środa, 24 czerwca 2015

Percival Schuttenbach - Mniejsze Zło (2015)


Kują żelazo póki gorące. Po znakomitym "Svantevicie" przyszedł czas na równie udaną płytę numer cztery. Dodajcie do tego jeszcze wzrost popularności za sprawą "Wiedźmina 3" do którego wrócimy w kolejnych tekstach. Sprawdźmy, czy najnowszy album twórców "Satanismusa" będzie równie często gościł w odtwarzaczach jak jego poprzednik...

Tytuł najnowszej płyty przywodzi na myśl jedno z opowiadań Sapkowskiego o Geralcie z Rivii, albo nawet kojarzyć się może z politycznym wybieraniem jednego polityka zamiast drugiego. Na szczęście oba tropy tego typu będą mylne. Na tej płycie nie ma jednak mowy o Białym Wilku, a polityka jak to u Percivala zabarwiona jest na słowiańsko, a jej pokłosie nie ma nic wspólnego z tym co dzieje się na scenie politycznej. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ale nie o tym będzie w tym tekście. Będzie o nowym Percivalu właśnie. O tym, że podobnie jak "Svantevit" postawiono na energetyczną mieszankę folku z thrash metalem i o tym, że to również koncept album, choć pozbawiony historii, a połączony jedynie wspólnym motywem demonów czyhających w ciemnościach, by otworzyć ślepia i rozerwać na strzępy nieuważnego przechodnia. Świetnie oddaje to minimalistyczna, w porównaniu z tą ze "Svantevita" czy z grafiką zdobiącą składankę "Wild Hunt", okładka. Chatka na kurzej łapce, ciemny las i rozchlapana strużka krwi. Tytuł płyty, herb zespołu i mała zdobna pieczęć.

Na "Mniejszym Źle" trwającym nieco ponad godzinę wydawnictwie znalazło się jedenaście kompozycji, w tym dziewięć zupełnych nowości, jeden będący nową wersją numeru "Nilfgaard" z debiutanckiego "Tutmesz Tekal" oraz cover grupy Dead Can Dance. Wszystkie twory, poza oczywiście coverem, powstały wokół legend i podań ludowych spisanych przez Oskara Kolberga w XIX wieku. "Mniejsze Zło" otwiera krótkie, instrumentalne intro zatytułowane "Oberek" będący metalową wersją oberka właśnie. Ten wprowadza do ciężkiego, kroczącego bardzo dobrego "Oj tam na mori" opartego na pieśni ukraińskiej. Po nim pojawia się przywodzący trochę na myśl Arkonę "Żmij i dziewczyna". Utwór mroczny, ciężki, ale także utrzymany w średnich tempach. Udana jest "Dzierzba", o której śpiewają w czwartym numerze. Z początku kołysankowy, usypiający czujność i dopiero około trzeciej minuty rozpędzający się do szybszych obrotów. Tu skojarzenia z ruskimi kolegami po fachu także nie są dalekie. Najciekawsze jest to, że przez cały utwór unosi się niepokojący, kołysankowy nastrój. Nawet wtedy, gdy pod koniec całość przyspiesza jeszcze bardziej, a bębny brzmią jakby z oddali. Świetny kawałek.

Znakomicie wypada też "I nie wrócił...", który urzeka mrocznym, niezwykle dusznym klimatem i przerażającą historią matki, która przez chciwość straciła dziecko. Przynajmniej tak najprościej można ująć opowieść przedstawioną w tym utworze. Znakomicie wypada niemal doomowa "Miodunka", a następujący po nim znakomity numer "Martwe Zło" sięga po riffy wyrwane prosto z Metalliki czy Slayera. Normalnie upgrade'owana wersja tego, co można było znaleźć na "S&M" wymieszane z Apocaliptyką. Dużo lżejszy, ponownie trochę kołysankowy, jakby lekko żartobliwy jest z kolei utwór "Zmora", by następnie ustąpić miejsca szybkiemu, ponownie niemal doomowemu utworowi zatytułowanemu "Tridam". Przeodstatni "Nilfgaard" ma zaś odrobinę orientalny szlif, a spokojne fragmenty mieszają się tutaj z mocnym uderzeniem, a i tak sprawia wrażenie jednego z najlżejszych kompozycji na całym albumie. Swoistego rodzaju klamrą z "Oberkiem" jest cover Dead Can Dance, czyli "Cantara". Jako outro sprawdza się znakomicie, jako samodzielny utwór także. Oczywiście został przez Percivala Schuttenbach odpowiednio doprawiony. Czy lepsza czy gorsza, nie mnie oceniać, bo może wstyd się przyznać, ale na DCD się naprawdę nie znam. Percivalowy w moim odczuciu jest udany i dobrze kończy tę płytę.

W porównaniu do "Svantevita" jest to materiał znacznie bardziej wymagający - tak pod względem historii, jak i warstwy kompozycyjnej. Tu nie ma chwytliwych numerów w rodzaju "Svantevita", ale nie ma też zjadania własnego ogona. Całość bardziej przypomina numer "Wodnik", który został tutaj rozwinięty z jednego w kilka utworów, w dodatku równie atrakcyjnych. Jest to też płyta bardzo dojrzała, ciężka i znakomicie zrealizowana. Ciężkie brzmienie gitar fantastycznie uzupełnia się z folkowym instrumentarium, a teksty skłaniają do przemyśleń i refleksji. Percival Schuttenbach "Mniejszym Złem" udowadnia, że są jednym z najciekawszych zespołów w naszym kraju, który wie jaką drogą chce podążać i swoją muzyką porwie jeszcze niejednego słuchacza. Do "Mniejszego Zła" nie będziecie wracać tak często jak do poprzednika, ale wiem jedno, za każdym razem będziecie tak samo oczarowani. Za każdym razem zostaniecie pochłonięci przez mrok, niepokój i demony - mieszkające tuż obok. Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz