czwartek, 4 sierpnia 2016

LUminiscencje: Sleep - Sleep's Holy Mountain (1992/1993)



W powszechnej świadomości stoner rock ma trzy główne filary, jeśli chodzi o pionerów: Kyuss, Electric Wizard oraz Sleep. Naturalnie inspiracje wszystkich tych grup można śledzić aż do Black Sabbath, jednak jeśli chcemy rozmawiać o stonerze, jaki znamy dziś, to właśnie te trzy formacje powinny stanąć w centrum naszej uwagi. I biorąc pod uwagę, jak homogenicznym stylistycznie jest dziś ruch stonerowy, to nie mogę przestać się zadziwiać, jak bardzo różne były to zespoły. Kyuss to pełni testosteronu i luzu macho z pustyni, Electric Wizard to żyjący w lovecraftowskim świecie paranoicy, a Sleep - uduchowieni palacze marihuany kontemplujący symbolikę i motywy religijne na równi z wyprawami w kosmos. Na smoku. Ani tych artystów, ani tworzonej przez nich muzyki po prostu nie idzie pomylić. I do tego wracając do albumów tych zespołów nie mogę nie odnieść wrażenia, że brzmią o wiele bardziej świeżo, niż większość współczesnych zespołów stonerowych. Co jest kontrintuicyjne - czy to nie od nich właśnie powinny pochodzić wszelkie charakterystyczne, przerabiane przez setki zespołów motywy, które obecnie powinny brzmieć już na całkowicie wyświechtane, wręcz stereotypowo i karykaturalnie?



"Sleep's Holy Mountain" wydany został w Europie w listopadzie 1992 roku (w Ameryce - maju 1993) przez wytwórnię Earache i był drugim LP zespołu. Ich poprzednim dokonaniem był album "Volume One", który utrzymany był w sludge'owej, bardzo mrocznej estetyce. Swoją drogą grupa składała się wtedy z dwóch gitarzystów - obok Matta Pike'a (późniejszego założyciela High On Fire) w Sleep udzielał się Justin Marler, który jednak opuścił zespół wybierając życie mnicha w obrządku prawosławnym. Po tym wydarzeniu skład grupy pozostawał stały aż do roku 1998, kiedy Sleep się rozpadło - Matt Pike na gitarze elektrycznej, Al Cisneros jako basista i wokalista oraz Chris Hiakus jako perkusista. Matt zakłada w 1999 roku stoner-doomowy High On Fire, zaś sekcja rytmiczna jednoczy się w 2003 roku w zjawiskowy duet OM. W roku 2009 dochodzi do powrotu Sleep, jednak tym razem z Jasonem Roederem (Neurosis!) na perkusji.

Pierwotnie "Sleep's Holy Mountain" było demem wysłanym do wytwórni Earache, gdzie zostało przyjęte tak ciepło, że postanowiono je wydać w niezmodyfikowanej formie. Produkcja albumu, za którą odpowiadał zespół oraz Billy Anderson (człowiek odpowiedzialny za takie albumy, jak "Houdini" Melvinsów, "Enemy of the Sun" Neurosis, "Soundtracks for the Blind" Swansów, czy "Once Upon A Time" Sol Invictus) była niesamowicie surowa, akcentując ciężar, ciepłą barwę i naturalny brud brzmienia, dokładając swoją cegiełkę do późniejszego kanonu stylu stonerowego. Omawiany dziś album brzmi kolosalnie, wypełniony jest brudnymi fuzzami i przypominać może soniczny ekwiwalent zastygającej magmy. Pełen jest wolnych, jadących niczym walce riffów, psychodelicznych pejzaży, wybuchów feedbacków oraz ekstatycznych, szaleńczych popisów solowych, ale w takim "Inside the Sun" pojawiają się też akcenty hardcore punkowe, a cały, trwający niecałą minutę "Some Grass" jest bluegrassowym popisem Matta Pike'a. Nieco odstaje też znacznie bardziej przebojowy, mający w zasadzie status jednego z hymnów stonera "Dragonaut", będący znacznie bardziej przystępną i wyluzowaną kompozycją, nie tracąc jednocześnie nic z ciężaru i psychodelii reszty albumu.



Tytułowa "Święta Góra" to rozpoznawalne w wielu kulturach świata wyobrażenie Axis Mundi, czyli osi świata, która organizuje przestrzeń (podziemia, świat ludzi oraz niebiosa) - przykładami takich "Świętych Gór" w różnych systemach kosmologicznych mogą być Ślęża, Trygław, Olimp, czy Golgota. Innymi wyobrażeniami Axis Mundi mogą być np. słup (w mitologii słowiańskiej - u jego podstawy przywiązany jest diabeł, jego czubek podtrzymuje Gwiazdę Polarną), czy drzewo (germański Yggdrasil). Niezależnie od konkretnego wyobrażenia Axis Mundi miało łączyć ze sobą różne sfery istnienia - oraz umożliwiać podróż między nimi. Było to niezwykle istotne choćby w praktykach szamańskich, w ramach wypraw do Górnego Świata i Dolnego Świata. A jednym z najbardziej rozpowszechnionych na świecie sposobów osiągania potrzebnego do odbycia takiej podróży transu było zażywanie narkotyków.

W przeciwieństwie do wielu grup stonerowych (absurdalnie jaskrawym przykładem może być Weedeater) dla Sleep temat palenia marihuany i związanych z tym przeżyć nie jest aż tak prosty i jednoznaczny. Poddanie się narkotykowi nie jest celem samym w sobie, ale raczej środkiem, narzędziem do odbycia transowej wędrówki, co doskonale widać w ich muzyce. Powolne, doom metalowe sekcje często ciągną się długimi, mantrycznymi repetycjami, wprowadzają w trans by przygotować do wybuchów ekstatycznych, niesamowicie dionizyjskich popisów solowych muzyków, nierzadko wszystkich naraz (przez co brzmi to niemal jak chaotyczne jam session - przy czym jest to BARDZO DOBRE chaotyczne jam session), po czym następuje uspokojenie i powrót do instrumentalnej mantry. Do wyobraźni sam nasuwa się obraz szamana osiągającego trans poprzez stopniowo przyspieszające uderzenia w bęben, który po osiągnięciu kulminacyjnego momentu z powrotem stopniowo zwalnia. "Sleep's Holy Mountain" to muzyczny ekwiwalent podróży szamańskiej.



Ten duchowy element gry grupy jest zdecydowanie widoczny, jednak nie aż tak oczywisty, jak na późniejszym, mocno inspirowanym historiami biblijnymi "Jerusalem"/"Dopesmoker", nie wspominając już o dorobku Cinerosa w grupie OM. Al maskuje trochę ten religijny charakter nagrania, nie pozwala na przesadną powagę poprzez zawartość tekstową albumu, która pół-żartem, pół-serio traktuje o narkotycznych wizjach - lataniu na smoku (w kosmosie), ucieczce z Atlantydy, czy podróży w statku kosmicznym do wnętrza Słońca. Niemniej "Sleep's Holy Mountain" można rozpatrywać jako bardzo istotny w karierze Cisnerosa album zapowiadający później już tylko coraz bardziej uwydatniony pierwiastek religijności i mistycyzmu w jego muzyce.

Wszystko to sprawia, że "Sleep's Holy Mountain" to nie tylko obowiązkowy album dla każdego fana stoner rocka, stoner-doomu etc. - to też po prostu intrygujące i inspirujące doświadczenie. Jest to ciężki, hipnotyczny i surowy album, który zarazem dotyka jednego z najbardziej uniwersalnych motywów w historii ludzkich idei, tłumacząc go na język muzyczny. Innymi słowy - "Sleep's Holy Mountain" to soniczna wyprawa na szczyt szamanistycznej Osi Świata. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz