Ostatni tydzień i ostatni zbiorczy w ramach nowej formuły w roku 2022. W przyszłym roku ta świeża jeszcze forma, którą zapoczątkowałem w październiku będzie kontynuowana i na pewno nie zabraknie ciekawych tematów - do kilku płyt i książek z poprzedniego roku w tej, krótszej odsłonie będę jeszcze wracał, a tymczasem jeszcze dwa ostatnie teksty i wszystkie linki z minionego tygodnia. Ponadto, już teraz zapowiadam pełen lutowy numer Wilka Kulturalnego, w którym przeczytacie także o dwóch pierwszych filmach obejrzanych w ramach autorskiego wyzwania filmowego Oglądamy Filmy z Muzyką Tangerine Dream, do którego serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych, gdyż wciąż można zgłaszać swój udział, a na samo wzywanie mamy aż dwa lata! Nie uprzedzajmy jednak faktów!
28.12.2022: Podsumowanie roku 2022 redaktora Jarka Kosznika (tutaj)
30.12.2022: Pale Mannequin - Toń (2022)
Grupę Pale Mannequin znam od samego początku, choć muszę przyznać, że poprzednie dwie płyty nieszczególnie przypadły mi do gustu. Oczywiście, to nie tak, że to złe płyty, ale muszę się przyznać, że dotąd trochę traktowałem ich po macoszemu i wzruszeniem ramion. Wszystko się zmieniło wraz polskojęzycznym minialbumem "Toń", który zespół traktuje jako swój czwarty pełnometrażowy krążek, choć jego czas trwania sugeruje raczej epkę, a któremu mam też przyjemność patronować. To nie tak, że doceniam ich dopiero, gdy na ich płycie znajduje się moje logo i mogę z dumą chwalić oraz promować ich wydawnictwo. To dodatek, wyróżnienie - bardziej dla mnie, aniżeli dla nich. Ta płyta zwyczajnie do mnie trafiła tak jak oczekiwałbym po wciąż nowym, świeżym i ciekawym zespole, jakim bez cienia wątpliwości jest warszawski Pale Mannequin. Tym samym też zachęcając mnie do ponownego sięgnięcia po ich wcześniejsze dokonania.
Na patronackim albumie zatytułowanym "Toń" znaleźć można zaledwie cztery utwory o łącznym czasie nieco ponad dwudziestu pięciu minut, jednak w wersjach cyfrowych można go sobie rozszerzyć do niemal półgodziny za sprawą edytowanej wersji utworu "Ty tam, to ja". Jednak po kolei. Zaczynamy od "Dnia bez marzeń" trwającego nieco ponad cztery i pół minuty, który otwiera perkusyjne wejście i z początku nieco za głośne, trochę industrialnie brzmiące klawisze. Następnie utwór ciekawie się rozwija i huśta swoim klimatem oraz emocjami, znakomicie podkreślanymi także wokalem i przejmującym tekstem. Po nim równie intensywnym klawiszem wtacza się zanurzony w gęstym, ociężałym tempie "Ty tam, to ja" zamykający się w czasie niecałych dziewięciu minut (bez sekundy), kapitalnie zbalansowany niemal tanecznymi rytmami i pulsującymi rozbudowaniami. Ponownie krótszy, bo niespełna czterominutowy, jest utwór zatytułowany "Naspojrzenie" w którym wita słuchacza akustyczna gitara do której dołączają jedynie mroczne, duszne klawisze, a na koniec panowie raczą ostrzejszą gitarową solówką. Utwór tytułowy trwa nieco ponad osiem minut i kończy wydanie fizyczne. Zaczyna się on leniwie, od post-rockowego budowania atmosfery i stopniowo rozwijając się w pulsujące, choć dość duszne rozbudowanie i wreszcie gęsty, ciężki finał. Dostępna cyfrowo na streamingach wspomniana, skrócona wersja "Ty tam, to ja" trwa niecałe cztery minuty (bez jednej sekundy) i jest równie intensywny co wersja standardowa. Mroczny wstęp i taneczny rytm został tutaj zachowany i kapitalnie wżera się w głowę, tym bardziej, że nie ma tutaj poczucia wyciętego materiału, a sam utwór w tej wersji sprawia wręcz wrażenie odrębnej interpretacji o jeszcze większej i mocniejszej sile rażenia.
"Toń", choć krótka jest płytą atrakcyjną i intensywną zarówno pod względem brzmienia czy pomysłów, ale także ze względu na bardzo dobre, polskojęzyczne teksty. Po nieco Opethowo-Toolowo-Riversidowych początkach Pale Mannequin nie przestaje poszukiwać swojego własnego miejsca na muzycznej mapie i zaczyna coraz mocniej wyrastać na jeden z najciekawszych, młodych polskich zespołów w klimatach rocka progresywnego czy art rocka. To płyta spójna i przemyślana, choć jej długość może nieco dziwić. Osobiście nie obraziłbym się na jeszcze ze dwa utwory w tej formule, ale mam nadzieję, że panowie nie powiedzieli jeszcze ostatniego (polskojęzycznego) słowa i swoim następnym albumem zrobią równie dobre wrażenie jak tym wydawnictwem. Ja z całą pewnością do "Toni" będę wracać, a tymczasem czas na nowo odkryć ich wcześniejsze płyty. Warto znać! Ocena: Pełnia
31.12.2022: Mariusz Duda - Intervallum (2022)
Gdzie uciec, kiedy jesteś potwornie zmęczony i wyczerpany minionym rokiem?Oczywiście w muzykę! Mariusz Duda, który nie przestaje intrygować swoimi muzycznymi światami, na samą końcówkę grudnia postanowił dorzucić do nich jeszcze jedną soniczną cegiełkę, którą dedykował zmarłemu w tym roku Vangelisowi, jednemu ze swoich ulubionych twórców muzyki elektronicznej. Jak twierdzi Mariusz, pisanie i nagrywanie oraz po raz pierwszy rola producenta najnowszego, nadchodzącego na początku przyszłego roku ósmego albumu Riverside "ID.Entity" całkowicie go wyczerpało. Zanim jednak pozwolił sobie na zasłużony odpoczynek - pierwsze co zrobił było zostanie jeszcze na chwilę w ulubionym studiu Serakos i... nagrał nowy solowy numer. Długi, nieco ponad dwudziestosiedmiominutowy utwór to owoc tej sesji, zainspirowany twórczością autora muzyki do między innymi "Blade Runnera" i będący jednocześnie mrugnięciem do albumu "Eye of the Soundscape" Riverside. Jak wyszło?
Rzut oka na okładkę, bo choć utwór ukazał się wyłącznie cyfrowo na bandcampie Mariusza, to Mariusz nie byłby sobą gdyby nie było grafiki, a ja absolutnie bym nie był sobą, gdybym na nią nie zwrócił uwagę, jest oczywiście konieczny. Wykonana przez Hajo Müllera, niemieckiego artystę współpracującego z Dudą przy jego solowych projektach sygnowanych nazwiskiem, grafika jest prosta, wpisująca się nieco w estetykę zarówno "Lockdown Trilogy", jak i wielu elektronicznych płyt kojarzących się z Vangelisem, Jean-Michel Jarrem czy Tangerine Dream. Jednym słowem: perfekcja, a do tego niezwykle intrygująca. Inspirowana Vangelisem kompozycja "Intervallum" jest mroczna, duszna i ciężka, a zarazem mocno nastawiona na atmosferę i bliska ambientowym pasażom oraz pionierskim eksperymentom Tangerine Dream, Wspomnienie i skojarzenie w kontekście dźwięków o niemieckiej, wciąż istniejącej i tworzącej legendzie muzyki elektronicznej nie jest też całkowicie pozbawione podstaw - w latach 80tych razem z Jean-Michel Jarrem i Vangelisem byli właśnie pionierami muzyki opartej wyłącznie na syntezatorach, sekwencerach i adapterach cyfrowych. Echa każdego z wymienionych są w tej kompozycji zaś obecne i choć oficjalnie jest to hołd dla Vangelisa, to chyba śmiało można powiedzieć, że Mariusz Duda tak naprawdę zrobił w niej hołd dla całej sceny elektronicznej tworzonej przez obu panów i Tangerine Dream. Ze znakomitym, porywającym i bardzo tajemniczym zresztą skutkiem. Warto też w "Intervallum" się wsłuchać z zamkniętymi oczami i w całkowitej ciemności zakładając na uszy słuchawki, by jeszcze pełniej docenić przetaczające się w nich dźwięki, warstwy i niezwykły klimat.
Złośliwcy powiedzą, że Mariusz pozazdrościł solowych klawiszowych eskapad Michałowi Łapajowi, ale będzie to bardzo krzywdzące i mylne założenie, bo ten, choćby i nawet jednorazowy, projekt Dudy jest czymś zupełnie odmiennym, a przy tym genialnie uzupełniającym jego muzyczne światy. To piękny i bardzo różnorodny hołd dla Vangelisa, ale także dla muzyki elektronicznej i syntezatorowej. To również bardzo odmienna wrażliwość i inne spojrzenie dźwiękowe od dotychczasowych projektów Mariusza Dudy, zarówno sygnowanych nazwiskiem czy jako Lunatic Soul, ale ponownie niezwykle wciągająca i ciekawa, a przy tym pokazująca jego ogromną kreatywność i wszechstronność. Do tego, taka której słucha się niezwykle przyjemnie i do której naprawdę chce się wracać, by odkrywać kolejne elementy, odniesienia i warstwy. Wstyd nie znać i nie tylko na koniec roku. Ocena: Pełnia
Następny tydzień: 1-8.01.2023
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz