czwartek, 28 stycznia 2021

Lunatic Soul - Through Shaded Woods (2020)


Mariusz Duda zdecydowanie w tym roku nie pożałował swoim wielbicielom nowej muzyki: dwie solowe piosenki, spontaniczny lockdownowy solowy album i wreszcie nowy Lunatic Soul. Siódmy, ale trzeci w kolejności chronologii, którą ułożył sobie Mariusz Duda, album Lunatic Soul jest jakby muzycznym odzwierciedleniem wyobrażeń, które mogliście mieć jako dzieci - ja lubiłem bowiem sobie wyobrażać, że w lesie, gdy nikt nie patrzy leśne duchy, driady i fauny tańczą wokół ognisk rozpalanych na polanach. Okraszony elementami słowiańskimi, które świetnie łączą się z muzycznymi fascynacjami i światami Mariusza jest kolejną przepiękną płytą w jego dyskografii, ale także jak może się wydawać stanowiącą coś w rodzaju pomostu między wszystkimi muzycznymi odsłonami Dudy. Co tym razem fascynuje w leśnym, zielonym i odpowiednio przymglonym albumie?

 

Świat miał budowę trójdzielną, obejmując Niebo (Prawia), Ziemię (Jawia) i Podziemia (Nawia). Prawia, Jawia i Nawia według podań ludowych były jak drzewo; korona, pień i korzenie. Korona to Niebo (Wyraj) i praświat Bogów (istot wyższych, mocy i żywiołów), uniwersalnego prawa (...). Pień to Ziemia (siedziba wszelkich istot żywych: ludzi, zwierząt, roślin), świat doczesny, widzialny, jawny (...). Korzenie to niewidzialna kraina przodków (zaświaty, świat duchów, nawii) (...).

Pierwsza, zawierająca sześć utworów, płyta zaczyna się od spotkania z przodkami, czyli od numeru zatytułowanego "Navvie". Energetyczna, skoczna gitarowa (choć należy podkreślić, że nie ma tu ani jednej gitary elektrycznej) melodia okraszona bębnami. To cudowny, bardzo ożywczy numer, który sprawia, że chcemy tańczyć w rytm - najlepiej na leśnej polanie i pośród drzew, zupełnie jak odziane w białe suknie driady z przepięknego teledysku przygotowanego do numeru. Klimat zmienia się nieco w "The Passage", bo robi się duszniej, mroczniej i jednocześnie spokojniej. Bliżej tutaj do dwóch pierwszych Lunatików, choć Mariusz Duda nie idzie na łatwiznę, nie powtarza tego, co zawarł już wcześniej, a rozwija wątki. Wprawne ucho wyłapie też tutaj brzmieniowe nawiązania do "Wasteland" Riverside i nie będzie to wcale mylne wrażenie.

Nawię nazywano także Lalą, a zamieszkujące je duchy, jak i ich rzeźbione wyobrażenia zwane były lalkami lub lelkami. Możliwe, że dawne lalki nie służyły do zabawy, ale wykorzystywano je do obrzędów magicznych związanych z przywoływaniem duchów przodków z Nawii, co było tradycją na przykład w święto Dziadów, obchodzone cztery razy w roku.


Na trzecim miejscu znalazł się świetny utwór tytułowy z mocnym, mrocznym gitarowym riffem i ponownie bardziej folkowym klimatem mogącym kojarzyć się z muzyką wyrwaną z gier komputerowych związanych z "Wiedźminem" Sapkowskiego czy twórczością Einara Selvika (oraz jego formacji Wardruna). Tu także wybrzmiewają dalekie echa dwóch pierwszych albumów Lunatika czy ostatniej płyty Riverside'a, a nawet elektroniczne elementy, które dominowały na wcześniejszych albumach Lunatika - "Fragmented" i "Under the Fragmented Sky". Zaskoczeniem może też być przefiltrowanie głosu Mariusza przez efekty - te nieco robotycznie śpiewane fragmenty mnie osobiście trochę przeraziły, bo myślałem nawet, że coś źle słyszę, lub sprzęt mi zepsuł, ale po sprawdzeniu na kilku innych sprzętach okazało się, że tak po prostu jest. Po nim czas na "Oblivion" otwierający się mocnym marszowym, perkusyjnym tętentem i kolejną porcją folkowych gitarowych zagrywek. Zgodnie z tytułem, można się zapomnieć, w słuchaniu tych niezwykłych, pięknych dźwięków, które z jednej strony wyciszają, a z drugiej skłaniają do przemyśleń, może nawet podrygiwania w podobnym stylu jak przy "Navvie". 

Kaszubi wierzyli, że po śmierci płynie się łodzią (za opłatą przewoźnika, tak zwany obol, myto) na zakletą wyspę, położoną gdzieś na Bałtyku. To może uzasadniać nadanie nazwy Skandynawia (...) właśnie przez Słowian (...). Motyw zapłaty za przewiezienie przez "Rzekę Zapomnienia" jednak wygląda na późne zapożyczenie, a jego największą popularność w postaci monet wkłądanych do ust obserwuje się w XII-XIII wieku, (...)

Łącznikiem z "Fragmented" z 2017 roku są dwa kolejne numery, które powoli przechodzą ze strony śmierci do strony życia. Najpierw wita nas długi, prawie dziesięciominutowy, bardzo progresywny "Summoning Dance", w którym Mariusz delikatnie usypia czujność delikatną melodią gitary oraz swoim łagodnym głosem. numer stopniowo zaczyna się rozwijać, przyspieszać, jednak nawet wówczas jest to utwór dość spokojny, który dopiero mniej więcej w połowie gęstnieje i staje się mroczniejszy za sprawą mocniejszej gitarowej folkowej zagrywki podobnej do tej z pierwszego i trzeciego numeru i fantastycznym pulsującym rozbudowaniem, ponownie nieco przywodzącym na myśl ostatniego Riverside, by następnie zaskoczyć melodią wyrwaną trochę z Iron Maiden i ich długaśnych akustycznych wstępów. Uwielbiam jak światy Mariusza Dudy się ze sobą wzajemnie przenikają, pozostając jednocześnie we własnej tożsamości i brzmieniu. Pierwszą płytę zaś kończy przepiękny "The Fountain", który tytułem może kojarzyć się z genialnym filmem Darrena Aronofsky'ego z Hugh Jackmanem. Nie będzie to mylne skojarzenie, bo tam również pojawiał się motyw zawieszenia między śmiercią i życiem. Delikatna, senna gitarowa melodia oplata słuchacza, a Mariusz znów śpiewa łagodnym i spokojnym głosem. To również, podobnie jak utwory kończące, dwie wcześniejsze płyty Lunatika, numer, który zdaje się być zawieszony między pożegnaniem, a nadzieją. Między końcem, a całkowicie nowym początkiem. Mariusz Duda pokusił się tutaj nawet na pianinowe przywołanie melodyki, która łączy wszystkie Lunatiki z Riverside...

Do Wyraju trafiały prawdopodobnie dusze umysłu (iskry boże), które podlegały reinkarnacji. Wiązało się z tym przekonanie o konieczności składania ofiar zmarłym, Wszystkie zabiegi z tym związane mają ułatwić podróż zmarłemu do Nawii lub Wyraju, gdyż w ciągu trzech dni może on wrócić do ciała. W ciągu czterdziestu dni jego duch błąka się jeszcze po świecie i może się zgubić, a przez to zostać w nim na zawsze, gdy nie zdąży na otwarcie bram Nawii, a dusza udaje się do Wyraju, skąd może wrócić na Ziemię i ponowie narodzić się w nowym ciele. Po roku składa się ofiarę duchowi przodka, który z pewnością już jest w zaświatach, jeśli dopełniono wszelkich starań i wymagań związanych za jego pogrzebem.

Druga, dodatkowa płyta zawiera z kolei jeszcze trzy numery, z czego tylko dwa bezpośrednio rozwijają wątki głównego krążka. Zaczynamy od znakomitego utworu zatytułowanego "Vyraj". Wita nas ponownie tanecznym rytmem, ale też zachwyca mocnym, gitarowym uderzeniem i melodia znów będącą wariacją motywów, które z kolei przywodzą trochę na myśl Riverside. Przenikanie się światów Mariusza zdaje się być bowiem jednym z motywów tej części płyty. 

Hylofobia to nienormalny strach przed lasami; może dotyczyć tylko głębokich lasów (które są najpowszechniejszą formą hylofobii) lub dowolnego obszaru zalesionego, niezależnie od wielkości. Zwykle wynika z traumatycznego doświadczenia z dzikimi zwierzętami zamieszkującymi lasy, na przykład spotkania z agresywnym niedźwiedziem. Również ryzyko zarażenia się niebezpiecznymi pasożytami, takimi jak kleszcze, może motywować fobię. Czasami fobia może wynikać z samych drzew (dendrofobia), zwłaszcza z ryzyka upadku gałęzi, a nawet upadku drzewa. Innym razem wynika to z lokalnego folkloru i przesądów, które spopularyzowały filmy takie jak The Blair Witch Project.

Utwór drugi to "Hylophobia" będący bodaj najbardziej metalowym utworem Lunatika, który ponownie kojarzyć się może trochę z Iron Maiden, a nawet z... Percivalem Schuttenbach. Mroczny, ciężki riff, pulsujące perkusjonalia i duszna, trochę nieprzyjemna atmosfera robią tutaj doskonałą robotę. Może tańczące na początku albumu driady wcale nie są przewodnikami po świecie umarłym, mającym zapewnić życie po śmierci lub reinkarnację, a właśnie wciągającymi między złymi czarownicami drzewa przechodzących obok ludzi? Mocne i doskonale uzupełniające całość, choć jednocześnie wyraźnie będące numerem znajdującym się trochę na uboczu.

Jeszcze bardziej na uboczu zdaje się być najdłuższy w historii Lunatika numer "Transition II", trwająca prawie dwadzieścia osiem minut suita, która tytułem nawiązuje do utworu, który znalazł się na drugiej płycie projektu Mariusza Dudy, ale nie jest jego dosłowną kontynuacją. To ponownie coś w rodzaju wariacji na temat, pełna przenikań między muzycznymi światami muzyka i nieoczywistości brzmieniowych. Zaczynamy od mrocznego, a z czasem trochę sennego, nieco filmowego ambientu, który wytacza się powoli i rozwija tak, jakby był bezpośrednią kontynuacją zarówno jedynki i dwójki, ale również "Impressions". Z czasem rozwija się on mroczną elektroniką i gitarowym riffem w kierunku bliskim najnowszej płycie, ale Mariusz nie idzie na łatwiznę i już po chwili zaczyna się bawić dźwiękami. Pulsacje, szepty, dziwne pukania niczym z "Silent Hilla", czy nawet melodycznymi przywołaniami Riverside i wreszcie czymś co brzmi bardzo zaskakująco. Byłem przekonany, że są to uderzenia w dno butelki albo szklanki, tymczasem palcowane uderzenia pochodzą od odwróconej kalimby. W tym samym momencie robi się wręcz kołysankowo, ale i zarazem bardzo niepokojąco, zwłaszcza w momencie, gdy pojawia się bardzo filmowy wjazd, który z kolei może skojarzyć się z Hansem Zimmerem. Kolejna zmiana to oddechy i uderzenia w pierś przetykane perkusjonaliami i delikatną melodią akustycznej gitary, gdzie ponownie robi się klimatycznie i dość blisko pierwszej i drugiej płycie projektu. Później ponownie pojawiają się dźwięki mogące prowadzić część skojarzeń do Riverside, ale tym razem zanikają one szybciej, przechodząc w przepiękne i smutne tony klawiszy, przechodzące do kolejnego szybszego rozwinięcia, najpierw zainicjowanego śpiewem Mariusza, a następnie pulsującą gitarą, a już po chwili bardzo piękną, melancholijną melodią, która z kolei momnetami znów przechodzi do rytmów słowiańskich, które zdominowały główną płytę. Zwieńczenie kompozycji to z kolei ambientowa klamra o filmowym charakterze, w której ponownie pojawiają się dźwięki łączące ze sobą wszystkie Mariuszowe światy.


"Through the Shaded Woods" to z całą pewnością kolejna, bardzo udana i intrygująca płyta Lunatic Soul, choć jednocześnie jest ona najsłabsza z dotychczasowych. Nie jest tak, że jest gorsza. Nie chcę też powiedzieć, że Mariuszowi zaczęły się kończyć na ten projekt pomysły. Bo tak nie jest. W porównaniu do wcześniejszych albumów projektu brakuje tutaj jakiegoś zaskoczenia, które towarzyszyły przy poprzednich, ale nadal jest absolutnie na najwyższym poziomie. To nadal muzyka pełna nieoczywistości, warstw i pięknych melodii, a także w tym wypadku o zdecydowanie mroczniejszym, cięższym brzmieniu niż miało to miejsce dotychczas. Ten podwójny album to także niesamowita podróż między Mariuszowymi światami, które zdają się ze sobą wzajemnie przenikać, ale jak już zauważyłem, zachowując własny charakter. To album gęsty, wymagający od słuchacza, ale także zaskakująco - jak na Lunatika - piosenkowy, bo do kilku naprawdę chcę się podrygiwać w rytm. Wreszcie, to kolejny album Mariusza Dudy, który pokazuje jego niesamowitą wrażliwość i talent, a także kolejny do którego chce się wracać i raz po raz zapuszczać głęboko w las, umierać i odżywać na nowo. Po raz kolejny też, po osłuchaniu się z siódmym albumem Lunatic Soul, jestem bardzo ciekaw jaka przyszość czeka projekt - co znajdzie się na ósmym krążku i czy będzie to już definitywny koniec kręgu życia i śmierci? Może Mariusz będzie miał jeszcze w zanadrzu uzupełnienia tak ja miało to miejsce w przypadku "Impressions" i "Under the Fragmented Sky"? A może Lunatic Soul zacznie nową przygodę lub zmieni się zupełnie inny projekt? Czas pokaże, ale osobiście wiem, że będę do Mariuszowego lasu wracał i jeszcze nie raz zatańczę razem z leśnymi driadami z "Navvie". 

Ocena: Pełnia
 

Wszystkie fragmenty zapisane kursywą (poza definicją hylofobii) pochodzą lub zostały sporządzone na podstawie książki Tomasza J. Kosińskiego "Wiara Słowian" wydanej nakładem wydawnictwa Bellona. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz