wtorek, 23 września 2014

U2 - Songs of Innocence (2014)


Krótko po premierze "No Line on the Horizon" w 2009 roku Bono powiedział, że na kolejny album nie trzeba będzie czekać długo. Niestety, nie okazało się to prawdą, bo fani Irlandczyków musieli czekać, tak jak poprzednim razem, długie pięć lat. Premiera najnowszego była cały czas nieznana, aż do momentu, w którym album pojawił się na iTunes w prezencie od zespołu. Ten moment nastąpił nieoczekiwanie, 9 września tego roku. Poprzedni dwunasty krążek nie był udany. Czy trzynastka dla U2 także będzie pechową liczbą?

Tak naprawdę, najnowszy album jest czternastym studyjnym wydawnictwem Irlandczyków, bo niektórzy wliczają w ich dyskografię także płytę wydaną pod szyldem Passengers z 1995 roku wydaną pomiędzy "Zooropą" a "Pop". Choć jego premiera się już odbyła, oficjalne wydanie szykowane jest dopiero na 13 października. Co ciekawe, podobnie jak przy okazji "No Line on the Horizon" Bono już teraz zapowiedział kolejny album, który ma nosić tytuł "Songs of Experience". Te wyraźne nawiązania do poematów Williama Blake'a wskazują na kierunek w jakim zmierza U2. Opowieści o przemijaniu, nieuchronnym końcu i nastawione na gorzkie przemyślenia. Oczywiście, taka tematyka nigdy nie była tej grupie obca, jednak tutaj zdaje się być jakby podkreślona grubą kreską. Trochę tak, jakby chcieli zaznaczyć, że oni też nie są wieczni i być może powoli zmierzają do końca swojej muzycznej podróży. Póki co jednak nie należy się nad tym zastanawiać, raczej nie nastąpi to w ciągu najbliższych kilku lat. Nie istotne jest też to, czy na następcę dopiero wydanego albumu będziemy czekać tylko rok, czy znacznie dłużej.

To, co zwraca uwagę już na samym początku to okładka tej płyty. Minimalizm. Prostota. Biała koperta z pieczątką "U2". Dopisek markerem "LP", a na prześwicie płyta na której napisano datę i tytuł krążka. Być może nie jest to ostateczna wersja i wydanie fizyczne będzie wyglądało inaczej, ale muszę przyznać, że ta - naprawdę potrafi zrobić wrażenie. U2 zawsze miało szczęście do genialnych w swojej prostocie okładek, ale ta jest po prostu absolutnie niesamowita i fenomenalna. Wygląda zupełnie tak, jakbyśmy dostali dopiero skończony materiał w roboczym opakowaniu. W dodatku podkreślającym niewinność zawartą w tytule. Pozostaje sobie teraz zadać pytanie, czy U2 wróciło do dawnej, dobrej formy?

Otwiera ją utwór "The Miracle (of Joey Ramone)" będący hołdem dla wokalisty grupy Ramones i spojrzeniem wstecz w historię U2, kiedy paczka przyjaciół poszła na koncert wspomnianego zespołu i krótko potem założyła własny zespół. Brudny, lekko punkowy szlif miesza się tutaj ze współczesnym łagodniejszym obliczem irlandzkiego zespołu przesiąkniętego elektroniką i popową melodią. Następujący po nim "Every Breaking Wave" miał znaleźć się na planowanym albumie "Songs of Ascent", który nigdy nie został dokończony. Sam utwór nie ma z tamtym za wiele wspólnego, bardziej zbliża się klimatem do "All that you can't leave behind" oraz "How to dismantle an atomic bomb". Ballada w typowym dla u2 stylu nie jest tutaj niczym odkrywczym, ale słucha się jej bardzo przyjemnie. Bardzo niezwykłym utworem jest "California (There Is No End to Love)" będący małym hołdem dla Beach Boys i opowieścią o pierwszej podróży irlandzkiej grupy do Kalifornii w 1980 roku. Nawet brzmieniowo odrobinę przypomina utwory z tamtych lat, choć słychać też że jest to numer bardzo współczesny, w którym przebija melancholia i tęsknota za młodością, ale zabrakło w nim punkowej zadziorności, którą wtedy charakteryzowała się ich muzyka.

Oficjalna okładka płyty ujawniona kilkanaście dni po premierze.*

"Song for Someone" znajdujący się na miejscu czwartym to opowieść o pierwszym spotkaniu trzynastoletniego Bono z jego dwunastoletnią wówczas (przyszłą) żoną Ali. To również ballada, a przy tym bardzo udany utwór. Najpierw łagodny, akustyczny, a na finał wybuchający efektownym crescendo. Także kolejny jest oparty na prawdziwej historii i będącym trzecim już hołdem dla matki Bono, Iris Hewson, która zmarła gdy miał 14 lat. "Iris (Hold Me Close)" poniekąd kontynuuje utwory "Boy" i "October", ale tym razem jest opowiedziany z perspektywy pięćdziesięcioletnieg, dojrzałego mężczyzny. Trzymaj mnie mocno, wszak mam w sobie Twoje życie - śpiewa Bono. Niezwykle przejmujący to kawałek, również stylistycznie nawiązujący do pierwszych płyt U2, choć także przesiąknięty współczesnym brzmieniem grupy. Wątek tęsknoty za matką jest kontynuowany w świetnym, opartym na basie, "Volcano". Paul Hewson znów jest chłopcem, który zmaga się ze śmiercią swojej matki. Wyraźnie nawiązuje się tutaj do pierwszych płyt, ale nie brzmieniowo zostało to niestety bardzo spłaszczone i wyczyszczone, żeby było jak najbardziej współczesne. Szkoda.

Polityka? Także znalazła się na tym albumie, w utworze "Raised by Wolves" w którym Bono opowiada o zamach bombowych przy wykorzystaniu samochodów pułapek, które miały miejsce w Dublinie, niedaleko jego domu. Tu także współczesne oblicze U2 miesza się z tym starym, ale nie jest to porywający kawałek. Bardzo dobry jest kolejny, "Cedarwood Road" w którym Bono znów sięga pamięcią do swojego dzieciństwa i przypomina sobie swojego przyjaciela Guggiego Rowana z którym wychował się przy 10 Cedarwood Road w Dublinie. Napędzany znakomitym riffem i dość szybkim tempem, wyraźnie też wraca się tutaj do dawnego brzmienia, choć łagodniejszych współczesnych dla zespołu dźwięków też nie brakuje. Nie możesz wrócić tam skąd nigdy nie odszedłeś/gdy byłem nastolatkiem to była strefa wojny/Wciąż stoję tam, na tej ulicy... - śpiewa Bono i nie sposób się z nim nie zgodzić. W ten sam sposób myślę o gdańskim Niedźwiedniku i Góralskiej, na którym mieszkałem przez większą część swojego dzieciństwa - wciąż tam gdzieś jestem, mimo, że to już zupełnie inne miejsce. Każdy będzie mógł to samo powiedzieć o swojej ulicy zapamiętanej z tamtych lat, gdy był dzieckiem, a wtedy przecież wszystko było najpiękniejsze i... takie niewinne.

Spokojniej znów jest w kołysankowym "Sleep Like a Baby Tonight". W przedostatnim na płycie, "This Is Where You Can Reach Me" Bono znów wraca do przeszłości, a dokładniej do 1977 roku, kiedy wybrał się na koncert grupy The Clash. Utwór ten ma w sobie nawet coś z tego słynnego zespołu, znów też pod względem muzycznym na chwilę wracamy do dawnego U2 i jest to jeden z najciekawszych kawałków na płycie. A na koniec "The Troubles", w którym według Bona miało być o sytuacji politycznej w Północnej Irlandii, ale ostatecznie jest to utwór o uczeniu się na własnych błędach. Mam wolę przetrwania, więc możesz mnie zranić, a potem zranić mocniej/Mogę żyć z odrzuceniem, ale ty nie jesteś już moim problemem - śpiewa w tym łagodnym i dość gorzkim utworze Bono.

"Songs of Innocence" to trudna płyta. Na pewno jest lepsza od swojej poprzedniczki, ale także nie robi na słuchaczu żadnego większego wrażenia. Daleki jestem od stwierdzeń, że to płyta tak zła, że nie warta ani grosza, czy jak sugerują niektórzy: "do wyrzucenia". Na nią trzeba spojrzeć z nieco innej perspektywy: to płyta zrobiona przez ludzi dojrzałych, którzy liczą się z tym, że ich czas też dobiega końca, bardziej nastawiona na przeszłość i rozliczenia z samym sobą niż na energetyczne numery o niczym konkretnym. Nie można też od nich oczekiwać, że nagle po czterdziestu latach wrócą do korzeni i nagrają zadziorny i agresywny materiał jak wtedy w latach 80, czy wczesnych latach 90, gdy zaczęli flirtować z muzyką pop. U2 dojrzało i powoli, właśnie w ten sposób, żegna się z nami, jednocześnie zwracając uwagę na rzeczy w naszym życiu najważniejsze - rodzinę i przyjaciół. Wszystko też wskazuje, że kolejna i być może ostatnia płyta Irlandczyków "Songs of Experience" będzie równie gorzka i zakorzeniona w tym, co już odległe, ale wciąż nam bliskie. Ocena: 6,5/10


W tekście wykorzystałem uwagi magazynu Rolling Stone z artykułu "U2's Songs of Innocence: A track-by-track guide" (całość pod tym adresem). Tłumaczenie tekstów utworów - własne.


Zdjęcie na okładce zrobione przez Glena Luchforda przedstawia perkusistę U2 Larry’ego Mullena Jr, chroniącego swojego osiemnastoletniego syna. Przypomina ona o legendarnym debiutanckim albumie zespoły “Boy” z 1980 roku oraz albumie “War” wydanego trzy lata później. Obie okładki przedstawiały twarz dziecka – Petera Rowena, młodszego brata Guggi’ego, który był przyjacielem Bono z dzieciństwa, dorastającym na Cedarwood Road. "W U2 zawsze zależało nam na społeczeństwie, rodzinie i przyjaciołach' wyjaśnia Bono. '”Songs Of Innocence” jest najbardziej intymnym albumem w naszej karierze. Szukamy rzeczy surowych, nagich i osobistych, rozbieramy wszystko do pierwotnej wersji.” Pomysł na przedstawienie wyjątkowej relacji między rodzicem i dzieckiem, obraz ojca i syna, wyszedł od zespołu. Zdjęcie Larry’ego i jego syna było początkowo tylko eksperymentem, ale wszyscy byli nim zachwyceni jako wizualną metaforą albumu. "Jeśli znasz album, to zobaczysz wizualny przekaz i to jak ‘dużo trudniej jest trzymać się swojej własnej niewinności, niż drugiego człowieka". [cyt. za: Rock Area] Osobiście wolę jednak białą kopertę, jest zdecydowanie bardziej sugestywna.

1 komentarz:

  1. Prawdę napisałeś :)
    Ale powiem Ci, że im więcej tej płyty słucham, tym bardziej mi się podoba. O ile na początku byłam zachwycona tylko "Troubles", tak teraz w zasadzie widze tylko dwa słabe ( a może po prostu nie wywołujące pozytywnych dreszczy) utwory, resztę już spiewam, nucę, klaszczę i stepuję ;p
    Bardzo mi się podoba ta ich koncepcja "echa", w każdej piosence widzę/słyszę coś i ich poprzednich płyt. Ale tez czekam na tę następną, bo czuję, że będzie lepsza. Choc podobnie jak Ty, obawiam się, że to może byc ich ostatnia...

    OdpowiedzUsuń