Sprawiedliwość rzeczywiście bywa ślepa...
Swego czasu pisałem już o Cinis, jednak nie o tym pochodzącym z Kalisza, a o grupie z Białegotoku. Kaliski, o którym znów zaczęło robić się głośniej za sprawą patronackiej reedycji ich wydawnictw, która ukazała się za sprawą Prog Metal Rock Promotion 21 grudnia 2022 roku, nie miał szczęścia, choć jak to się mówi "posiadali wszystkie papiery" by zaistnieć. O tym efemerycznym, choć owianym kultem, polskim zespole można przeczytać nawet na Encyclopedia Metallum, choć informacje zawarte na znanej i lubianej stronie są niestety niepełne. Prog Metal Rock Promotion podjęło się zadania ocalenia ich muzyki nie tylko od zapomnienia, ale także przybliżenia tym, którzy dotąd nie mieli okazji poznać ich twórczości lub umożliwienia postawienia na półce ich płyt, tym którzy zetknęli się z ich graniem w latach 90tych.
W notce prasowej (i na początku książeczki) o wydawnictwie napisano, co następuje: Pochodzący z Kalisza CINIS właściwie tylko przemknął przez polski niszowy rynek muzyczny związany z death metalem, pomimo że debiutancki album zespołu "…And I Saw Red…" został wydany przez prestiżową wytwórnię SPV. Dzisiaj, prawie trzydzieści lat po ukazaniu się, płyta cieszy się statusem albumu kultowego i jest poszukiwana przez miłośników mocnego brzmienia na całym świecie. Wiele zbiegów okoliczności i kilka przypadkowych spotkań doprowadziło do powstania pomysłu ponownego wydania nie tylko wspomnianego wcześniej …And I Saw Red…, ale również wszystkich pozostałych materiałów zrealizowanych przez zespół. Zostały one poddane ponownemu masteringowi. Tej żmudnej i niełatwej pracy w przypadku "…And I Saw Red…" i "CINIS 93" podjął się Marcin Ograbek, czyli człowiek odpowiedzialny za oryginalną realizację tych albumów. Natomiast “Psycho Forrest” i “Mind” to mastering wykonany przez Michała Ciecierskiego gitarzystę zespołu. Reedycja albumów CINIS to doskonała okazja, aby opowiedzieć historię tej bardzo obiecującej grupy, która dzisiaj mogłaby być sztandarową death metalową kapelą w naszym kraju. Niestety los zadecydował inaczej.
Oprócz dwóch płyt zbierających zarówno debiutancki, death metalowy "...And I Saw Red" i demówkę z 1993 roku, jak i późniejsze nieco inne stylistycznie "Psychomirror" i "Mind?" wydawnictwo uzupełniono o książeczkę w której co prawda zabrakło tekstów utworów, ale nie zabrakło miejsca na obszerną opowieść o zespole łączonej z archiwalnymi i nowymi (z 2022 roku) wypowiedziami członków i osób zaangażowanych w historię kaliskiego zespołu oraz licznych zdjęć z tamtych lat, które zebrano na trzydziestu jeden stronach. Jak po latach przedstawia się muzyka kaliskiego Cinis i czy poza kultowością w pewnym kręgach, nadal jest to ciekawy oraz intrygujący materiał?
Dysk I: ... And I Saw Red.../EP 93
Zaczynamy od mrocznego, wyjętego z horrorów intra "Psychoforest", które jest tyleż obrzydliwe, co odpowiednio intrygujące i przywodzące na myśl zarówno gry komputerowe w rodzaju "Silent Hill", co filmy pokroju "Egzorcysta". Oczywiście, w czasie powstania tej płyty, o tym pierwszym tytule jeszcze nikt nie słyszał, ale wiedząc, że intro zostało zrealizowane na nowo nie trudno o takie skojarzenia. Wpisuje się ono także znakomicie w death metalową estetykę i z miejsca kojarzy się ze wstępem do innych płyt gatunku, jak choćby w rodzaju "Christhunt" niderlandzkiego God Dethroned z 1992 roku. Następnie przechodzimy już do gitarowego łojenia w bardzo ciekawym "Infinity" w którym jest fajne duszne tempo, ciężkie, nieco przygaszone jakby kryptowe brzmienie, ale także sporo naprawdę porządnego grania, któremu absolutnie niczego nie brakuje jeśli równać je z Vaderem, który w czasie oryginalnego wydania "...And I Saw Red..." osiągał sukces i wydał swoje najlepsze płyty.
Świetny jest także z początku powolny, a później rozpędzony i ociężały "Testimony of your youth", który wytacza się zaraz za "Infinity" stanowiąc jakby jego kontynuację i rozwinięcie. Kapitalnie wypada "Who is the one?" z mocną perkusją, rwanymi, ale zarazem bardzo melodyjnymi riffami. Inspiracje wczesnym Death, Pestilence, Benediction czy Obituary są tutaj bardzo słyszalne, ale mi szczególnie skojarzenie płynęło do innego death metalowego zagranicznego zespołu - równie zapomnianego kanadyjskiego Slaughter i z albumem "Strappado" z 1987 roku. Te same skojarzenia mogą pojawić się przy równie udanym, soczystym "Blasphemers". Po nim wpada "Intermirror", będący interludium opartym na akustycznej gitarze, dźwiękach ognia i burzy oraz narracji. Rozumiem chęć oddzielenia od siebie poszczególnych części albumu, ale wydaje mi się, że ten utwór nie tylko odstaje od reszty, ale także nie do końca pasuje z kolejnym masywnym uderzeniem w postaci "Human Suffering". To bodaj najszybszy i najbardziej brutalny w brzmieniu numer na płycie, który może przywodzić trochę na myśl początki Decapitated. "Sobriety Within", czyli kolejna propozycja zaczyna się od przywołania dźwięków z początku płyty, po czym znów schodzimy do podziemia. Jest duszno, brudno i ciężko, a przy tym naprawdę soczyście. Niczego nie brakuje także utworowi "Theory of Consicience", który jeszcze mocniej bawi się klimatem i budowaniem napięcia. Ociężałe riffy i powolna perkusja, stopniowe rozpędzanie i wreszcie niemal thrash metalowe zwieńczenie brzmią tutaj naprawdę kapitalnie.
Na przedostatniej pozycji znalazł się "Prelude", który również korzysta nieco bardziej z thrashowej estetyki, ale podkręcony do deathowego tempa jest nie tylko szybszy, ale i bardziej drapieżny, pierwotny i agresywny. Słuchając tego kawałka, ale też tych wcześniejszych, aż trudno uwierzyć, że Cinis się nie wybił. Numer ten bowiem brzmi niemal jak wyrwany z twórczości Death i być może brakuje mu nieco technicznego okrzesania, ale wkręca się w głowę naprawdę znakomicie. Kończący ich jedyny death metalowy materiał numer tytułowy, zaskakująco nie jest jeszcze jednym uderzeniem, a instrumentalną wręcz drone'ową miniaturą. Gitarowy riff miesza się tutaj z piskami szczurów (oraz końcowym wrzaskiem bestii dobiegających z czeluści piekieł), a niepokojący klimat wręcz prosi się o rozwinięcie, jakiś dalszy ciąg, a zarazem fantastycznie kończy gęsty i ciekawy debiut Cinis. Niestety ten w tej stylistyce już nie nastąpił.
Dodatkowo, na pierwszym dysku zamieszczono materiał wcześniejszy, czyli zawierającą trzy utwory epkę z 1993 roku. "Testimony of your youth", które znalazło się na tym materiale jest równie soczyste i gęste, co wersja, która znalazła się na "...And I Saw Red", choć zdecydowanie mniej deathowe, a a nieco wolniejsze, bardziej thrashowe, bliskie stylistyce wypracowanej przez Obituary. Po nim wskakuje świetny, ociężały, choć może nieco przydługi "W.A.L.E.C.". Bardzo powolne i duszne tempo doskonale oddaje tytuł i niepokojąco oplata słuchacza swoim brzmieniem kojarząc się także trochę ze stylistyką doom metalu, który jeszcze w latach 80tych miał sporo wspólnego z death metalem. Jeszcze ciężej robi się w drugiej połowie numeru wraz z nieco niewprawną solówką i szybszą perkusją. Na deser "Antichrist", który odrobinę odstaje brzmieniem od dwóch wcześniejszych, ale za to wynagradza bardzo ciężkim i rozpędzonym tempem. To czysty, brutalny death metal o surowym, kryptowym brzmieniu i ciekawymi rozwinięciami melodycznymi, które ponownie nieco pachną thrash metalem.
Dysk II: Psychomirror/Mind?
Przejściowy oraz utrzymany w nowszej nu-metalowej stylistyce materiał Cinis, który znalazł się na drugim dysku, przedstawia zupełnie inne oblicze grupy, które nie tylko szukało swojego brzmienia i chciało się zmieniać, ale także odchodzenie od death metalowej stylistyki, która może zbyt oryginalna nie była, ale wychodziła kaliskiej formacji nad wyraz smakowicie. Przesunięcie gatunkowe, jakie nastąpiło na dwóch kolejnych albumach Cinis było jednak przeprowadzone ze sporym wyczuciem zmieniających się w latach 90tych trendów, a także sporą odwagą, by odchodząc od death metalu sięgnąć po groove, nu-metal, eksperyment i awangardę, dodając do tego także szczyptę dystansu do samego siebie. W tym samym czasie w podobnej stylistyce swojego brzmienia i ścieżki poszukiwali wszakże panowie z grupy Kobong, który wydał jedynie dwa krążki ("Kobong" w 1995 i "Chmury nie było" w 1997), a które dziś są owiane kultem. Z nieco późniejszych, również już niestety nie istniejących zespołów poszukujących i obracających się w takich brzmieniach, wskazać należy grupę Rootwater, która zdecydowanie czerpała garściami również z eksperymentów jakich podjęło się Cinis i wspomniana wcześniej grupa Kobong.
"Psychomirror" określane jako przejściowe otwiera krótki, nieco ponad minutowy utwór "Input" będącym intro opartym na perkusyjnym bicie i rytualnych zaśpiewach. Gdy się urywa szybko wskakuje niezły "Lies" z fajnym, ciężkim riffem gitarowym i dusznym, pochodowym brzmieniem. Groove miesza się tutaj z odrobiną death metalu, choć próżno szukać tutaj łojenia z poprzedniej płyty i wczesnej epki. Udziwnienia w postaci dodania harmonijki ustnej trochę tu nie pasują, ale jednocześnie nadają nieco bardziej niepokojącego klimatu. Dużo ciekawszy jest "Hate", który przypomina mieszankę hardcore'a z bluesem i doomem. Z lepszym brzmieniem z całą pewnością doskonale sprawdziłby się na koncertach. "Fuck" ma w sobie coś z twórczości amerykańskiej industrial metalowej formacji Dope, ale został podlany punkowym sosem i dalekimi echami death metalu czy eksperymentami grupy Kinsky, która w 1993 wydała album "Copula Mundi". Po nim wpada bardzo ciekawy "Amen" charakteryzujący się świetnym, dusznym klimatem i całkiem nośną melodią, która zyskałaby z lepszym brzmieniem i dopracowaniem teatralnych w swoim wymiarze warstw wokalnych - narracji mieszanej z czymś w rodzaju growlu i mocnym niemal Panterowym finałem. Jako przedostatni wpada tutaj "Output", bodaj najlepszy z tego materiału. Oparty co prawda wyłącznie na mechanicznej, niepokojącej elektronicznej pulsacji i przeciągłych gwizdach sprawiających wrażenie jakby wyjętych z jakiejś ówczesnej gry komputerowej, byłby genialnym wstępem do mocnego, ociężałego gitarowego kawałka. Aż szkoda, że to uderzenie tutaj nie następuje. Na deser tej części płyty dołożono jeszcze czternastosekundowy bonus zatytułowany... "14" w którym mamy mały wgląd w próbę zespołu. Miłe, ale czy konieczne?
Zestawiony z "fazą przejściową" drugi pełnometrażowy, a zarazem ostatni album Cinis, całkowicie już odchodzi od death metalowych początków, kontynuując bardziej eksperymentalną, awangardową stronę kaliskiej formacji, aczkolwiek w sposób bardziej przemyślany i spójny. Intrygujący jest już otwierający "You" w którym najpierw wita nas płacz dziecka, a potem panowie się rozpędzają. Jest surowo, gęsto i ostro, a wprawne ucho być może wyłapie elementy znane z twórczości zagranicznych zespołów w rodzaju Korna, Rage Against the Machine czy Linkin Park. Niemal Panterowy wstęp w "Seven" robi z kolei naprawdę kapitalne wrażenie, a potem robi się nieznacznie wolniej. Gdyby tylko brzmienie było pełniejsze i ostrzejsze byłaby to prawdziwa petarda. Znakomicie wypada także "Fatherland" z gęstym gitarowym riffem, rozbudowaną perkusją, prawie rapowaną warstwą wokalną czy wreszcie finałem jakby wyrwanym z Nine Inch Nails czy Recoil. Jednym z najcięższych i najmocniej zaglądających w klimaty najtisowego nu-metalu i ówczesnego groove'u jest numer "Junk", który z lepszym brzmieniem mógłby się doskonale sprawdzić w radiu i konkurować z gdańskim Illusion. Dorównuje mu znakomity "Sick" w którym nie brakuje ciekawego riffu, świetnego tempa i sporej dawki przebojowości. Bardzo Soulfly'owy jest z kolei "Crazy" oparty na szamańskich rytmach perkusji oraz nisko strojonych gitarowych riffach. Do pełni szczęścia chyba brakuje tylko brutalnych growlów w stylu Cavalery.
"Love", czyli kolejna propozycja na "Mind?" to kolejna jazda bez trzymanki z dusznym tempem i mocnymi riffami pełnymi groove'u. Tu także w sferze wokalnej podjęto zabawę o nieco teatralnym zacięciu, co świetnie łączy się z gęstą warstwą brzmieniową. Klimaty i szamańskie rytmy są kontynuowane w "Jane" i choć można zarzucić pewną monotonność czy podobieństwo kolejnych kompozycji do siebie, podobnie było przecież z death metalowym materiałem z pierwszej płyty. To, co bowiem znalazło się na "Mind?" jawi się niemal jak kolejna długa suita obracająca się wokół podobnych tematów, przenikająca się i rozwijająca, wreszcie budując teatralny niemal świat. "Jane" w refrenie i późniejszym rozbudowaniu ponownie w kapitalny sposób łączy groove i nu-metal w stylu Korna z pomysłami Trenta Reznora właśnie z lat 90tych. Następny w kolejce utwór nosi tytuł "Mass" jest szybszy i cięższy, a swoim brzmieniem znów może przywodzić na myśl Panterę, Korna czy Soulfly'a i trzeba przyznać, że jest to kawał naprawdę porządnego i bardzo ciekawego grania. Nie trudno sobie wyobrazić szał publiczności w pogo pod sceną podczas wybrzmiewania tego kawałka, bo wżera się w głowę niesamowicie. Wolniejszy jest znów "Eight Years" oparty na marszowej perkusji, surowym riffie i dusznym tempie. Przedostatni "Think" nie jest jak można sądzić po tytule coverem z repertuaru Arethy Franklin, a bezpośrednią, choć dużo szybszą, hardcore'ową kontynuacją poprzednika. Finał z kolei, to kapitalny utwór tytułowy, który jest jedną z najlepszych propozycji na tym albumie. Znów jest ciężko, gęsto i mocarnie. Gitarowy riff wżera się w głowę, niepokojące jak wyrwane z jakiejś gry komputerowej syntezatory dopełniają dusznego klimatu, a marszowa perkusja pulsująco wybija rytm. Nie trudno w tym utworze doszukać się tego brzmienia, które później na chwilę pociągnie Rootwater.
Podsumowanie
Brzmienie wszystkich czterech płyt zebranych na dwóch dyskach, mimo ponownego remasteru i przystosowania ich do współczesnych standardów, pozostawia tutaj sporo do życzenia. Death metalowy dysk pierwszy jest nieco zbyt kryptowy, surowy i oldschoolowy, co jednocześnie jest jego uroczą wartością dodaną (tym bardziej, że wiele współczesnych zespołów specjalnie nagrywa w taki sposób właśnie), a z kolei dysk drugi może się wydać trochę suchy i bez mocy. W obu przypadkach jednak nie można odmówić bardzo ciekawej, wciągającej zawartości muzycznej pełnej pomysłów i intrygującego podejścia. Słychać tutaj rozwój grupy, chęć poszukiwań i zmian, trafnej i śmiałej obserwacji zmieniających się muzycznych trendów i rynku. To materiały, których nadal słucha się znakomicie i można na nim wskazać prawdziwe perełki. Oba krążki mają więc wiele do zaoferowania nie tylko jako swoisty wehikuł czasu, ale także intrygujących rozwiązań. Słychać na nich, że Cinis nie chciał stać w miejscu. Był to zespół rozwijający się, czuły na zmiany i któremu zabrakło jedynie nieco większej ilości szczęścia, bo ich muzyka, zwłaszcza z drugiej połowy lat 90tych, miała ogromny potencjał i powinna zaistnieć w szerszej świadomości. Dziś, gdy na powrót kaliskiego Cinis nie ma raczej co liczyć, na szczęście można poznać oba okresy tej grupy za sprawą tego wydawnictwa. Nie trudno sobie wyobrazić także, że grupa osiąga pewien sukces i staje się rozpoznawalna, nawet gdyby byłby to sukces krótkotrwały. Tak się jednak nie stało. To, co po ich twórczości pozostało dziś jednak robi nadal bardzo dobre wrażenie i cieszy fakt, że materiały te zostały wydane ponownie. To wydawnictwo silnie polecane nie tylko znającym twórczość tej grupy z czasu, w którym powstawała, ale także dla wszystkich lubiących zaskoczenia, odkrywanie przeszłości polskiej muzyki metalowej. Nie obrażę się też na więcej takich podróży w czasie od Prog Metal Rock Promotion i kolejne odkrycia z przeszłości. Wyciąganie z otchłani zapomnianych zespołów jest bowiem przygodą, która obok nowych rzeczy i twórczości grup, które znamy i kochamy, jest bowiem równie fascynujące i zdecydowanie warte uwagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz