piątek, 23 grudnia 2011

RXXVIII: Ninja, Broken Betty (22 XII 2011, Desdemona, Gdynia)


Przedświąteczne ładowanie akumulatorów odbyło się w gdyńskiej Desdemonie. Uciekając od odwiecznych problemów z lampkami choinkowymi, ubierania sypiącego się drzewka i od lepienia pierogów postanowiłem posłuchać dwóch bardzo dobrych gdyńskich zespołów.
Młoda grupa Ninja oraz nieco starsza wiekiem i stażem Broken Betty zagrały mocne, bardzo energetyczne sety…

Ninja to zespół, który nie tak dawno słyszałem w gdyńskim Pokładzie i wywarł na mnie jeszcze większe wrażenie, niż na tamtym gigu. Chłopaki jakby nabijając się z amerykańskiego ciężkiego grania czerpią zarówno z (horror) punk rocka, jak i z stoner rocka i metalcore’u.
Maks Krzywkowski
Iwo
Dzięki temu powstaje mieszanka świeża i bardzo energetyczna, a miejscami bardzo oryginalna. Uderzenie z grubej rury na wejście, a potem kolejne osiem killerów. Mocną stroną grupy jest nie tylko oryginalne podejście do granej muzyki ale też siła składu – a zwłaszcza dwóch osób – gitarzysty Maksa Krzykowskiego oraz rewelacyjnego wokalisty Iwa. Ten drugi świetnie radzi sobie z łagodnymi melodyjnymi zaśpiewami by po chwili przywalić solidnym screamem i growlem. Najbardziej wyróżniały się utwory, a przynajmniej mi najbardziej wpadły w ucho, pod tytułami: „Single Girl”, „Alcohol”, „Ignorance”, „6 Monsters” oraz zagrany jako ostatni… „Tupolev”.

Chwilę później zaczął grać drugi zespół wieczoru – Broken Betty, który również stosunkowo niedawno słyszałem przy okazji koncertu grupy Tides From Nebula w sopockim Sfinksie 700.
Broken Betty
Broken Betty zaprezentowała się znacznie lepiej niż na tamtym koncercie, w każdym razie mi podobali się bardziej. Nie zabrakło szybkich pasaży, ostrych riffów, zwolnień i kolejnych ekstatycznych wybuchów. Bardzo dobre nagłośnienie sprawiało, że momentami Broken Betty zaczęło mi się kojarzyć z amerykańską grupą Lamb Of God (zwłaszcza w kontekście zapowiadanej na przyszły rok płyty „Resolution”). Pustynne zwolnienia przeplatały się bowiem z ciekawym groove’em i brudem lat 70, a z każdym pojedynczym dźwiękiem naprawdę słyszało się, że chłopaki czują to, co grają – nie odgrywali jakiś fragmentów, tylko bez skrupułów i z polotem zalewali salę poteżną dawką muzyki, bez smędzenia i suchot. Dosłownie chciało się zamknąć oczy i niczym wiatr chulać po pustyni, a może nawet wsiąść w jakiś muscle car…
Jan Galbas
Co ciekawe southern/stoner rockowe inspiracje zespołu momentami mocno zaczęły mi pachnieć też nieco bardziej ekstremalnym graniem jakim jest sludge. Bardzo cenię sobie zespoły, które wymykają się wszelkim kategoryzacjom, które potrafią na dobrze znanym gruncie stworzyć coś swojego i wycisnąć z tego to, co najlepsze i jednocześnie nie popaść w radiową sztampę, po prostu energetycznie grając to, co czują i grają, które potrafią pociągnąć za sobą publikę. Ta częściowo nawet skakała pod sceną nieomal nie przewracając stolików.
I jeszcze na bis chłopaki, po fantastycznym kilkunastominutowym przestrzennym i na przemian ostrym kolosie zagrali kolejne dwa kawałki.

Oba zespoły wypadły naprawdę dobrze. Jest nie tylko pomysł, ale i odpowiedni przy tego typu graniu brud i agresja, melancholia i przypierdol. Ninja szykuje się do wydania singla, a Broken Betty znika na jakiś czas ze sceny by przygotować swoją trzecią płytkę. Oba są grupami interesującymi i rosnącymi w siłę – tym co grają i rzeszą zwolenników.
Dam się też posiekać jeśli nie są to jedne z najbardziej interesujących trójmiejskich zespołów.

Z taką dawką energetycznego grania akumulatory są naładowane i na pewno przetrwają zmasowany atak rodziny, potraw, które trzeba zjeść (bo są tylko raz w roku) oraz nieznośnych konwersacji, które również zdarzają się raz w roku. A skoro jesteśmy przy świętach i w ogóle jest tak jakoś (mimo braku śniegu) świątecznie, pragnę wszystkim życzyć wesołych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia, bogatego rockowo-metalowego Mikołaja i spełnienia marzeń, jakie by nie były szalone…

http://www.youtube.com/watch?v=l0WXgL0hUqU&feature=autoshare 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz