niedziela, 27 maja 2012

Marla Cinger – Congs (2010)



Zakupiona podczas premiery Nasiono Swap Singers debiutancka płyta Marli Cinger uzpełniła moją małą Nasionową kolekcję. Z tego co mi wiadomo, to kupiłem ostatni dostępny egzemplarz tej płyty. Wcześniej nie chciałem, potem nie było jak i kiedy, a kiedy nadarzyła się okazja, to go dorwałem. Dodruków na razie chyba nie planują, a ja obsłuchałem i choć mam mieszane uczucia, to i tak się cieszę, że ją posiadam, że mam ostatni egzemplarz. 


Debiutowi Marli Cinger warto przyjrzeć się z nieco innej perspektywy aniżeli robiono to w dniu jego premiery i promocyjnych koncertów. A mianowice z perspektywy czasu jaki minął od jego wydania, perspektywy ostatnich dokonań zarówno samej Marli, jak i Kiev Office, którego cały skłąd stanowi przecież trzon solowego projektu Asi Kucharskiej. 

Przede wszystkim, zarówno na drugiej płycie Marli (jak i Kiev Office, późniejszej epce i kilku specjalnych numerach) widać, czy też raczej słychać ogromną dojrzałość, postęp jaki muzycy osiągnęli w ostatnim czasie. To nie są Ci sami ludzie co kiedyś. Asia ma zdecydowanie głębszy głos, bardziej wrzechstronny aniżeli na tym debiucie. Pamiętam jeden z pierwszych koncertów promujących „Congs” w Kolibkach na granicy Gdyni i Sopotu – nie byłem wówczas zachwycony, bynajmniej zastanawiałem się co to za badziewie, nie miałem wówczas świadomości, że to Ci sami muzycy co w Kiev Office, które już wówczas zapadło mi w pamięć, a potem w nadzwyczajnych okolicznościach przypomniało mi o sobie. Teraz gdy znam ich osobiście, znam ich twórczość, śledzę ich i nie da się ukryć, że bardzo lubię wracać do ich nagrań, sprawy wyglądają zupełnie inaczej. Są po prostu lepsi. I tyczy się to też płyty „Jest taka opcja”, debiutu KO, która w porównaniu z „Antonem Globba” wypada znaczniej słabiej. Na „Congs” to także kwestia składu. Na zeszłorocznej epce „Hexagon” skład jest inny i bardziej rozbudowany, wliczając w to Kiev Office’owy trzon.

Dojrzałość da się też zauważyć, na nowszych wydawnictwach w tekstach. Nie oszukujmy się, większosć tych zawartych na „Congs” to po prostu jakiś bełkot, są wyraźnie słabe, nawet nie groteskowe czy przejaskrawione, ale wywołujące drwiący uśmieszek pełen zażenowania i politowania. Są czystym absurdem, nie są nawet poezją. Na szczęście na „Congs” zdarzają się też mocne strzały, jak choćby krótkie „Przemeblowanie”, utwór „Maj” czy świetna „Mutacja”.
Kompozycje nie są tak rozbudowane jak na „Antonie” czy epce „Miłosz Cię Kocha” KO, ani tak różnorodne i czyste jak na „Hexagonie” Marli. Są spokojne, surowe i proste. Jakość nagrania zdecydowanie nie poraża, faktycznie jest tak jak pisali kilka lat temu w recenzji na WAFP, że płyta została nagrana na prędce, chaotycznie i przy mocno ograniczonych kosztach produkcyjnych. Warto też zwrócić uwagę na okładkę, która, tego też się ukryć nie da, jest po porostu straszna. Powiem wiecej: w porównaniu z tą z „Hexagonu” to istny koszmar. Kolorystyka kłuje po oczach, a rysunki choć ciekawe, trochę jakby dziecinne, jakoś nie chcą pokrywać się z zawartością płyty.Tak sobie pomyślałem, że może warto by przy reedycji płyty wykonać nową grafikę? Albo nawet wybrać kilka najlepszych utworów i wydać je w nowych aranżacjach w niewielkim nakładzie z inną, dojrzalszą grafiką właśnie?

Dobrych utworów na tej płycie jest moim zdaniem mało. Do takich na pewno należy wspomniane już „Przemeblowanie” czy „Maj”. Bardzo podobała mi się „Mutacja” autorstwa, nie będącego już w Marli, Adama Olesiejuka. Rewelacyjnie wypada też krótka, ale bardzo sympatyczna piosenka „Moje maksymy zawsze mają rymy”. A taka „Wieża” po drobnych przeróbkach spokojnie mogłaby znaleźć się w repertuarze Kiev Office. I nie wiem czemu skojarzyła mi się z jednym z moich ulubiuonych utworów KO z pierwszej płyty, a mianowice ze „Strachem”, który również w wersji coverowanej na Nasiono Swap Singers wypadł niesamowicie. Kończący płytę, jedyny anglojezyczny, „Darkest Night” również należy do tej grupy, choć odniosłem wrażenie, jakby średnio pasował do całości.

Niedociągniecia na szczeście zostały zweryfikowane i zmienione na korzyść. Z dzisiejszej perspektywy „Congs” nadal wypada nijako i mdło. Warto jednak posłuchać debiutu Marli i porównać sobie z jej późniejszymi utworami, jak ewoulowała i dojrzała w tym czasie. „Congs” to już bardziej ciekawostka dla najbardziej zagorzałych fanów Kiev Office i Marli Cinger, aniżeli płyta od której warto zaczynać przygodę z ich twórczością. Nie będzie się do tej płyty wracać za często, a jak już to tylko do pojedyńczych kawałków. O ile jednak debiut Kiev Office „Jest taka opcja” przy swoich bardzo zbliżonych niedociągnieciach i mankamentach należy do jednych z moich ulubionych polskich płyt, to z „Congs” niestety tak się nie stanie. A szkoda.

Ocena: 6/10 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz