czwartek, 11 maja 2023

Megaton Sword - Might & Power (2023)


Po przybiciu żaglowcem do portów mitycznej krainy, nadszedł czas na zejście do krypt w poszukiwaniu (kolejnych) skarbów...

 

A tych z całą pewnością nie brakuje na drugiej płycie studyjnej szwajcarskiej grupy Megaton Sword. Ta powstała w 2018 roku w Zurychu formacja, zadebiutowała epką "Niralet" w 2019, a następnie szturmem wbiła się w scenę retro metalową swoim znakomitym pierwszym długogrającym albumem "Blood Hails Steel - Steel Hails Fire" wydanym w 2020 roku. Po trzech latach, w lutym pojawiło się ich drugie wydawnictwo, które sprawia, że ma się ochotę chwycić miecz i topór, a następnie wyruszyć na poszukiwanie skarbów oraz na bitwę z orkami albo jakimiś demonami. Będący swoistą kontynuacją amerykańskiego Manilla Road swoim stylem wyraźnie nawiązuje do zespołu nieodżałowanego Marka Sheltona, ale też zdecydowanie nie brakuje w tym graniu własnej tożsamości i niezwykle porywającego, świeżego podejścia.


W czasie niespełna czterdziestu minut panowie zmieścili osiem numerów, które można podzielić na dwie części - obie powiązane jednym członem z tytułu płyty. Tak zwaną stronę A z podtytułem "Power" zaczynamy od utworu "The Raving Light of Day", który otwierają marszowe bębny oraz kapitalny gitarowy riff oraz ciężki basowy rytm w tle. Powolne, ale ciężkie tempo oraz surowe, duszne, nieco staromodne brzmienie wypada w nim z kolei bardzo epicko i wprost znakomicie, a wszystko w duchu Manowar czy Manilla Road. Po świetnym otwarciu, wpada "Iron Plains" z równie mocnym wejściem, tym razem gitarowym i jakby utrzymanym w duchu starego Iron Maiden, choć co zaskakujące wokal bliższy jest tutaj manierze Ozzy'ego Osbourne'a  - na co przy debiucie przypadkiem zwrócił uwagę mój ojciec - z tą różnicą, że wokalista Megaton Sword ma dużo lepsze umiejętności, aniżeli (bez urazy) kiedykolwiek miał Ozzy. Naprawdę trudno się od tego kawałka oderwać. Po nim pojawia się "Power" w którym zdecydowanie nie brakuje mocy, a panowie nawet na moment nie próbują zwalniać. Potężne marszowe tempo, osadzone na znakomitym gitarowym riffie, masywnej perkusji oraz kapitalnym budowaniu napięcia. Fantastycznie jest też pod względem wokalu, bo Uzzy Unchained (jak tytułuje się wokalista) pokazuje swoje możliwości i skalę oraz teatralne zacięcie, które momentami z kolei może przypominać... Danzinga. Równie kapitalny i rozpędzony jest "Cowards Remain" w którym znów nie brakuje ani tempa, ani znakomitej perkusji, ani świetnego riffu, ani fantastycznego basu, który prowadzi razem z gitarami cały numer.

Stronę B, czyli "Might" otwiera kawałek zatytułowany "Raikaszi". Tym razem zaczynamy od klimatycznego wstępu z szumem wiatru, krakaniem kruków i lamentem, który następnie płynnie przechodzi do akustycznego wstępu przełamywanego ostrym riffem i perkusją oraz mocniejszym rozwinięciem. Power ballada, jak można by określić ten numer ma w sobie z kolei coś z Led Zeppelin czy Budgie na sterydach. Perełka. Po nim wpada fenomenalny "All Wicked Schemes Unite" w którym panowie znów budują napięcie potężnym, powolnym, marszowym tempem, by szybko rozbudować go w świetnie zaaranżowany epicki i melodyjny spektakl. Jako przedostatni pojawia się drugi tytułowy, czyli "Might". W nim, wracają nieco Iron Maidenowe gitary, ale panowie grają znacznie szybciej i ponownie wyraźniej nawiązują do stylistyki Manilla Road czy Manowar. Zdecydowanie nie brakuje tutaj potęgi, a choćby tylko jeden numer, mógłby lecieć w zapętleniu i nie znudziłby się chyba nikomu lubiącemu takie granie. Na koniec panowie zaserwowali tym razem utwór zatytułowany "Babe Eternal", który zaczyna się pianinowym wstępem. Klimatem zdają się tutaj nawiązywać do Savatage i jest to nawiązanie piękne, melodyjne, poruszające i znakomicie pomyślane.


Megaton Sword debiutanckimi materiałami pokazali, że pretendują do miana zespołu o którym powinno się mówić dużo i głośno, a także że śmiało można postawić ich obok najsłynniejszych zespołów gatunku. Wraz ze swoim drugim - krótkim, ale bardzo soczystym i wciągającym - albumem potwierdzają, że będą jedną z nazw, które będzie kojarzyło się z epickim metalem już na zawsze. Już dziś można mówić o nich jak o klasycznym zespole gatunku. "Might & Power" to płyta potężna, świetnie zagrana i zrealizowana, przemyślana i nie mająca ani jednego zbędnego dźwięku. Od początku do końca słucha się jej albo z rozdziawioną gębą, albo z bananem na twarzy, albo dokonując szturmu na czyjś zamek. To także jeden z najfajniejszych albumów tego roku, którego słucha się bardzo przyjemnie i chce się do niego wracać - ja nie mogę się oderwać. Polecam!

Ocena: Pełnia

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz