poniedziałek, 22 czerwca 2015

Paradise Lost - The Plague Within (2015)


Długą drogę przeszedł Paradise Lost. Poszukiwania stylistyczne były długie i dla wielu nie zawsze łatwe, ale zawsze przyjść musi moment kiedy sentymentalnie patrzy się na pierwsze dokonania. I to nie tylko dlatego, że chcą tego najwytrwalsi fani zespołu. Najnowszy album tej grupy to nie tylko retro, doom czy death w najlepszej formie, ale także materiał bardzo nowoczesny, świeży i czerpiący ze wszystkich zmian jakie zachodziły przez lata istnienia tej formacji...

Nie znam drugiego zespołu, który by tak radykalnie zmienił swój styl w ciągu trzydziestu lat działalności, a jego historia zatoczyła pełne koło. Nie liczę tutaj polskiej Budki Suflera (która na pożegnanie wróciła do ostrzejszego grania) czy o Black Sabbath. Paradise Lost to coś zupełnie innego, szczególnego. Od death/doom metalu poprzez gotyk z elementami eksperymentu, elektroniki czy nawet industrialu. Wielu fanów przetoczyło się także przez ten zespół, zarówno wielbicieli gotyku, elektronicznych eksperymentów czy oczywiście ciężkich, właśnie doom/death metalowych brzmień. I choć nadzieja na to, że wrócą do takiego grania wróciła wraz z powstaniem Vallenfyre oraz dołączeniem do Bloodbath wokalisty Nicka Holmesa, to wcale nie było oczywiste, że macierzysta formacja znów będzie grała to, na czym powstała. Tymczasem historia zatoczyła pełne i piękne koło, w dodatku w wyśmienitym stylu.

Otwiera świetny "No Hope In Sight", w którym genialnie połączony został duszny doom metalowy klimat z gotykiem na miarę Type-O-Negative czy A Pale Horse Named Death. Bardzo dobry jest też gęsty "Terminal". Ta surowa perkusja kapitalnie współgra z mocnym brzmieniem gitar i growlem Nick Holmesa, który już dawno powinien wrócić do takiego śpiewu w Paradise Lost. "An Eternity of Lies", który znajdziecie na miejscu trzecim ponownie sięga po mieszankę doomu z gotykiem z początku nawet usypiając czujność smykami. Kolejny bardzo dobry utwór, który wgniata w fotel, zwłaszcza od środkowej partii i znakomitej solówki. Kolejnym faworytem jest "Punishment Through Time", który otwiera melodyjny riff. W ogóle, to co wyprawia się w ty kawałku skłania do machania łbem w rytm. Pierwszą połowę zamyka wybrany na singiel "Beneath Broken Earth". Potężny, walcowaty doom pełną gębą o bardzo przygnębiającym nastroju. Co tu dużo mówić, po prostu znakomity.


Drugą połowę rozpoczyna "Sacrifice the Flame". Tu ponownie pojawiają się smyki, które razem z gitarami tworzą niepokojący, trochę filmowy klimat. Uderzenie riffu i znów jest posępnie, doomowo i gotycko zarazem. Potężnie wypada też "Victim of the Past", które ani na chwilę nie zwalnia, choć jest odrobinę lżejszy od poprzedniego numeru. Smyki kapitalnie zaś współgrają z mocnymi riffami i wokalem Holmesa, który na przemian zachwyca growlem i swoim łagodnym głosem. Następujący po nim (a jakże!) bardzo dobry "Flesh from Bone" jest wręcz black metalowy. Ten mroczny, garażowy riff, duszne, wolne tempo i chóry... majstersztyk. Przedostatnia perełka to "Cry Out", dla odmiany szybsza i melodyjna. Jeśli są wśród tacy, którzy zawiedli się ostatnim Moonspellem, to ten utwór będzie lekarstwem idealnym wręcz na zawód jaki sprawili Portugalczycy. Równie udany jest numer, który płytę kończy, czyli "Return to the Sun". Apokaliptyczny nastrój na początku utworu, a potem potężne uderzenie. Wersja rozszerzona zawiera jednak jeszcze trzy utwory. Na początek "Fear of Silence" utrzymany w wolnych doomowych klimatach, jednak skonstruowany na zasadzie ballady. Tu również dodano smyki, które niesamowicie uzupełniają całość. Po nim pojawia się mocny "Never Look Away", który znów pędzi na łeb na szyję. A na deser koncertowy "Victim of the Past", oczywiście z dodatkiem smyków.

Płyta do krótkich nie należy, bo pięćdziesiąt minut (podstawowego materiału) przy death metalu, nawet mieszanym z doomem, to sporo. Nie odczuwa się jednak tej długości, album mija szybko i bardzo przyjemnie, bodaj najbardziej od kilku lat, a przecież powrót do mocniejszego grania można było zauważyć już na poprzednim krążku "Tragic Idol". Nie krzyczcie, Paradise Lost tak naprawdę nigdy nie nagrało złego materiału, lubiło po prostu eksperymentować, ale na "The Plague Within" przeszli samych siebie, garściami czerpiąc z tego, co najlepsze w gatunkach w jakich się obracali, starym wręcz garażowym brzmieniu i nowoczesnym podejściu do sprawy. To album, który po prostu trzeba znać, który trzeba mieć na półce i puszczać często i głośno - nawet za cenę znienawidzenia Was przez sąsiadów. Ocena: 10/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz