Bardzo bym chciał, żeby było inaczej, ale niestety wieje nudą...
Płyta zaczyna się całkiem klimatycznie, bo "Opium Wound" fajnie łączy psychodelę i eksperymenty w stylu Bowiego z doomem, ale już "Beat the Drum" może zaskoczyć nagłą zmianą tempa w nieco bardziej taneczne tony, choć nadal bliskie estetyce Bowiego. "Vending Machine" jeszcze mocniej sięga w eteryczność, do tego stopnia, że kojarzył mi się z kiepskimi... pościelówami. Lepiej wypada "First Blood" mogący kojarzyć się ze stylistyką Simon & Garfunkel, ale z nieco mocniejszym rozwinięciem. Całkiem niezły pod względem klimatu i zabawy stylistyką pop jest "The Offer", choć jak dla mnie jest zbyt łagodnie. Zaskakujący jest utwór następny czyli "Found a House", który sięga już bardziej po ejtisowe brzmienie, ale w stylistyce Toto czy klimatów wyrwanych rodem z serialów w rodzaju "Magnum P.I" czy "Miami Vice". W podobnej stylistyce pozostajemy w przyjemnym "Modern Man", choć klimat znów się zmienia w bardziej eteryczne, pachnące Bowiem dźwięki w "Dawning Eyes", by następnie znów zmienić atmosferę w rozedrganym, pulsującym elektroniką i przy tym całkiem ciekawym "Free Soloing". Gorzej wypada monotonny i przeraźliwie smutny "The Sun". Wtóruje mu "Fences" mogący kojarzyć się z wyziewami Eda Sheerana i tym podobnych artystów.
Nieco lepszy jest "Black Holes", który przywodził mi na myśl spokojniejsze numery z początków kariery British Sea (Power). Podobne odczucia pojawiają się przy "Morning Lght" i jest to całkiem przyjemny numer, ale jego problem tkwi w bardzo zbliżonym brzmieniu i bardzo powolnym brzmieniu, które nie przyciąga. Nie najgorsze są utwory zatytułowane "Molten Eyes" czy "Old Curcuits" aczkolwiek dalej poruszamy się po przeraźliwie monotonnej skali. Ta sama stylistyka zaczyna nużyć w "Lifetime" czyli pozycji szesnastej, a zaczyna denerwować w "Orbiting". Przedostatnia pozycja choć zatytułowana "The Disco Song" poza tytułem w ogóle nie sięga po dyskotekowe czy ejtisowe vibe'y i ponownie brnie w rozciągnięte, monotonne, dziwnie smutne dźwięki. Zaskakujący na tym tle jest całkiem udany "Years" kończący album który choć również sięga po lekkie, monotonne i eteryczne dźwięki przynajmniej jest jakiś.
Na pewno znajdą się wielbiciele takiej muzyki, choć dla mnie zabrakło większej zadziorności, większej eksploracji czy przysłowiowych fajerwerków, w które obfitowały lata 70te i 80te. Nie musieliby wcale sięgać po metal, ale jeśli nawet robi się lekkie, wręcz popowe piosenki, to budowanie ponad siedemdzisięciominutowego krążka wokół dziewiętnastu numerów o bardzo podobnej, bardzo łagodnej stylistyce zakrawa wręcz o masochizm. Płyta nie jest intensywna, nie trafia w (moje) serducho, choć nawet doceniam pewien artyzm czy chęć zostania Davidem Bowiem choćby na chwilę.
![]() |
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz