sobota, 30 lipca 2016

Djent Me VII: After the Burial, Textures, Polaris

Plakacik promujący koncert Black Keys świetnie wpisuje się cykl życia z siódmego "Djent Me"...

W siódmej odsłonie "Djent Me" nadrabiając zaległości już z roku szczodrego sięgnę po dwie znane już wielbicielom grania djentowego i deathcore'owego kapele, a mianowicie After the Burial które po ostatniej osobistej tragedii wróciło ze znakomitym materiałem oraz Textures, które nie tak dawno temu wypuściło pierwszą z dwóch powiązanych tematycznie ze sobą płyt. Trzecia grupa, o której chcę Wam tym razem napisać nazywa się Polaris, którzy wydali swoją drugą bardzo solidną epkę...

1. After the Burial -  Dig Deep (2016)

Wydana w lutym piąta płyta studyjna tej amerykańskiej formacji to pierwsza zrealizowana już bez gitarzysty Justina Lowe, który w 2015 roku popełnił samobójstwo i ostatnia z dotychczasowym basistą Lerichaldem Foralem. After the Burial rozważając różne możliwości postanowiła kontynuować grę czego owocem jest album będący w pewnym sensie hołdem dla Lowe'a - albumem mrocznym i ponurym, co w połączeniu z technicznym djentowym i deathcore'owym graniem dało piorunujący efekt.

Sama płyta do długich nie należy, bo trwa niespełna czterdzieści minut dzięki czemu nie ma się wrażenia nadmiernego przytłoczenia czy znużenia ilością materiału, czy dźwięków (na szczęście After the Burial nigdy nie przesadza z długościami swoich krążków). Otwiera znakomity, będący drugim singlem za albumu,  "Collpase", który wpierw oplata wyłaniającym się z ciszy rozpędzonym riffem, a następnie solidnym, pokręconym uderzeniem. Selektywne i surowe brzmienie zaś nadaje całości ponurego, mrocznego brzmienia. Znakomity jest także będący pierwszym singlem - 'Lost in the Static" o dusznym, niemal doomowym tempie i pokręconym nieco orientalnym riffie prowadzącym. Kapitalny i wgniatający w fotel "Mire" wylądował na pozycji trzeciej. Niskie i surowe brzmienie i świetne rozpędzone riffy po prostu nie chcą wyjść z głowy - migoczą niczym dogasające świeczki, wżerają się jak robaki penetrujące martwe ciało. I oto chodzi! Tempa nie zwalniamy w również bardzo dobrym, melodyjnym, ale wciąż osadzonym w surowej, ponurej atmosferze "Deluge". Znakomite nisko strojone niemal doomowe zwolnienie dopełnia zaś całego klimatu.


Szok następuje na początku "Laurentian Ghosts", który rozpoczyna akustyczna gitara, ale na szczęście to tylko usypianie czujności, bo utwór zaraz przyspiesza. Nieco wolniejszy i lżejszy od poprzednich, bardziej metalcore'owy nie ustępuje - nadal jest bardzo dobrze. Po nim wskakuje "Heavy Lies the Ground", który wraca do mroczniejszego i bardziej ponurego brzmienia, a przed wszystkim do szybkiego tempa wraz z kolejną porcją mocnych riffów i świetnego klimatu. Fantastyczny jest "Catacombs", czyli siódmy numer na płycie, ponownie bardziej metalcore'owy i zwracający się do korzeni ATB, ale nie tracący nic z ponurego klimatu jaki przeważa na "Dig Deep". Przedostatni "The Endless March" również nawet nie myśli by być gorszy od pozostałych numerów - szybkie tempo, techniczna melodyka, sążniste riffy - czego chcieć więcej? A na koniec bardzo melodyjny "Sway of the Break", w którym znów nie brakuje znakomitych riffów i szybkiego tempa.

After the Burial mimo przeciwności nagrała album bardzo solidny. To nie tylko album rozliczeniowy, ale także pokazujący siłę tej grupy oraz ładunku emocjonalnego jaki może ze sobą nieść tego typu granie. Wreszcie to jeden z najciekawszych tegorocznych materiałów w tym gatunku/nurcie, który zniewala i oplata niczym korzeniami z okładkami. Warto posłuchać samemu, ja z całą pewnością będę do niego często wracał. Ocena: 8,5/10


2. Textures - Phenotype (2016)

Holendrzy z Textures kazali na swój piąty album czekać aż pięć lat i podobnie jak ATB wydali go w lutym roku szczodrego. "Phenotype" jest pierwszą częścią dylogii, której druga część ukaże się w przyszłym roku i będzie nosić tytuł "Genotype". Najnowszy album to także pierwszy na którym usłyszeć można gitarzystę Joe'a Tala, który zastąpił jednego z założycieli grupy Jochema Jacobsa, który zajął się wyłącznie produkcją płyty.


"Phenotype" trwa niespełna trzy kwadranse, co podobnie jak w przypadku ATB przekłada się na jakość materiału i sprawia, że nie dłuży się on ponad miarę. Potężne uderzenie otwierającego "Oceans Collide" od razu wprowadza w gęste i ciężkie brzmienie Textures. Nie brakuje tutaj ani solidnego riffingu ani mocnych technicznych zagrywek. Textures nie zwalnia tempa w świetnym "New Horizons" gdzie brzmienia bardziej charakterystyczne dla klasycznego progresywnego metalu doskonale łącza się tutaj z nowoczesnym gęstym djentowym riffingiem i growlem przełamywanym czystymi wokalami. Bardzo dobry jest także następujący po nim potężny "Shaping a Single Grain of Sand", który najpierw wgryza się w głowę ostrym riffem, a potem kapitalnie się rozpędza. Obok ciężkiego riffingu i dość dusznego tempa nie brakuej bardziej metalcore'owych zwolnień i zagrywek, jednak nie są one wrzucone na doczepkę, a kapitalnie kontrastują ciężar reszty dźwięków, a zwłaszcza niesamowitego finału. "Illuminate the Trail" to kolejna pozycja, która najpierw wychodzi z ciszy, by następnie znów uderzyć potężnym bezkompromisowym riffingiem, szybką perkusją, świetnym wokalem zarówno czystym, jak i growlowanym i ogromną dawką melodyki znakomicie wplatanej w ciężkie brzmienie materiału. Czysta perfekcja!


Niespełna dwuminutowy przerywnik "Meander" to perkusyjne solo utrzymane w plemiennych, ale i wojennych rytmach, które z kolei fantastycznie łączy się z odrobiną elektroniki i kapitalnie wprowadza do rozpędzonego "Erosion" w którym znów jest gęsto, ciężko i melodyjnie, a djentowy strój gitar jeszcze mocniej wybił się na powierzchnię niż we wcześniejszych numerach, czy poprzednich płytach grupy. Tu także nie brakuje klimatycznych zwolnień budujących atmosferę i znakomite tempo numeru. Rewelacja. Ciężar i melodyka to także wytyczne kolejnego znakomitego numeru na "Phenotype" czyli "The Fourth Prime", który dosłownie wgniata w fotel. Miejscami przypomina trochę granie Periphery Intervals czy TesseracT jednakże Holendrzy wyraźnie mają własny styl i tylko nieznacznie wzorują się na najbardziej znanych zespołach w nurcie djent i nowoczesnego metalu progresywnego. Przedostatni "Zman" przepięknie zmienia klimat motywem na pianinie, który po potężnej dawce ciężkich dźwięków uspokaja i fantastycznie wprowadza do finałowego uderzenia w "Timeless". Nie następuje ono jednak dosłownie, bo Textures ponownie sięga tutaj po bardziej klasyczny metal progresywny sprawnie budując klimat i okraszając go naprzemiennie czystym i growlowanym wokalem. Ma się też wrażenie, że ten numer to praktycznie wprowadzenie do "Genotype", bo zmienia się w nim wyraźnie atmosfera idąca bardziej w post-rockowe pasaże aniżeli techniczne popisy, co dodatkowo wzmaga zainteresowanie drugą częścią dylogii - czy pójdą w tym kierunku czy może jednak nie dowiemy się już w przyszłym roku.

Textures ponownie zaskoczyło i wydało album bardzo dobry, nie stroniący od ciężaru i melodyki, ale jednocześnie nie epatujący tylko i wyłącznie technicznymi popisami. Jest to krążek solidny, ale w moim odczuciu nieco słabszy od poprzednich, który być może swój pełny wymiar uzyska dopiero wraz z "Genotype". Wielbiciele Holendrów powinni być zadowoleni, a także jak przypuszczam, Ci którzy jeszcze się z Textures nie spotkali. To jeden z ciekawszych zespołów łączących różne style progresywnego grania, mający na siebie pomysł i przede wszystkim wyróżniający się na tle innych - tę i poprzednie po prostu warto obadać samemu. Ocena: 8,5/10


3. Polaris - The Guilt & The Grief EP (2016)


Po Ameryce i Niderlandach przenosimy się do Australii gdzie czeka nas spotkanie z kolejnym bardzo obiecującym zespołem stacjonującym w Krainie Kangurów, który jeszcze nie jest jakoś szczególnie znany, ale zdecydowanie zasługuje na uwagę. Pięcioosobowa grupa Polaris powstała w Sydney i zadebiutowała epką "Dichotomy" wydaną w 2013 roku, a na początku tego roku uderzyła drugim wydawnictwem, również epką, zatytułowaną "The Guilt & The Grief".

Na najnowszym materiale Australijczyków, które dla mnie stanowi pierwsze zetknięcie z ich twórczością, znalazło się sześć numerów o łącznym czasie około dwudziestu pięciu minut. To naprawdę nie dużo, ale pozwala tej grupie zaprezentować się bardzo dobrze graniem ciekawym i pozwalającym sądzić, że mogą sporo namieszać w nowoczesnym progresywnym graniu namieszać. Ich muzyka wyrasta na gruncie metalcore'u, ale nie stroni od djentowych zagrywek, rozbudowanych progresywnych form, ciekawej melodyki i własnego pomysłu na siebie co uwidacznia się w moim odczuciu w interesującym nawiązaniu do... nu metalu.

Utwór pierwszy to "Regress" przypominający trochę Intervals, Volumes czy Northlane pod względem melodyki i ciężaru, ale jest to tylko skojarzenie pozorne. Jest odpowiedni ciężar, niski stój gitar i echa metalcore'u z którym pod względem brzmienia Polaris ma nadal sporo wspólnego. Wspomniane puszczanie oczka do nu metalu słychać już tutaj bowiem całość przypominać może trochę wczesne Linkin Park. Jeszcze mocniej uwydatnia się to nieco tylko lżejszym, melodyjnym "L'appel du vide". Screamowane wokale kontrastowane są tutaj z czystymi partiami, które przypominają właśnie wokal Mike'a Shinody. Świetny jest "Unfamilliar" który urzeka melodyką i niskim strojem, zabierając trochę w podróż sentymentalną do początków djentowego grania, czyli między innymi melodyjnego progresywnego metalcore'u, a jednocześnie rzucając na to granie świeży powiew. Granie nie jest bardzo skomplikowane, ani nadmiernie techniczne, a stawiające na melodię i przebojowość, której czasami w tym graniu zaczyna już po prostu brakować. Drugą połowę epki zaczyna "Voiceless". Fantastyczny gitarowy riff prowadzący i scream ponownie zbliża klimatem do Linkin Park, który został wymieszany z Volumes, Northlane czy wczesnym Periphery. Zwolnienie następuje w "No Rest" gdzie co prawda nie brakuje gitarowych rozpędzeń to jest to coś na kształt ballady, co w tym graniu na szczęście jest rzadkie i po prostu niekonieczne. Nie jest to oczywiście zły numer, po prostu w stosunku do reszty materiału jest dużo lżejszy. Finałowy "Hold Your Under" ponownie brzmi jak wyrwany z Linkin Park, ale w żadnym wypadku nie jest to wrzuta. Bardzo dobre intro, które przeradza się w mocny szybki i bardzo wkręcający się numer.

Polaris nie jest znane, ale swoim podejściem może moim zdaniem sporo namieszać. Jest melodyjnie, nowocześnie i świeżo, choć niekoniecznie specjalnie odkrywczo. Wracam do niej często i nie nudzi mi się ich granie, stanowi bowiem świetny przerywnik pomiędzy typowym djentowym/deathcore'owym graniu gdzie technika i pokręcone zagrywki często zaczynają przyćmiewać lżejszą, bardziej przebojową melodykę, a inną muzyka którą słucham. To także wspomniana już podróż sentymentalna, która pozwala wrócić do czasów gimnazjum i Linkin Park bez konieczności puszczania muzyki zespołu, który przyprawia o zawrót głowy i chęć ciskania wszystkimi przedmiotami w zasięgu ręki. Polecam! Ocena: 4/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz