wtorek, 8 listopada 2016

Jason Richardson - I (2016)


Napisał: Jarek Kosznik


Po długim, kilkuletnim oczekiwaniu, 29 lipca bieżącego roku, miała miejsce premiera pierwszej solowej płyty amerykańskiego wirtuoza gitary Jasona Richardsona pod tytułem „I”.  Muzyk jest znany także z występów w takich zespołach jak All Shall Perish, Born of Osiris i Chelsea Grin, gdzie dojrzewał jako artysta i kompozytor, stale podnosząc swoje umiejętności. Znakiem rozpoznawczym Jasona jest perfekcyjna, niezwykle czysta technika gry przy nieludzkich wręcz szybkościach, którą zachwycił, albo wręcz zawstydził wielu legendarnych wirtuozów gitary. Podczas realizacji nieco ponad godzinnego materiału swojej debiutanckiej płyty, gitarzysta wykorzystał pomysły z całego przekroju swojej przygody z muzyką. Czy ta płyta jest prawdziwą ucztą dla słuchacza czy jedynie zestawem idealnie odegranych zagrywek? Czy wniosła nowy powiew świeżości? Jak Jason Richardson wykorzystał swoje kompozytorskie umiejętności i wcześniejsze doświadczenia? Jak wypadli zaproszeni na tą okoliczność goście specjalni? Postaram się odpowiedzieć na te pytania.


Rozpoczynający płytę „Omni” wprowadza słuchacza pełnym niepokoju atmosferycznym elektronicznym wstępem, gdzie w 30 sekundzie wchodzą niebanalne, niezwykle bogate brzmieniowo riffy, przypominające stylowo trochę solowe albumy Anupa Sastry’ego czy zespół Intervals.  W środku następuje króciutkie wyciszenie, po czym wchodzi klasyczna solówka Jasona, który nie gra tutaj tylko dla popisu, prezentując kombinacje niesamowitej szybkości z fantastycznym frazowaniem, jeszcze lepszym od ostatnich nagrań z Chelsea Grin. Uwagę zwraca także fenomenalna gra amerykańskiego perkusisty Luke Hollanda, który zagrał we wszystkich utworach na płycie, co zasługuje na najwyższe słowa uznania. Jeszcze mocniejsze uderzenie spotyka słuchacza  w ultraszybkim „Titan”, gdzie tempo ani razu nie schodzi poniżej 200 bmp. Niewyobrażalnie szybkie riffy, egzotycznie brzmiąca solówka, przeplatane są nieco wolniejszymi wstawkami melodycznymi  i motywem przewodnim, melodycznie przypominającym muzykę z serii gier „Final Fantasy”. Następny utwór „Retrograde” , notabene mój faworyt na „I”, jest jednym z dwóch utworów,  z udziałem wokalisty, w tym przypadku jest to Spencer Sotelo, wokalista amerykańskiej grupy Periphery. Po elektronicznym wstępie wchodzą charakterystyczne riffy Richardson’a, który stara się tutaj jak najlepiej współpracować z wokalistą. Spencer w tym utworze wykonał kawał świetnej roboty, ponieważ jego linie melodyczne bardzo dobrze brzmią na tle połamanych technicznie gitarowych riffów i niebanalnej harmonii. Z utworu bije niesamowita energia ,atmosfera nieprzewidywalności i jednocześnie jest on jednym z najbardziej przebojowych momentów płyty.


Kolejny numer zatytułowany „Hos Down” jest zdecydowanie najbardziej kreatywnym, różnorodnym momentem albumu, ponieważ stanowi piorunującą mieszankę stylów muzycznych (od metalu neoklasycznego poprzez jazz aż do country). Utwór co jakiś czas zwalnia, pozwalając na chwilę oddechu przed następnym przejściem w inny styl. Warto wyróżnić znakomite solo angielskiego gitarzysty Ricka Grahama, pełne ekspresji i zabójczej techniki. Pomimo takiej różnorodności, jest wrażenie spójności utworu. Po nim wchodzi „Mirrors”, gdzie od początku wpada w ucho bardzo oryginalna melodia, inspirowana dźwiękami pozytywki, która wybrzmiewa też na końcu utworu. Ciężkie, mięsiste, bardzo połamane „djentowe” riffy, chromatyczne zagrywki w stylu Johna Petrucciego z Dream Theater przeplatają się ze wstawkami solowymi o niemalże musicalowym, cyrkowym zabarwieniu. Równie nietypowym, momentami wręcz dowcipnym akcentem jest kolejne gościnne solo, tym razem genialnego kanadyjskiego gitarzysty Nicka Johnstona. Jego niezwykle dojrzały i pomysłowy styl jest bardzo charakterystyczny. Tyle wrażeń a dopiero zbliżamy się do półmetka! Następny w kolejności „Tonga” zaczyna się bardzo niskim, mocnym motywem granym na gitarze  ośmiostrunowej. W środku następuje uspokojenie, riff grany tappingiem na czystym kanale zwiastuje cisze przed burzą, która objawia się bardzo złowrogo i tajemniczo brzmiącym riffem gitarowym i króciutką, intensywną solówka Jasona. Zakończenie jest wariacją wstępu. Świetny materiał na soundtrack do filmu grozy!

Dźwięk grzmotów i burzy przechodzi płynnie w najdłuższy na płycie „Thot 2.0” , prawdziwe dzieło współczesnej sztuki muzycznej, oparte na demie sprzed 3 lat pt. „Thought”. Niewyobrażalnie techniczne fragmenty silnie inspirowane muzyką klasyczną, przeplatają się z wolniejszymi wstawkami, czasem gitarą akustyczną, połamanymi galopadami rytmicznymi, czy synkopami  w stylu „Dream Theater na sterydach”. Warto zauważyć tu nieustanną zmianę riffów, klimatów i rytmiki. Jason Richardson sięga w tym utworze do swoich starszych dokonań, wykorzystując między innymi  przearanżowane (lub pozostawione w oryginalnej formie) części utworu nagranego z Chelsea Grin „Dust to Dust”. Po prawie 10 minutach uczty dla uszu, przychodzi pora na drugi utwór nagrany z wokalistą, tym razem z Lukasem Magyar’em z Veil of Maya pod tytułem „Fragments”, gdzie słuchacz od samego początku zostaje wbity w fotel kaskadą mocno niekonwencjonalnych, szybkich dźwięków, przechodzących w niezwykle chwytliwy wręcz „radiowy” refren. Po nim następuje jeden z najbardziej pamiętliwych momentów na „I” , a mianowicie przepiękny, grany z delayem riff gitarowy, wprowadzający lekko melancholijną atmosferę. Należy zwrócić uwagę na bardzo melodyjny, nieco popowy śpiew wokalisty, który nieprzypadkowo został wytypowany do zaśpiewania z Jasonem. Utwór kończy gościnna solówka gitarzysty Periphery, Marka Holcomb’a, którego styl mocno wyróżnia go na we współczesnym świecie metalu progresywnego. Możliwe, że Holcomb nieprzypadkowo został poproszony do nagrania solówki do powyższego utworu, ponieważ podkład przypomina harmonicznie w pewnym stopniu klimat „Pale Aura” z Ep-ki „Clear” Periphery.


Kolejny „Breaking Damnation” jest z kolei mocno inspirowany metalem pierwszego dziesięciolecia XXI wieku, a konkretnie takimi zespołami jak Trivium czy Children of Bodom. Nie jest to przypadek ponieważ, zgodnie z wypowiedzią Richardsona, 90% tego utworu powstało 10 lat temu kiedy grał w zespole z obecnym basistą  Veil of Maya Danem Hauserem podczas nauki  w szkole średniej. Typowe metalcore'owe riffy przeplatane małymi charakterystycznymi wstawkami technicznymi, dają niesamowity zastrzyk energii. Znakomity popis umiejętności daje tutaj także inny gość na płycie, angielski gitarzysta Jacky Vincent, którego styl jest w pewnym stopniu inspirowany metalem neoklasycznym i grą gitarzysty Avenged Sevenfold Synysterem Gatesem. W tym momencie płyty następuje kontynuacja pomysłów z przeszłości w postaci dwóch ostatnich utworów   powiązanych ze sobą. Bezpośrednią inspiracją był utwór nagrany z Born of Osiris pt.: „XIV/Behold”. Przedostatni „XV” rozpoczyna się delikatnie i spokojnie, potem przechodzi w bardzo techniczne, mocno inspirowane muzyką klasyczną pasaże, kończąc spokojnymi melodiami, przechodzącymi w kończący płytę „Chapter II”.  Wstęp sprawia wrażenie muzycznego preludium, zaczerpniętego rodem z filmów o tematyce wojennej. Wolne, ciężkie uderzenia i pojedyncze dźwięki na wyższych progach gitary przechodzą z czasem w bardzo szybkie, mroczne gitarowe riffy, uderzające słuchacza z czterech stron. Oczywiście nie może zabraknąć tutaj technicznych „breakdownów”. Punktem kulminacyjnym utworu jest kilkuczęściowa solówka legendy metalu i wirtuoza gitary Jeffa Loomisa, po której powracają wcześniej grane motywy. Podczas zakończenia ponownie grane są pasaże i neoklasyczne harmonie z utworu „XV”.

Album „I” to ponadczasowa kombinacja najróżniejszych stylów muzycznych, ukazująca genialny artystyczny kunszt Jasona Richardsona, który stworzył niezapomnianą ucztę dla fanów różnych gatunków. Występuje tutaj nowoczesne, świeże spojrzenie na metal progresywny, znakomita równowaga między bardzo szybkimi pasażami granymi z prędkością światła i wolniejszymi melodiami, a wszystkie zagrywki są wyegzekwowane z niesamowitą precyzją. Należy także zwrócić uwagę na to, że Jason poprawił technikę frazowania i podciągania strun, obalając ostatecznie nieliczne głosy o jego zbyt „robotycznym”, mechanicznym sposobie gry. Nie sposób nie zauważyć tutaj odniesień do wcześniejszych nagrań, choćby poprzez wykorzystanie lub ponowną aranżację niektórych starych riffów. Zaproszenie znakomitych gości z szeroko pojętego świata rocka  i metalu było bardzo dobrym pomysłem, ponieważ każdy z wymienionych w recenzji artystów wykonał kawał rewelacyjnej roboty, przekazując cząstkę własnego muzycznego „ja”, jednocześnie wpasowując się do kontekstu płyty i nie zatracając jej sedna.



Ponadto nie lada gratką dla gitarzystów jest możliwość zakupu oryginalnych tabulatur gitarowych z albumu „I”, których transkrypcji podjął się sam artysta, spędzając wiele godzin nad ich wykonaniem. Książka z tabulaturami liczy prawie 500 stron (!), co może początkowo przytłoczyć, ale jest to z pewnością publikacja, która zapewni muzykom na różnym stopniu zaawansowania niezliczone godziny nauki, zabawy i stałego podnoszenia umiejętności. Moim zdaniem ta płyta jest zdecydowanie najlepszym dokonaniem w karierze Jasona Richardsona, który się zapisze złotymi zgłoskami w historii współczesnego metalu progresywnego. Kontynuacja w postaci następnego albumu „II” już została wstępnie ogłoszona. Czekam z niecierpliwością! OCENA: 10/10

Przypominamy, że zbieramy pytania do Q&A Styczeń/Luty 2017!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz