piątek, 20 maja 2011

Relacja VIII: Europejski Dzień Młodzieży (Ucho, 18 V 2011)

1.
W Trójmieście i jego okolicach jest wiele dobrych i bardzo dobrych młodych, często jeszcze nieznanych zespołów, które zasługują na większą uwagę i zainteresowanie. Tego typu imprezy, jak ta zorganizowana przez Ucho, w ramach Europejskiego Tygodnia Młodzieży, to świetna okazja, aby przyjrzeć się i przysłuchać takim właśnie zespołom. Część z nich naprawdę obiecująca i interesująca, a niektóre, jak na razie, niestety nie. Ale nie wyprzedzając zbytnio faktów, przejdźmy do sedna sprawy, czyli samych zespołów.
O zespołach, które występowały w Uchu tego wieczoru, wiem niewiele, a właściwie to nic. Większość z nich powstać musiała niedawno, a nawet jak istnieją dłużej to wszelkie informacje o nich są bardzo oszczędnie dawkowane. Wyjątkiem jest Blue Jay Way, najbardziej chyba znana kapela wieczoru i doceniona największą frekwencją pod sceną i najprzedniejszą zabawą. Pozostałe grupy cieszyły się mniejszym zainteresowaniem, a część nawet nie została jakoś specjalnie uraczona uwagą słuchaczy.
Jako pierwszy wystąpił zespół Deuce, który jeśli dobrze zrozumiałem to skład międzynarodowy (gitarzysta chyba jest Brytyjczykiem, a reszta to Polacy). Podobno też grają ze sobą od zaledwie dwóch tygodni. Jak na zespół o tak krótkim stażu zaprezentowali się zgoła interesująco, mimo, że materiał oparty był niemal wyłącznie na coverach Red Hot Chilli Peppers i Radiohead. Niektóre utwory pachniały mi Coldplay’em, a jedynie dwa, jeśli się nie mylę, własne utwory zespołu brzmiały trochę Zeppelinowato.
Trzech muzyków zespołu – gitarzysta, basista i perkusista zgrani byli świetnie, całość brzmiała bardzo sympatycznie, łagodnie, trochę funkowo, ale i momentami bardzo zadziornie. Trochę odstawał od całości wokalista grupy, który ma ciekawą barwę, ale trochę tak jakby z jednej strony za bardzo próbował kogoś naśladować, a z drugiej jakby nie do końca był pewien swoich możliwości. Świetnie wokalista wypadł w utworze, który zagrał solo na gitarze akustycznej i w ostatnim kawałku, najostrzejszym chyba utworze tego zespołu i drugim, jeśli się nie mylę, autorskim, który z jednej strony brzmiał troszkę Zeppelinowato, a z drugiej jak Deep Purple, a mianowicie zaśpiewał w nim najpewniej, bardziej zadziornie i trochę tak Plantowsko.
Drugi zespół, który rozstawił się na scenie to Old Garage z Pucka. O nich też wiem niewiele, a szkoda bo bardzo mnie zainteresował już na etapie ustawiania dźwięku w czasie próby. Zagrany wówczas „Oni zaraz przyjdą tu” Tadeusza Nalepy, choć tylko we fragmencie zaledwie, przedstawiał się nieco ostrzej niż oryginał, a wokalista zaśpiewał go troszkę bardziej zadziornie od Nalepy.
Częściowo zaprezentowali chłopaki materiał własny, a częściowo bardzo intrygująco zinterpretowane covery - klasyki zarówno polskich, jak i zagranicznych wykonawców. Wykazali się też sympatycznym poczuciem humoru, którego publika chyba nie podchwyciła. I tak obok „Whiskey in the jar” (z cytatem z wersji Metallici) czy nieco szybszego i bardziej agresywnego wokalnie „I want it all” Queen, zostały zaprezentowane: świetna, nieco ostrzejsza wersja i rozplanowana na dwa głosy (gitarzysta z iście psychodeliczną gitarą też bowiem śpiewał) „Tańcz głupia, tańcz” Lady Pank, wymęczony „Wehikuł czasu” Dżemu i faworyt publiczności - kultowe „Całuj mnie” grupy Piersi.
Z własnych utworów zaprezentował Old Garage między innymi bardzo interesujący kawałek „Droga do chwały”, który ma promować debiutancką płytę zespołu i sympatyczny, z naprawdę niebanalnym tekstem, utwór „Garbus Blues”.
Trzeci wystąpił zespół Radio. O tym zespole również wiem niewiele, ze skąpych informacji na myspacie wyciągnąłem jedynie skład grupy, który prezentuje się następująco:
Magdalena Sentkowska na gitarze rytmicznej i wokalu, Łukasz Skierka na gitarze solowej, Krzysztof Prona na gitarze basowej i Cezary Płaszczyński na perkusji. Zespół miał bardzo interesujące brzmienie i zaskakująco dobry wokal. Muszę bowiem podkreślić, co robiłem już nie raz nie dwa, że za damskimi wokalami zbytnio nie przepadam. Magda ma jednak bardzo interesujący, mocny, trochę męski głos, który momentami niepotrzebnie jest psuty zaśpiewami i wyciągnięciami.
Trochę szkoda, że materiał zaprezentowany przez Radio składał się (niemal?) wyłącznie z coverów – nie przypominam sobie w każdym razie zapowiedzi ani jednego własnego utworu kapeli.
I tak został między innymi zagrany (spóźniony, bo zlot był trzy dni temu) kawałek dla motocyklistów, czyli „Harley mój” Dżemu (wyróżniający się ciekawą interpretacją wokalną) czy kawałek „Nadzieja”, który płynnie przeszedł w „Sweet Home Alabama” Lynyrd Skynyrd (trochę niepotrzebnie, moim zdaniem, przyśpieszony).
Czwartym zespołem, który wystąpił był Blue Jay Way, który, jak podkreśliłem już nieco wcześniej, wzbudził największe zainteresowanie i zebrał najliczniejszą publikę. Najsłynniejszy z grających tego wieczoru w Uchu zespołów, zaprezentował set złożony wyłącznie z własnych utworów.
Nie zabrakło więc takich kawałków jak „A niech ma” (zagrany ostrzej niż w Blues Clubie parę dni wcześniej), „Pierdolone życie” (ze świetnym solo Marcina Korpasa), fantastycznego utworu „Sieć”, „Pragnę Cię”, „Opętany”, „Spieprzaj”, „Taki sam” czy „Sexu” zagranego na bis. Rewelacyjnie wypadł, zagrany po raz drugi w karierze BJW, nowy kawałek zespołu zatytułowany „Ostatnie tchnienie” – mój absolutny faworyt: progresywny szlif, przejmujący, smutny tekst… po prostu majstersztyk. Nie zabrakło również poga, które dla niektórych jest istotne, choć bynajmniej nie najważniejsze (ani niebędące żadnym istotnym wyznacznikiem).
BJW skończyło grać i zeszło ze sceny i w klubie zrobiło się pustawo, choć to wcale nie był koniec koncertów.
Niestety dobre zespoły już zagrały, pozostałe dwa nie zachwycały, a zwyczajnie i po prostu nudziły. Na ostatniej kapeli już nie zostałem, bo już nie miałem siły ani ochoty, chociaż paradoksalnie ostatnia grupa, mogła być bardzo ciekawym zespołem.

2.
Zaraz po BJW na scenie pojawił się piąty zespół: Blackout (niemający jednak nic wspólnego z grupą o tej samej nazwie z lat 70). Grupa zagrała częściowo własny, a częściowo składający się z coverów set, który dłużył się niemiłosiernie, zresztą nie tylko mi, mojemu kumplowi Grześkowi oraz pewnej grupce z wyraźnie niezadowolonymi minami siedzącymi sobie przy jednym ze stolików i porozumiewawczo kiwającymi głowami, że to nie jest to. Jeśli chodzi o same pomysły, riffy i niektóre melodie to mogło być interesująco, wszystko psuł nużący i bardzo zły damski wokal (kompletnie nie wyrazisty, mdły i nijaki). „Przysypiacie” – mówi wokalistka w pewnym momencie. –„Specjalnie dla przysypiających kawałek "Obudź się”. Cóż, ludzie wyraźnie przysypiali, bo po prostu było nudno i strasznie się większości to granie dłużyło. I chyba się niestety nie obudzili(śmy). A już kompletnym błędem, porażką i nieporozumieniem było wołające o pomstę do nieba odegranie „My Generation” The Who… niepotrzebnie przyśpieszone, wymęczone wokalnie i po prostu po całości pokaleczone… gdyby aktualny skład legendarnej grupy to usłyszał osobiście wywlókłby cały zespół poza klub…
Na bis chcieli zagrać „Whisky” Dżemu (czego bym już chyba nie zdzierżył – jedna rozwleczona wersja w wykonaniu grupy White Room na zlocie motocyklów w Gołuniu zdecydowanie wystarczy), ale zespół szybko zrezygnował z tych zamiarów i z jakichkolwiek bisów.
Przedostatni był zgoła interesujący Box of scoffers (szkoda, że tylko pozornie). Pokładałem w tym zespole bowiem spore nadzieje, ale niestety srogo się zawiodłem. Bluesowe utwory tej grupy osadzone jedynie na jednej gitarze, basie i perce były rozwleczone i monotonne, zagrane bez większego polotu. Niczym nie wyróżniał się też wokal, który śpiewał słabo i niepewnie, choć barwa, warto to odnotować, ciekawa i dość oryginalna. Kiedy muzycy grali dłuższe fragmenty instrumentalne, wokalista z kolei nie bardzo wiedział co ma ze sobą zrobić. Gdyby dać mu harmonijkę ustną, ożywiłoby to nie tylko całe granie, ale również nie musiałby czekać smętnie na swoją kolej, tudzież przyklękać. Nie byłoby zupełnie tragicznie i bardzo chciałem znaleźć jakieś atuty dla tego zespołu, ale ostatni utwór niestety przekreślił tę opcję.
Wyraźnie zapachniał mi ostatni utwór brytyjską grupą The Brew (którą nie tak dawno wszak po raz drugi widziałem na żywo). Główny motyw tegoż utworu był wyraźnie zerżnięty (i to nuta w nutę; tylko wolniej i nudniej) z jednego z utworów The Brew właśnie (z przekory tylko nie podam którego, ale potwierdziłem swoje obawy pytając o ten „zapach” osoby, którą widziałem na obu koncertach brytyjskiej grupy, a zatem również znającej te dźwięki niemal na pamięć, a obecnej i na tym koncercie, a wcześniej nawet grającej na scenie). Można, ale żeby chociaż tylko pachniało, ale niestety dla mnie to było po prostu przegięcie.
Ostatni miał grać punkowy zespół o bardzo intrygującej i dwuznacznej nazwie i adekwatnej do reprezentowanego stylu (punk rock), a mianowicie The Cute Ass.
Niestety nie usłyszałem już tego zespołu, ponieważ byłem wyraźnie już zmęczony dwoma poprzednimi kapelami. Poza tym zbliżała się już słuszna pora, a wcześnie rano trza było wstać na uczelnię. Bardzo byłem ciekaw tej punkowej kapelki, jednak skutecznie zniechęcony do dalszego słuchania opuściłem klub wraz z moim kumplem. Mam nadzieję, że jeszcze będę mógł usłyszeć ten zespół, bo nazwa jest absolutnie kapitalna i bardzo, bardzo zachęcająca.

Podsumowując, wieczór spędzony w Uchu uważam za bardzo udany. Zespoły, które wystąpiły w ramach tego małego przeglądu wypadły (w większości) interesująco i intrygująco. Bardzo obiecujący był pierwszy zespół (Deuce), który mam nadzieję jeszcze usłyszeć. I w ogóle trzymam kciuki za chłopaków – potencjał jest w tej grupie spory: pozostaje jedynie kwestia popracowania nad stylem i większą ilością własnych kawałków, a także dopracowania wokali. Interesująco wypadł zespół Radio, który nie wywarł na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, ale nie pozostawił też złych wrażeń. To bardzo dobry zgrany skład, z naprawdę ciekawą wokalistką (i przy tym ładną). Szkoda tylko, że to cover band…
Moim zdecydowanym faworytem jest Old Garage. Autorskiego materiału na razie było mało, ale zaprezentowane przez grupę utwory pozostawiają pozytywne wrażenia i zachęcają do śledzenia dalszej drogi tego zespołu. Z chęcią wybiorę się na kolejny koncert tej grupy i posłucham ich debiutu, jeśli tylko uda mi się na niego trafić. Na dwa zespoły (Blackout i Box of Scoffers), które niezbyt mi przypadły do gustu, choć życzę im jak najlepiej i przepraszam za dość mocną krytykę i chłodne przyjęcie, na razie spuszczam zasłonę milczenia, z nadzieją jednak, że jak trafię na nie ponownie, zaskoczą mnie zmianami i czymś ciekawszym. Szkoda bowiem zupełnie zjeżdżać i przekreślać te zespoły, ale niestety na dzień dzisiejszy jest słabo i niezbyt ciekawie. I na koniec podsumowania: Blue Jay Way - zupełnie inna bajka i o tym wie zapewne coraz więcej ludzi, co widać po wciąż rosnącej frekwencji i zainteresowaniu tą grupą. A zapewniam, że jest czym się zainteresować. Z niecierpliwością czekam na debiutancki materiał BJW i trzymam kciuki za ich dalszy rozwój.

Za wszelkie informacje o zespołach, które zagrały (oprócz BJW, z nimi bowiem jestem na bieżąco) będę bardzo wdzięczny. Pozdro.

6 komentarzy:

  1. Może i zespół Blackout nie zagrał wielce dobrego koncertu, ale wokalistka miała fajne cycki :-D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzydkie cycki... Fuj, nawet kijem bym nie dotknął =]

    OdpowiedzUsuń
  3. Są gusta i guściki. Szczerze mówiąc mi tez się nie podobały cycki wokalistki, ale co kto lubi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki Lupus za pozytywną i trzeźwą ocenę OLD GARAGE :]
    Staramy się żeby było jak najlepiej. Zapraszamy na koncerty-w sezonie znajdzie się troszkie dużych plenerówek i supportów. Śledźcie na facebooku i myspace.
    Pozdro Dave :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Old garage rządzi.. ! niestety nie zdażyłam na OG. ;/ ;** blackout grali zajebiscie dopuki nie zaśpiewała wokalistka;P
    Blue jay way tez dali czadu.! ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdyby jeszcze popracować nad gramatyką, byłoby super ;), ale dzięki serdeczne za komentarz. Pozdro

    OdpowiedzUsuń