czwartek, 14 lipca 2016

Saint Asonia - Saint Asonia (2015)


Saint Asonia to grupa w której skład wchodzą były frontman Three Days Grace, gitarzysta znany z występów w grupie Staind, basista związany wcześniej z grupą Eye Empire i były perkusista Finger Eleven. Co powstało z tej mieszanki? Całkiem niezły album.

Całość rozpoczyna mocnym uderzeniem "Better Place". Zwrotka oparta na bassowym riffie tworzy świetne podbudowanie do melodyjnego refrenu. Płynne jest też przejście do mostka na którym pomieszana jest część wokalna z solówką. Tuż po tym kawałku czeka nas kolejne, jeszcze silniejsze i lepsze uderzenie w postaci "Blow Me Wide Open". Kompletnie kupił mnie tutaj motoryczny i ociężały riff główny. Zwrotka choć okraszona ciężkim i wolnym riffem powoli wprowadza słuchacza w chwytliwy refren. Melodia wokalna sama zapada w pamięć, a zwolnienie po mostku dodaje idealnie smaku całości kawałka. Chwili oddechu nie daje też kolejny utwór. Tym razem znacznie szybszy i żywiołowy "Let Me Live My Life". Powiem szczerze, od momentu kiedy pierwszy raz usłyszałem ten kawałek uwielbiam każdą jego sekundę, zwłaszcza chwytliwy refren z ciekawym tekstem. Całości dopełnia przyjemne solo gitarowe i zwolnienie po nim, dzięki czemu ostatni refren wydaje się mieć jeszcze więcej energii w sobie.

Po tym mocnym uderzeniu na początek przyszedł czas na zwolnienie w postaci "Even Though I Say". Tak jak spokojne zwrotki przypadły mi do gustu, tak refren pozostawia u mnie niedosyt. Nie do końca podoba mi się melodia wokalna na pierwszej części refrenu, potem jednak jest lepiej. Ostatecznie wypada nieźle, ale nie powala na kolana. Co innego kolejny kawałek, którym jest "Fairy Tale". Zwrotka jest tutaj żwawa, jednak nieco stonowana, przybiera ona na sile z każdym kolejnym taktem, aż do kuliminacji w niesamowicie chwytliwym i melodyjnym refrenie.Mostek nadaje całości dodatkowej melodii i znowu mamy po nim spowolnienie całości i uspokojenie, by otrzymać jeszcze potężniejszy niż wcześniej refren. "King Of Nothing" wypada niestety nieco gorzej. Zwrotki nie są najgorsze, ale czegoś ewidentnie mi w nich brakuje, refren jest nieco lepszy jednak po świetnym "Fairy Tale" wypada trochę gorzej. "Waste My Time" to czas na kolejne zwolnienie i uspokojenie na płycie. Ten utwór w moim odczuciu wypada nieco lepiej niż "Even Though I Say". Przypadły mi do gustu tutaj delikatne i klimatyczne wstawki gitary elektrycznej dopełniające melodii akustycznej.


Rozmarzyliśmy się przy "Waste My Time", ale dalej pobudza nas już "Dying Slowly". Spokojne, oparte na melodii gitarowej zwrotki to tylko wstęp do mocnego i energetycznego refrenu. Nie na długo trwa ta eksplozja energii, bo "Trying To Catch Up With The World" to kolejny spokojny akustyczny utwór. Spokojny początek prowadzi do akustycznego, żywego rozwinięcia z przyjemną dla ucha linią wokalną. Ze wszystkich spokojnych utworów na płycie jest to mój zdecydowany faworyt. "Happy Tragedy" rozpoczyna niespokojna melodia gitarowa i urywany, mocny riff. Stonowane zwrotki i mocny refren są tym co ma nam do zaoferowania ten utwór. Klimatyczne jest spowolnienie tuż przed refrenem, a melodia wokalna na nim samym znów zasłużyła na pochwałę z mojej strony. "Leaving Minnesota" to kolejna spokojna propozycja na płycie, całkiem przyjemna dla ucha propozycja trzeba dodać. Do gustu tutaj bardzo mi przypadła solówka, która nie jest przesadnie przekombinowana, a wpisuje się w melancholijny klimat kawałka. Akustyczne "No Tomorrow" brzmi niepokojąco na zwrotce, by w refrenie pięknie się rozwinąć i znowu uraczyć słuchacza przyjemną i zapadającą w pamięć melodią wokalną. Całość zamyka mocnym uderzeniem "Voice In Me". Od samego początku dostajemy rozpędzony riff, by potem otrzymać ciekawe gitarowe przejście na refren, który sam w sobie jest dość energiczny. Do tego całość dopełnia solówka gitarowa.

Dobra - ja się tu tak rozpływam nad tą płytą, ale powiedzmy sobie szczerze - arcydzieło to nie jest. Jest to bardzo dobra i solidna płyta i z pewnością znalazłaby się w moim podsumowaniu ulubionych płyt z roku pięknistego gdybym trafił na nią szybciej. Nie zmienia to jednak faktu, że zaskoczenia tutaj brak. Nie ma tu nic co by zaskoczyło słuchacza. Jest to dość standardowe trzymanie się pewnej formuły, jednak w niezwykle udanym wydaniu. Nie oznacza to, że płyta jest zła - wręcz przeciwnie, z przyjemnością do niej często wracam. Mam jednak wielką nadzieje, że Saint Asonia nie skończy się na tej jednej płycie i dane mi będzie jeszcze usłyszeć więcej materiału od nich. Może wtedy zdecydują się na jakieś eksperymenty. Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz