niedziela, 24 lipca 2016

Weekend Wegierski XXIX: Thy Catafalque (10) Gort​/​Namtar​/​Towards Rusted Soil​/​Gire Split (2014)


Ostatnim razem gdy w Weekendzie Węgierskim spotykaliśmy się z muzyką Tamasa Katai, czyli w lutym roku szczodrego, napisałem że tekst o splicie o którym będzie dzisiaj, będzie ostatnim w podcyklu poświęconym jego twórczości. Dobra wiadomość jest taka, że tak się nie stanie, bo po nim czekają nas jeszcze trzy spotkania z tym utalentowanym Węgrem: druga solowa płyta, album projektu Neolunar oraz nadchodzący wielkimi krokami kolejny krążek macierzystej formacji, czyli Thy Catafalque, który ma pojawić się już we wrześniu. Wszystkie tegoroczne! 

Cofnijmy się jednak jeszcze na chwilę w czasie i przysłuchajmy fantastycznemu wydaniu zbiorczemu czterech materiałów grup z którymi związany był Tamas Katai, a mianowicie wydawnictwu zawierający pięknie zremasterowane wczesne nagrania Gire oraz grup Gort, Namtar i Towards Rusted Soil.

Naskalny test Roscharcha kapitalnie oddaje wykopaliskowy charakter tej płyty podzielonej na cztery rozdziały reprezentujące cztery różne zespoły z którymi w jakiś sposób był związany Tamas Katai. Nie wiem czy psycholodzy uznaliby mnie za normalnego, ale ja widzę na niej ćmę, która leci do jarzącej się żarówki, choć doskonale wie, że nie powinna tego robić, bo może się sparzyć. Siła przyciągania to druga cecha, która charakteryzuje te nagrania (w tej wersji wydane 10 czerwca roku dwa tysiące szczerego), które choć różne doskonale też do siebie pasują i łączą w jedną spójną całość. To, co je łączy to nie tylko postać Tamasa Katai, ale także miejsce w którym powstały, a konkretniej w węgierskiej miejscowości Makó.

Członkowie wszystkich czterech projektów byli bliskimi przyjaciółmi i częścią prężnie rozwijającej się sceny metalowej końcówki lat 90 i początku 2000 roku. Wszystkie nagrania były tworzone domowymi sposobami, z tak zwanym nastawieniem "do it yourself". To wtedy narodziła się grupa Gire oraz Thy Catafalque, a które później miały stać się rozpoznawalne na całym świecie. Ta kompilacja powstała by upamiętnić dawne czasy, z ciekawości i dla zabawy - czytamy na bandcampie poświęconym tej płycie, gdzie również można posłuchać go w całości i ściągnąć za dowolną kwotę. Przysłuchajmy się nieco dokładniej każdemu z nich.

1. Gort

Formacja pod tą nazwą powstała w roku 1998 z inicjatywy Jánosa Juhásza i Tamasa Katai, późniejszych założycieli Thy Catafalque. Skład uzupełniali Péter Gáspár oraz Zoltán Kónya, który tu grał na gitarze, by później zostać perkusistą w grupie Gire. Po napisaniu zaledwie kilku numerów osadzonych w klimacie atmosferycznego black metalu zespół rozwiązał się, ale w dwa lata później zdecydowano się połączyć siły ponownie, by nagrać jedyny studyjny materiał złożony z czterech numerów, które złożyły się na epkę "Forest Myths". 

Otwiera ją "Worldshade" szumem górskiego potoku i piękną, rzewną melodią wygrywaną na pianinie, by po chwili uderzyć ostrymi riffami i surową, ciężką perkusją. Garażowe brzmienie świetnie współgra z klimatem, który jest bardzo podobny do tego znanego z wczesnych nagrań Thy Catafalque jednakże przez swoją rozbudowaną strukturę i melodykę zbliża ją delikatnie do Sepultury z lat 90 czy Satyricona, który także mocno wyróżniał się ówczesnej scenie black metalowej. Po nim pojawia się świetna "Thou Luna Black" nieco moim zdaniem zepsuta niesłyszalnym blackowym wokalem, ale pod względem brzmienia, struktury kompozycji, klimatu i mocnych riffów stanowiąca rzecz niezwykle interesującą i po prostu wpadająca w ucho. Równie udany i ponownie przywołujący wczesne Thy Catafalque jest utwór "Awakening" gdzie ostre i melodyjne riffy mieszają się z klimatycznymi zwolnieniami, szybką perkusją i fantastycznym, atmosferycznym klawiszem w tle budującym bardzo niepokojący nastrój. Materiał kończy fantastyczny, trwający prawie siedem minut utwór tytułowy znów przywołujący późniejsze Thy Catafalque, a zwłaszcza materiał znany z "Con Cordium" i "Sublunarty Tragedies". To także niemal esencjonalny zapis black metalu lat 90 - surowego, ciężkiego, ale w tym wypadku nie stroniącego od bardziej melodyjnej stylistyki i mocnej, wciągającej mrocznej atmosfery. 

2. Namtar

Najświeższy materiał na tej kompilacji to solowy projekt Jánosa Juhásza zrealizowany krótko po jego odejściu z Thy Catafalque w 2011 roku. Siedem utworów, które złożyły się na jedyną epkę projektu Namtar zatytułowanej "Wake Me Up From My Storm" zostały napisane, nagrane i wyprodukowane samodzielnie przez Juhásza. Pod względem stylistycznym mamy wciąż do czynienia z ciężkim, mrocznym black metalem, jednakże jeszcze mocniej spoglądającym na melodyjny oraz progresywny death metal w rodzaju wczesnego Opeth. 

Rozpędzony utwór tytułowy, który ten materiał otwiera, nie jest odkrywczy, ale słucha się go znakomicie. Bardzo udany, nie tylko pod względem klimatu, ale także świetnego riffingu jest utwór drugi "Black Holes" w którym słychać dalekie echa wczesnego Thy Catafalque jednakże nie ma tu miejsca na elektroniczne i ambientowe fragmenty, które później miały odgrywać w macierzystej grupie coraz większą rolę. Tempo zdecydowanie nie siada w kolejnym numerze zatytułowanym "Awaken Dream" w którym najpierw wita nas mroczny, klimatyczny wstęp a już po chwili rozkręca się do ostrzejszych i rozpędzonych rytmów. Tu także wyraźnie słychać mocne progresywne akordy, które przypominają także mi nieco twórczość takich grup jak australijskiego Be'lakor czy szwedzkiego In Mourning. Nieco wolniejszy i bardziej nastawiony na atmosferę jest "Damned Sunday", który fantastycznie się rozwija wchodząc z kolei w bardziej doomowe rejony. W kolejnym numerze pod tytułem "Gear" Janos sięga po odrobinę industrialnego klimatu jednak nie przyćmiewają one sążnistego black/death metalowego riffingu i ciężkiego, rozpędzonego tempa. Miejscami można się tu nawet dosłyszeć nawiązań do "Battery" Metalliki choć pewnie nie dla wszystkich takie skojarzenia będą oczywiste. Ponownie nieco zmieniając klimat i sięgając po elektronikę, a nawet skretche (!) Janos jako przedostatni utwór wstawił "Morphine". Wyciszenie jakie w nim następuje faktycznie przypominać może błogostan wywołany narkotykiem, ale ten stan można także osiągnąć po prostu zamykając oczy i wyobrażając sobie, że powoli unosimy się prosto w gwiazdy. W ostatnim "Over the Mirror" znów wracamy do gęstego, ostrego rifingu i szybkiej perkusji. Tu także większego zaskoczenia nie ma, ale całość i tak robi naprawdę dobre wrażenie. 

3. Towards Rusted Soil

Jeden z licznych projektów Tamasa Katai, który istniał krótko i zostawił po sobie małą ilość materiału. Na Towards Rusted Soil w którym podobnie jak Janos w Namtar całość została napisana i zrealizowana przez Tamasa złożyły się zaledwie dwa nagrania - singiel "Forsaken in Fog" z 2000 roku oraz rozbudowana siedemnastominutowa suita "A Landscape Slumbering", która na potrzeby splitu została skrócona do siedmiu i pół minuty. 

W rozpędzonym, ciężkim i bardzo surowym, a także progresywnym nagraniu słychać echa Thy Catafalque z okresu pierwszych albumów jednak pod względem wokalu czy klimatu bliżej jest tutaj do choćby takiego Bathory'ego. Podniosłe brzmienie, zdradzające już nieco teatralny kierunek Thy Catafalque obrany  na późniejszym o rok "Tűnő idő tárlat", wgniata w fotel i ani na moment nie wypuszcza ze swojego ucisku. Atmosferę dopełnia jak zwykle u Tamasa mocny, przejmujący tekst o przemijaniu i odchodzeniu ze świata doczesnego. Przywołajmy jego fragmenty:

(...) W okrągłym lustrze widzę moją nieobecność w Tobie
Wciąż jednak taję gdzieś w tle jego tafli
I choć moje słowa już dawno wybrzmiały
Wciąż zdają się drżeć w Twoich załzawionych oczach -
jesienne światła tępo przenikające
ciemne nieprzeniknione jeziora - nie będą zapomniane
jesiennych świateł przenikających na wskroś
również nigdy nie zapomnę 

(...) Wejdź do świata przemijania,
który istniał od zarania Twojej egzystencji

(...) Miękka zasłona śmierci opadła na scenę 
Rzucając cień na moją twarz
Spójrz umiłowany - pejzaż już dawno śpi...

4. Gire 

Ostatni na kompilacji materiał w tym roku kończy dokładnie dwadzieścia lat i jest pierwszym nagraniem Gire. "On Dist." nie zawiera awangardowych eksperymentów, kosmicznych partii klawiszy, smyczków, folkloru czy atmosferycznego, melodyjnego death metalu jaki znalazł się na ostatnim i niestety jedynym pełnometrażowym materiale zatytułowanym po prostu "Gire" z 2007 roku. To, co znalazło się na tej demówce to czysty, surowy, przepełniony młodzieńczym, wręcz niewinnym podejściem groove metal flirtujący z ekstremą będący jednocześnie zapisem piękna lat 90.

Na demówkę wydaną na kasecie magnetofonowej złożyło się pięć numerów o łącznym czasie niespełna siedemnastu minut, ale sam materiał nadal robi ogromne wrażenie. Otwiera świetny "Csak én..." z rozpędzonymi riffami w duchu wczesnej Sepultury czy Metalliki (bardziej z "Czarnego albumu" niż "Load") i fantastyczną perkusją kapitalnie bawiąca się tempem flirtując z groove metalem, a nawet nieco crustowym podejściem. Po nim wpada równie udany "Elégedetlen", który na początku kapitalnie usypia czujność, by po chwili eksplodować rwanymi, ostrymi riffami i szybką perkusją. Nawet wokal  Imre Jáksó zdaje się tutaj delikatnie nawiązywać do ówczesnej stylistyki wokalnej wypracowanej przez Maxa Cavalery, ale jednocześnie mając w sobie coś z punka. Tempa nie zwalniamy w świetnym "Álomban" o nieco tylko wolniejszej tonacji i mocno wysuniętym na wierzch basem. Sam tekst zaś, zwłaszcza po przetłumaczeniu, nieco skojarzył mi się z naszym rodzimym Turbo:

Słyszę ja obracając dźwięk
Krzyczy cisza,
Ziejąca pustka wewnątrz mnie
A jednak wypełnia ona przestrzeń,
Oświetla mroki mojej duszy
Ale mgła przesłoniła ten blask,
Szukam go, ale nie mogę znaleźć
Czy to kłamstwo czy sen?
Długotrwały, głęboki sen
Przebudzenie w próżnej wizji
Nie ma już nikogo wokół mnie
Bezsensowne myśli absorbują umysł
Chce wyskoczyć z tej nieskończonej przestrzeni
Ale mgła przesłoniła blask...
Szukam go, ale teraz widzę, 
że nigdy już nie odnajdę światła
Czy to kłamstwo czy sen?
Niekończący się śmiertelny sen!

Przedostatni utwór nosi tytuł "Önpusztítás" konfrontujący się z religią.Ponownie zachwycający świetnym ciężkim riffem i rozpędzoną surową perkusją. Jakże dziś brakuje takiego podejścia do grania - pełnego emocji, surowizny, po prostu mięcha, a  nawet jeśli ktoś się odważy to złagodzą mu brzmienie na ile się da. Po niespełna dwóch minutach z impetem wtacza się ultraszybka "Jenny", której nie powstydziłaby się ani Sepultura ani wczesny Soulfly. Ekstrema na rewelacyjnym i nadal świeżym poziomie.

Ten siedemdziesciopięciominutowy split to zbiór czterech wciąż bardzo atrakcyjnych mocnych kawałków, które warto poznać, nie tylko jeśli jest się fanem twórczości Tamasa Katai, ale także węgierskiej muzyki metalowej. Płyta nie nudzi, ani nie ma na niej słabych momentów, a do tego pokazuje kierunki rozwoju w jakie podążyło zarówno Gire jak i Thy Catafalque - to bowiem nie tylko muzeum, ale także kopalnia późniejszych inkarnacji i pomysłów obu zespołów, a zwłaszcza nadal istniejącego zespołu Tamasa, który już niedługo ponownie zaskoczy pięknymi dźwiękami.


Fragmenty tekstów w tłumaczeniu własnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz