wtorek, 7 stycznia 2014

Alice In Chains - The Devil Put Dinosaurs Here (2013)



Napisała: Magda Dublinowska

Złota era grunge’u już bezpowrotnie minęła, ale zespoły z „Wielkiej Czwórki Seattle” nie pozwalają o sobie zapomnieć. Najpierw Soundgarden pojawił się z „King Animal”, potem Alice in chains z „The Devil Put Dinosaurs Here” i całkiem niedawno ukazało się nowe wydawnictwo Pearl Jam „Lighting Bolt”.  Na wszystkich tych zespołach czas odcisnął swe piętno i widać spore  zmiany. Jak zatem wypadło Alice in chains w najnowszej odsłonie? 

Po śmierci Layne’a Staley’a Alicja zmieniła swój styl gry.  Od albumu „Black Gives Way to Blue” zespół charakteryzuje się dużo cięższą muzyką, gdzieś zaginął ten brud z Seattle. Alice in chains od zawsze cechowała się bardziej metalowym brzmieniem, teraz jednak te metalowe korzenie są jeszcze bardziej wyraźne. Ich wczesna twórczość była mroczna, często depresyjna, ale ten świat uzależniał. Tak jak w Pearl Jamie widzę słabsze albumy (chociażby „Binaural” czy najnowszy „Lightig bowls”), tak w Alice in chains tego nie zauważałam. Do czasu. „Black gives way to blue” to poszukiwania nowej ścieżki, słuchając tego albumu miałam wrażenie, że jest to zupełnie inny zespół. Ta płyta  stanowiła małe preludium do ich kolejnego wydawnictwa, stylistycznie bardzo zbliżonego. „Black Gives Way to Blue” odbieram jako rozgrzewkę do „The Devil Put Dinosaurs Here”. I tak jak pierwszy album po zmianach nadal do mnie nie przemawia, tak Dinozaury odbieram odrobinę lepiej. Być może jest to wynik tego, że przyzwyczaiłam się już do ich nowej gry.

Z płyty wyszły trzy single: „Hollow”, „Stone” oraz „Voices”. Najciekawszą pozycją jest kawałek „Stone”- początkowe ciężkie partie gitary, potem głos Cantrella i DuValla mocno mnie zaintrygowały. Pozostałe utwory są bardzo zbliżone do siebie, nie ma takiego, który wyróżniałby się i powalał na kolana. Wszystkie są wygładzone, bardziej dopracowane niż w poprzednich płytach. Tutaj muzycy dążą do doskonałości w swej twórczości. Co tym samym osiągnęli? Doskonale jednostajny album, doskonale dopracowany… i tym samym doskonale nudny. Nic nie zaskakuje w tej płycie. Może jedynie „Scalpel” odbiega nieco od cięższego grania, jest to utwór bardziej melodyjny, spokojny, czuć tutaj lekką naleciałość pierwszych albumów Alice In Chains.  

„The Devil Put Dinosaurs Here” jest płytą dobrą, przyjemnie się jej słucha. Alice in chains utwierdza tym samym swoją pozycję w branży muzycznej, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Ale też są przewidywalni aż do bólu. Nie eksperymentują, nie próbują, ich muzyka nie zaskakuje. Na tej płycie widzę próbę dopracowania tego co powstało na „Black Gives Way to Blue”, nowa ścieżka, którą obrali, najwidoczniej im odpowiada. Tylko czy odpowiada starym fanom Alice In Chains? Zdecydowanie bardziej wolę starsze rozdziały w ich historii, nadal jestem pod urokiem głosu Layne’a. Cantrell oraz DuVall mają być może lepszy głos, ale jednak to Staley pozostaje moim numerem jeden. To, co wyczyniał podczas takich utworów jak „Would?” czy „Love, hate, love” do tej pory sprawia, że czuję jak mi ciarki przechodzą po plecach.

Zamykam oczy i naprawdę czuję tę muzykę. Teraz już nie mam takich doświadczeń. Owszem, muzyka jest dobra. Ale tylko dobra i nic więcej ponadto. Kurz z Seattle już dawno opadł, teraz muzycy tworzą nową, kamienną erę. Oby tylko nie zagubili się podczas tej drogi. Ocena: 6/10


2 komentarze:

  1. Słucham Alice in Chains od siedmiu lat, więc nie wiem czy kwalifikuję się jako 'stary fan', ale uwielbiam oba krążki z DuVall'em porównywalnie ze starymi płytami. Pamiętam jak po raz pierwszy usłyszałam 'Would' i jak głos Layne'a zrzucił mnie z nóg, z resztą do dzisiaj to dla mnie najbardziej emocjonalny wokal. Ale życie toczy się dalej - zwłaszcza, że kluczową jednostką dla brzmienia zespołu jest kompozytor, a ten ma się świetnie.

    Zgadzam się, że grają teraz ciężej, że mniej spontanicznie, bardziej precyzyjnie; mniej w tym żaru, a więcej dystansu, że jest dużo dojrzalej. Ale gdyby Layne żył i jakimś cudem nadal był w stanie z nimi nagrywać, to też słychać byłoby te dwadzieścia lat więcej doświadczenia/życia.

    Prawda jest taka, że teraz mają w zespole drugiego utalentowanego gitarzystę i kompozytora - i np. wreszcie są
    w stanie 'poprawnie' grać stare utwory na żywo, które wymagały wsparcia drugiej gitary. Ich obecna twórczość jest dużo bardziej kompleksowa, a 'TDPDH' to na pewno ich najbardziej wymagające dziecko. Nie zgadzam się, że zupełnie nie eksperymentują. Oczywiście konsekwentnie trzymają się swojego stylu, ale struktura 'Lab Monkey', rozbudowane outro w 'Breath on a Window', ilość nałożonych ścieżek gitarowych i wokalnych na poszczególnych utworach albo fakt, że kawałek tytułowy ociera się o muzykę progresywną - to dla AiC niecodziennie elementy. Chociaż prawda, część z nich pojawiła się już w solowej twórczości Cantrell'a.

    Dla mnie to wciąż ta sama kapela, choć tyle się zmieniło. Nadal znakomita i o klasę wyżej od większości kolegów po fachu. Ale rozumiem, że niektórym brakuje głosu i pasji Layne'a na tyle, że rzutuje to na odbiór nowych krążków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się "Voices" bardzo podoba, często odtwarzam, a jak trafiam na to nagranie w Trójce, to robię głosniej :)

    OdpowiedzUsuń