej struktury jak miało to miejsce na innych albumach muzyka. Są to muzyczne wycinki nie układające się w konkretną całość choć przebija się z niego historia człowieka mieszkającego w obcym sobie mieście z dala od ojczyzny, próbujące odzwierciedlić jego smutek i tęsknotę, a jednocześnie uporządkować wydawałoby się chaotyczne, mimo codziennej rutyny, życie. "Slower Structures" są też bodaj najbardziej minimalistycznym dokonaniem Tamasa, który tutaj sięgając po elektronikę ograniczył ją jedynie do dodatku między spokojnymi pasażami muzycznymi wygrywanymi głównie przez pianino. Wreszcie, jest to płyta po której nie należy się spodziewać długich utworów, skomplikowanych rozwiązań brzmieniowych, ani łatwego odbioru. Skłonny jestem powiedzieć, że to bardziej suplement do dyskografii Tamasa aniżeli pełnoprawny album, który choć miejscami bardzo przejmujący, piękny i idealnie nadający się na jesień (mimo, że wydany w maju) to zainteresuje jedynie najzagorzalszych wielbicieli jego twórczości. Ocena: 7/10


Całą płytę można posłuchać na bandcampie Tamasa (tutaj).

Przypominamy, że zbieramy pytania do Q&A Styczeń/Luty 2017!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz