piątek, 18 października 2024

Persefone - Lingua Ignota: Part I EP (2024)


Nie ma chyba obecnie piękniej i równie konsekwentnie rozwijającej się grupy jak andorska Persefone...

 

Wydana w lutym zaledwie pięcioutworowa, trwająca niespełna pół godziny (a konkretniej dwadzieścia sześć minut i trzy sekundy) epka tej parającej się progresywną odmianą death metalu jest jednym z najczęściej przeze mnie słuchanych w tym roku. Nie powinno to dziwić, jest to zwarty, bardzo dobrze wpadający w ucho materiał, choć jednocześnie wcale do najłatwiejszych nie należący. Jest też płytką która miała przede wszystkim zaprezentować nowego wokalistę grupy, Daniela R. Flysa, który w 2023 roku zastąpił dotychczasowy, wieloletni głos formacji Marca Martinsa Pia. Stylistycznie panowie rozwijają to, co znalazło się na dwóch ostatnich pełnometrażowych albumach, a szczególnie na ostatnim, wydanym dwa lata temu znakomitym krążku "Metanoia". Znalazło się też sporo miejsca na rozwinięcie pomysłów i rozwiązań brzmieniowych poprzednika, na podobnej zasadzie jak epka "In Lak'Ech" rozwijała to, co znalazło się na "Aathmie" i zapowiadało "Metanoię" właśnie. Jest to też jednakże epka znacznie bardziej eksperymentalna, mocniej eksplorującej liryczne, wręcz kinematyczne dźwięki, ale także zasadzając się na ogrywaniu ciszy. Nie oznacza to jednak, że zabrakło na nich dźwięków ostrych, drapieżnych czy wręcz kąsających. 

Zaczynamy od nieco ponad dwuminutowego "Sounds and Vessels" stanowiącej coś w rodzaju uwertury i wstępu do całej epki. Wpierw wynurzające się z ciszy delikatnym ambientem i dźwiękami pianina oraz szeptem nowego wokalisty, a następnie przyspieszającego najpierw rozbudowaniem elektronicznego tła, a już po chwili mocnym bitem, ostrymi tonami oraz growlem. Zakończenie to już ciężka, gęsta jazda bez trzymanki wbijająca w fotel świetnym wykorzystaniem nieco industrialnego brzmienia, które wieńczy ostry gitarowy zjazd płynnie przechodzący do kapitalnego i równie ciężkiego "One Word". Flys ma mocny i bardzo zadziorny growl, który znakomicie pasuje do ciężkiego brzmienia, w którym nie brakuje charakterystycznej melodyki andorskiej formacji i pewnych przebojowych elementów, które z kolei mogą kojarzyć się z grupą Vola. Warto wsłuchać się też w te chóry w finale kawałka - czy nie brzmią trochę jakby były wyrwane ze ścieżki dźwiękowej do "Diuny" Villeneuva, którą z kolei napisał Hans Zimmer? 


Po potężnym uderzeniu panowie na chwilę się wyciszają w usypiającym czujność akustycznym wstępie, który zaraz ponownie rozpędza się ostrym gitarowym riffem i mocną perkusją. Fantastyczny "The Equable" jest może nieco wolniejszy, a obok growli pojawia się też spokojny kontrast czystego głosu, ale całość ma wyrazisty, bardzo emocjonalny i niemal hymnowy charakter. Tu także dość mocno może pachnieć brzmieniem Voli, choć jednocześnie stanowi kapitalne rozwinięcie tego, co znalazło się na "Metanoi". Na przedostatniej pozycji znalazł się fantastyczny utwór tytułowy w którym znów nie brakuje mieszania ciężaru z delikatnością, liryzmu z potężnym uderzeniem, melodii z mocarnym łojeniem. Warto porównać sobie ten numer z pierwszymi osiągnięciami Persefone, aby dostrzec jak bardzo się rozwinęli, a jednocześnie jak spójny z ich wcześniejszym brzmieniem jest ten utwór przy jednoczesnym nie powielaniu schematu, rozwijaniu patentów, które sprawiają, że andorska grupa nadal zaskakuje świeżością i autentycznością. A ten króciutki akustyczno-szeptany finał to prawdziwy majstersztyk. Na nim epka jak dla mnie mogłaby się skończyć, bo przecudnie to wybrzmiewa i interesująco wprowadzałoby w potencjalną drugą część, a jednak panowie na koniec wstawili jeszcze jeden numer. "Abyssal Communication" w którym zaczynamy właśnie w tym miejscu, gdzie kończył się poprzednik. Delikatne ambientowo-akustyczne tło, niespieszny, spokojny wokal i stopniowe rozbudowywanie tempa oraz atmosfery może kojarzyć się z ostatnimi dokonaniami Leprous (a przypomnijmy, że Einar Solberg wystąpił gościnnie na poprzednim pełnometrażowym albumie grupy), ale i w tym wypadku nie kopiuje założeń kolegów. Tu nie ma mocnego uderzenia jakby zależało im na klamrze łączącej się z krótkim wstępem i brzmi to świetnie, choć i tak będę się upierał, że tytułowy wybrzmiewa jeszcze mocniej i dobitniej.

Persefone znakomicie na tej epce zaprezentowało potencjał nowego wokalisty, który świetnie pasuje do ich muzyki oraz brzmienia i fantastycznie połączyło na niej ociężałe i surowe dźwięki pierwszych albumów z bardziej liryczną atmosferą ostatnich dwóch krążków czyli wybitnej "Aathmy" i równie udanej "Metanoi", jak również nowoczesnością. Nie obraziłbym się jakby druga część "Lingua Ignota" również była kilkuutworową epką, a dopiero po niej pojawił się pierwszy pełny materiał z Flysem, ale rozbudowanie tejże o pełny album, tak jak zrobiło z "The Parallax" czy nawet "Automatą" Between the Buried and Me z którego Persefone też sporo czerpie. Andorska formacja nie przestaje mnie zachwycać i jest jednym z nielicznych zespołów, które wciąż potrafią tworzyć oryginalną, bardzo interesującą progresywną mieszankę, a także nie zapominają o swoich korzeniach. Niezmiennie zapętlam i czekam na dalszy ciąg, bo w według mnie na wszystko od Persefone czekać warto. 

Ocena: Pełnia


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz