O dwóch nowościach krótko i szybko. Jedna przez wielu pewnie
wypatrywana, a druga raczej nie, bo to debiut. Pierwsza z nich to siódma płyta
greckiej grupy Firewind dowodzonej przez gitarzystę Gusa G. , a druga to oprócz
tego, że debiut, coś w rodzaju suplementu do pierwszej części „Revivalu” –
occult rockowa formacja Jess and the Ancient Ones.
1. Firewind – Few Against Many (2012)
Złagodenie brzmnienia i postawienie na wyotrzenie partii
gitar i kompletna zmiana dotychczasowego środka ciężkości nie przysłużyło się
poprzedniej płycie Greków. „Days Of Defiance” było słabe, niestety jego
następca jest jeszcze słabszy. Nowy album został zrealizowany w identycznej
formule. Po raz czwarty za mikrofonem stoi Apollo Papathanasio, który nie brzmi
kompletnie, a po raz pierwszy za bębnami siedzi Johan Nunez, znany z grupy
Nightrage i niestety, ale bębni nijako. Nowe wydawnictwo Firewind jest nudne i
wtórne do bólu. Nie ma ani jednego kawałka, który pociągnie całość, który by
się wyróżniał. W dodatku album się kończy równie nijako – dopiero po kilku
minutach można się zorientować, że się skończył. Bardzo tego nie lubię,
zwłaszcza przy albumach złych. Z bardzo dobrego zespołu została tylko nazwa. Po
killku świetnych, mocnych płytach z początkowego okresu i ciekawego „The
Premonition” przyszedł okres spadkowy, który nie wywołuje poruszenia. Jak tak
dalej pójdzie, Firewind będzie się musiał rozwiązać. Niestety. 4,5/10
2 2. Jess and the Ancient Ones – Jess and the Ancient Ones (2012)
Finowie najwyraźniej pozazdrościli Holendrom skoro
zdecydowali się stworzyć projekt podobny do The Devil’s Blood, który nie tak
dawno obszernie przybliżyłem w pierwszej części „Revivalu”. Debiutancki album
Finów również jest mocno zakorzeniony w latach 70, zarówno pod względem
słyszalnych inspiracji (Deep Purple, Rush) jak i konstruowania bogatych
klawiszowo-gitarowych kompozycji. Podobnie jak The Devil’s Blood postawiło też
na okultystyczny rock, i podobnie też za mikrofonem stoi kobieta znana jako Jess. Niestety nie ma tak
fenomenalnego głosu jak Farida, nie śpiewa tak głęboko, wciągająco i
przekonująco. Nie można jednak nic zarzucić warstwie muzycznej, ciekawie
rozbudowanej i odpowiednio stłumionej. W porównaniu z The Devil’s Blood nie ma
też eksplozji poszczególnych partii i przebojowości, wyróżniającej płyty
Holendrów. Właściwie tej grupie, bliżej do Within Temptation, ale tu również
nie ma niemal operowgo nadęcia, ogólnie czegoś tu brakuje. Jeśli komuś takie
granie odpowiada i lubi damskie wokale powinien po płytę sięgnąć, a tak można
sobie podarować. 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz