środa, 20 lipca 2016

Ranking: Metallica (według naczelnego CZĘŚĆ II)

Modellica?

Najnowsza płyta thrash metalowej legendy zbliża się coraz większymi krokami, choć nadal uważam że więcej o niej mówią niż faktycznie się z nią dzieje. Nie wiem też czy ktokolwiek jeszcze na ich "nową" muzykę oczekuje, bo thrash już dawno poszedł dalej niż Metallica - zarówno gdy mówimy o młodych grupach bawiących się konwencjami i brzmieniem lat 80, jak i pozostającymi nieco w cieniu grupami, które ów gatunek tworzyły. To także jednak doskonała okazja do refleksji i subiektywnego zestawienia i wybrania najlepszego krążka legendarnego zespołu.

W drugiej części mojego zestawienia poznacie mojego faworyta, a także wyróżnię dwie koncertowe wydawnictwa wydane w ostatnich latach, a które pominąłem w części pierwszej, a wypada o nich wspomnieć. Zaczynamy!

6. ReLoad (1997)

Druga część niesławnej dylogii, która na zawsze zmieniła oblicze Metalliki, przyprawiła o dreszcze najzagorzalszych fanów i do dzisiaj wzbudza ogromne kontrowersje (także ze względu na grafikę), a przy tym niezła kontynuacja poprzedniczki zatytułowanej "Load". Podobno obie płyty to efekt tej samej sesji nagraniowej, co zresztą słychać, choć numery, które znalazły się na drugiej części są zupełnie inne: mroczniejsze, cięższe i jakby specjalnie przybrudzone. Wiele utworów z tej płyty Metallica wciąż chętnie gra, jak choćby otwierający płytę "Fuel" czy znakomity ze względu na gościnny udział Marianne Faithful "The Memory Remains", choć znalazło się na nim także miejsce dla takiego choćby potworka "The Unforgiven II", który w porównaniu z późniejszą trzecią częścią jest naprawdę niezłym utworem. Zdecydowanie jest to też słabszy i mniej spójny krążek aniżeli "Load", ale w moim odczuciu pokazujący znakomicie, zwłaszcza po latach, że eksperymenty nie zawsze muszą być nie udane, a wtedy Metallica pod tym względem miała znacznie lepsze pomysły niż obecnie.


5. Death Magnetic (2008)

Udany powrót do korzeni zrealizowany po pięciu latach od nieszczęsnego "St. Anger". Nieco zbyt długie, ale bardzo nośne kompozycje według co niektórych zostały zniszczone przez brzmienie, co skutkowało krążeniem w sieci tak zwanych wersji poprawionych. Moim zdaniem tę płytę zepsuło coś innego: a mianowicie natrętne ujawnianie wszystkich riffów na długo przed jej premierą. Dziś jest to jedna z najbardziej udanych płyt Metalliki, która wówczas udowodniła światu, ale także sobie, że wciąż potrafią dobrze grać. Szkoda tylko, że koncertowa forma nie zawsze pozwalała i pokazywała, że faktycznie tak jest. A co na płycie? Świetny "All Nightmare Long" nawiązujący do prozy Lovecrafta i incydentu tunguskiego, bardzo dobry "Cyanide", "The Day That Never Comes" będący bratem bliźniakiem "...And Justice For All" czy dwa mocne otwieracze "That Was Just Your Life" oraz "The End of the Line". Nie zabrakło potworków jak tragikomicznego "The Unforgiven III", nudnego i posklejanego z tego co zostało i nigdzie się nie udało upchnąć instrumentala "Suicide & Redemption" oraz skąd inąd niezłego "My Apocalypse", który sprawdziłby się jako singiel na podobnej zasadzie jak "Disappear"z 2000 roku, a tymczasem upchnięty an koniec brzmi dziwnie i niepotrzebnie. Wciąż jednak do tej płyty wracać i wciąż czuję jej magnetyzm, a jednak wolałbym żeby część materiału została zastąpiona tym, co później znalazło się na epce "Beyond Magnetic".


4. Load (1996)

Sukces "Metalliki", bardziej znanej jako "Czarny Album" sprawił, że Metallica postanowiła iść za ciosem i jeszcze bardziej złagodzić swoje brzmienie, a także poeksperymentować z różnymi dźwiękami. W dodatku co wzbudziło nie małe kontrowersje panowie obcięli włosy, przestali nosić skóry i zmienili logo. Do dziś kontrowersje wzbudza to, co znalazło się na płycie, a także okładka płyty. Osobiście uważam, że była to ostatnia naprawdę dobra pozycja w dyskografii Metalliki. Podobnie jak poprzednik to kopalnia hiciorów, które wciąż zakorzenionych w metalu, ale flirtujących z bluesem (świetny "Bleeding Me" oraz finałowy "The Outlaw Torn"), country ("Mama Said", który jak sądzę zaowocował na płycie "Garage Inc" takimi coverami jak "Tuesday's Gone" czy "Whiskey int the Jar") czy wręcz hard rockowymi numerami pod postacią świetnych "King Nothing", "Hero of the Day" czy otwierającego płytę "Ain't My Bitch". Malkontenci dalej będą kręcić nosem i mówić, że to słaby i nudny materiał, a ja uważam, że to jedna z najmocniejszych i najciekawszych propozycji od Metalliki - odważna, wzbudzająca emocje i dziś po dwudziestu latach (!) wciąż brzmiąca atrakcyjnie, świeżo i kapitalnie pokazująca jak gatunki wzajemnie się ze sobą przenikają i uzupełniają. Po dziś dzień jedna z tych płyt Mety do których lubię często wracać.


3. ...And Justice For All (1988)

Debiut Jasona Newsteda w szeregach Metalliki, który zastąpił tragicznie zmarłego legendarnego Cliffa Burtona opuściwszy uprzednio Flotsam And Jetsam z którym to nagrał zaledwie jedną płytę zatytułowaną "Doomsday for the Deceiver". Według co niektórych płyta o dziwnym brzmieniu (mocno uwypuklona perkusja, niemal kompletnie niesłyszalny bas) ale zawierająca bardzo dobre i mroczne pod względem atmosfery numery. Ponury "Blackened" w niczym nie przypomina rozpędzonego poprzednika, niemal dziesięciominutowy utwór tytułowy potrafi zniewolić, świetny "One" z fantastycznym rozbudowanym wstępem czy perełki w rodzaju "Harvester Of Sorrow" czy "The Frayed Ends Of Sanity", a także pozostałe numery wciąż brzmią fantastycznie. Płyta rozliczenie, ale i wielka (i moim zdaniem udana) próba sił zespołu, który mógł zakończyć swoją karierę po wydaniu fenomenalnego "Mastera". Gdy wracam do Mety to właśnie ten krążek często gości zarówno w odtwarzaczu jak i na słuchawkach.



2. Metallica aka Black Album (1991)

Druga płyta z Jasonem Newstedem na basie oraz drugi wielki sukces komercyjny Metalliki, czyli "Czarny Album" to dla wielu ostatni ważny i dobry album tej grupy. Dla wielu także ten pierwszy. Wkraczałem dopiero w wiek nastoletni, gdy moja starsza siostra dostała kasetę magnetofonową z tym albumem od kolegi na jednym z obozów. Najpierw to ona ją katowała, potem katowałem ja, a kaseta wciąż działa bez zarzutu i nawet nie trzeba używać długopisu. Cóż to jest za płyta! Wciągająca, ciężka, pełna znakomitych riffów, chwytliwych numerów, a także zawierająca najsłynniejszą (i najbardziej chyba obrzydłą balladę w historii muzyki rockowej i metalowej) tej grupy, czyli "Nothing Else Matters", od której wciąż jak sądzę zaczynają swoją przygodę z gitarą wszyscy miłośnicy tego instrumentu. Teledysk do "Enter Sandman", który pamiętam jeszcze z puszczającego muzykę MTV do dziś wywołuje u mnie ciarki, a przecież to niejeden hicior jaki panowie tutaj zaproponowali. Jedyny utwór, którego mogłoby nie być (i którego nie mam na kasecie magnetofonowej mojej siostry) to "Through the Never", który został jakby napisany na kolanie, byle tylko wydłużyć o te cztery minuty i tak trwającą niemal godzinę płytę. "Czarny Album" to wciąż walec i perełka nie tylko w dyskografii Metalliki, ale także całego heavy/thrash metalu. Wreszcie, to krążek który mimo upływu lat wciąż brzmi świeżo i potrafi nieźle pokąsać.


1. Master Of Puppets (1986)

Trzeci studyjny album Metalliki, pierwszy wielki sukces komercyjny, a zarazem ostatni z Cliffem Burtonem na basie, którego przedwcześnie, bo w wieku 27 lat Śmierć zabrał ze sobą w tragicznym wypadku zespołowego autokaru. Płyta walec, rzecz monumentalna i nadal potrafiąca nieźle człowieka poturbować. Dla metalu rocznik 86 był zresztą znakomity: Slayer wydał równie genialne "Reign Of Blood", Iron Maiden zrealizował "Somewhere In Time" będący w pewnym sensie zapowiedzią epickiego "Seven Son of the Seven Son" z 1988 roku, świetnie debiutował Flotsam And Jetsam z krążkiem "Doomsday for the Deceiver" oraz Sepultura ze swoim ultra ciężkim jak na owe czasy "Morbid Visions". A na "Masterze" nie ma chwili wytchnienia, mocny kawałek goni mocny kawałek, potężne brzmienie dosłownie wyrywa wnętrzności, epickość miesza się tutaj z drapieżnością, wściekłością i brudem, a jednocześnie z ogromną przebojowością. Bardzo jestem ciekaw gdzie byłaby Metallica dzisiaj gdyby Cliff nie musiał odejść z tego świata, jak brzmiałyby kolejne po "Masterze" albumy zrealizowane właśnie z nim. Nigdy się tego nie dowiemy, ale pozostał nam "Master Of Puppets" i według mnie jest on najdojrzalszym, najlepszym i wciąż niedoścignionym krążkiem w dyskografii Mety. To po prostu płyta do której chce się wracać, nawet jeśli dawno już wyrosło się z thrash metalowej łupanki. Absolutna klasyka, perła, fenomen i jakikolwiek epitet jeszcze przyjdzie Wam do głowy.

 

Wyróżnienie: Through the Never/Liberté, Egalité, Fraternité, Metallica! (2013/2016)

Dwie koncertówki, które zasługują na wyróżnienie ze względu na zawartość oraz energię bijącą z nagrań. Po pierwsze "Through the Never" będący jednocześnie soundtrackiem do półfabularnego filmu Metalliki (którego nie widziałem), a tytułem nawiązującym do numeru z "Czarnego Albumu". Metallica w koncertowym żywiole na tych dwóch płytach to czyste szaleństwo i przepyszny wybór numerów z lat 80, okraszony kilkoma z "Czarnego Albumu" właśnie oraz dwoma kawałkami z "ReLoad" i jednym z "Death Magnetic". Tu w doskonałej formie i w doskonałym brzmieniu wciąż potrafią zaskoczyć i wbić w fotel, udowodnić że są potęgą, a utwory które tutaj zamieścili to absolutna miazga. Gdyby tylko zamiast "Nothing Else Matters" pojawił się choć jeden z "Load" albo jeszcze jeden z "Death Magnetic" byłaby to setlista po prostu idealna. W dodatku Hetfield nie nadużywa tutaj swojego koszmarnego słynnego już i genialnie sparodiowanego przez komika Jamesa Breuera "uuuuuuyeaaaaaah"!


Druga to wydana specjalnie w hołdzie ofiarom zeszłorocznych zamachów we Francji, w tym ataku na klub Bataclan podczas koncertu Eagles of Death Metal. Będąca zapisem koncertu z 2003 roku, który odbył się we wspomnianym Bataclan jest równie interesujący pod względem doboru numerów co wydany trzy lata wcześniej "Through the Never". Szkoda, że w chwili kiedy o niej piszemy wydarzyły się kolejne zamachy we Francji, ale niestety jak się okazuje pod względem historii  żyjemy w (nie)ciekawych czasach. Na "Liberté, Egalité, Fraternité, Metallica!" znalazło się miejsce przede wszystkim dla numerów z "Kille'em All", dwóch z "Mastera", dwóch z "Ride the Lightning" oraz po jednym reprezentancie z "St. Anger" (znakomity "Frantic") oraz "Blackened" z "...And Justice For All". Nieco godzina świetnej roboty i mnóstwa energii. Nawet gdyby Metallica najnowszego studyjnego nigdy by nie miała w planach to takie koncertówki jak "TTN" czy "LEFM" zdecydowanie by mi wystarczyły za współczesne oblicze zespołu, który choć od jakiegoś czasu odcina kupony wciąż potrafi zabrać kilka chwil z życia i cieszyć swoją muzyką. Lubię do nich wracać, bo panuje na nich znakomita atmosfera i są zapisem świetnych koncertów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz