piątek, 27 września 2013

Bajzel - Ginkgo (2013)



Napisał: Marcin Wójcik

Czasami człowiek nie znajduje zrozumienia i bierze wszystko w swoje ręce, albo po prostu potrzebuje być sam. – powiedział kiedyś słupski muzyk Michał Mezger w wywiadzie dla LupusUnleashed. Bajzel również jest sam, tworzy, nagrywa i gra koncerty sam. Sam również stworzył i wydał najświeższy album – „Ginkgo”.


„Ginkgo” to czwarta płyta Bajzla, a właściwie Piotra Piaseckiego. Tym razem odchodzi jednak od piosenkowej formy i treści, wprowadzając słuchacza w inny świat. Moim zdaniem album stanowi uniwersum scalające światy, które stanowią poszczególne utwory. Każdy z nich jest inny, choć mają pewne elementy spójności, wspólny pierwiastek. To nowy układ planet, światów z umysłu twórcy, który zaprasza odbiorcę do zapoznania się z tym, co tkwi w jego głowie. Całość sprawia wrażenie surowych, nieobrobionych pomysłów, wizji czy skojarzeń. Szkiców, czy zapisów osobistego spojrzenia na dany temat. Niektórzy ludzie mają w zwyczaju nagrywać swoje myśli na dyktafon, by potem móc je sobie odtworzyć i ponownie przemyśleć. Słuchacz ma okazję zapoznać się z treścią „dyktafonu” Bajzla. Właśnie tak rozumiem treść najbardziej specyficznego albumu, jaki przyszło mi usłyszeć.


„-O nie, nie na telefon pan dzwoni. (…) To jest, proszem pana przekaz.(…)Myśli.”


Na płycie znajduje się aż dziewiętnaście kompozycji. Nie są jednak zbyt długie, a najciekawsze jest to, że dwa z nich trwają mniej niż minutę. Najkrótszy zaledwie… czterdzieści siedem sekund. Ich tytuły (jak również samej płyty) są swoistymi neologizmami. Nowym językiem, stworzonym specjalnie na potrzeby zawiłej treści.


Ciekawa jest również okładka – szata graficzna imituje karton, na którym jakby markerem narysowany zarys twarzy muzyka wraz z tytułem i pseudonimem twórcy. Oszczędnie. Ponadto można z tego wywnioskować bardzo osobistą treść. Jakby muzyk stworzył album w domu i tylko dla siebie, tworząc prymitywną okładkę… na nagrania myśli z wcześniej wspomnianego dyktafonu.


„Pan sobie myśli, że pan dzwoni, a ja myślę, że odbieram”


„Snuj” jest kompozycją otwierającą album. Muzyka rzeczywiście snuje się, porusza własnym torem. To dobre i obiecujące zaproszenie do całości. Już na powitanie mamy niejasną treść, nowy świat diametralnie różniący się od tego, co dane nam było poznać. Numer trzy, „Lot” to najdłuższy utwór z płyty. Rozbudowany i charakteryzujący się zmienną dynamiką. Ponadto mamy tu „podwójny” klimat. Bajzel bawi się ze słuchaczem: raz dur, raz moll…  Ponadto odczuwam to lekkie podobieństwo do „Piejo Kury Piejo” Grzegorza z Ciechowa. Zapewne za sprawą gitary, która w „Locie” brzmi bardzo podobnie.


„Biloba”. Neologizm powstały od słowa „Babilon”. Motyw Babilonu nieustannie pojawia się w tekstach muzyki Reggae… no i reggae mamy na „Ginkgo”. Najwyraźniej to bajzlowa definicja zarówno samego reaggae jak i Babilonu. Treść brzmi bardzo narkotycznie, pachnie psychodelią... niektóre ścieżki jakby momentami się rozbiegały, brzmiały osobno. Utwór godny polecenia Witkacemu i innym „eksperymentującym” ludziom. Dziewiątka – „Szopen Blues”. Bluesy zawsze dobrze na mnie działają, bardzo przepadam za tym gatunkiem. Naturalnie zatem kompozycja ta bardzo przypadła mi do gustu, najbardziej z całej treści albumu. Szopena raczej nie słychać, za to wyczuwam tu fuzję Steviego Ray Vaughana z… Velvet Underground. Zagrywki, brzmienie… bardzo ciekawe. To bajzlowy świat bluesa. Wielki plus za brzmienie gitary.


„No panie, żebym za myśli jeszcze abonament płacił?! (…) To jest darmowe, zupełnie darmowe.”


„Aso Jazz” rozumiem dwojako – kolejny świat będący zdeformowanym acid jazzem albo… nowy gatunek jazzu z umysłu muzyka. Faktycznie, jakiś pierwiastek acid jazzu jest tu dostrzegalny (kwestia odczucia zapewne). Ciekawe jest to, że słychać tu momentami beatbox współbrzmiący z instrumentami rytmicznymi, ale jest schowany, gdzieś tam przemyka za rogiem, po krzakach… Trochę przez to czuć rap, choć to bardzo, bardzo luźne powiązanie. Istotnym elementem jest tutaj instrument dęty. Najprawdopodobniej jest to klarnet, ale brzmi dość ciemno. Mimo to nadaje ciekawy kształt całości.


Ostatnie dwie kompozycje, najkrótsze ze wszystkich to „Get to” oraz „Elo”. „Get to” właściwie trudno nazwać utworem muzycznym. To raczej trudna w odbiorze wariacja, w której glosy krzyczą „Get to the mind!”. Czyżby to sen wariata? Ciekawe jest to, że głosy zapraszają nas do wejścia w umysł na końcu płyty. To dziwne, przecież ciągle w nim jestem, słuchając poprzednich kompozycji. A może czas na mój umysł? Trudne pytania, raczej retoryczne. „Elo” to pierwiastek wyciągnięty z dubstepu (!), ale rytm jest taneczny. Słychać tu trąbkę, wiodącą całą kompozycję. Bardzo przyjemny utwór, szkoda, że trwa tylko czterdzieści siedem sekund.


„Gdyby pan mi dał tego laptopa, to co innego. (…) Chyba, że pomyślę, że zapłacę.”


Reasumując „Ginkgo” to bardzo ciekawy twór. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie słyszałem. Bez wątpienia jest bardzo oryginalny, nowatorski, rzekłbym nawet – pionierski. Niestety jest za razem dość trudny w odbiorze, ale bez wątpienia warto posłuchać go ponownie. Jednocześnie jest też trudny w ocenie, bo nie sposób tę płytę porównać właściwie do czegokolwiek. Niemniej należą się słowa uznania i punkty za niekonwencjonalne podejście i oryginalność. Ocena: 9,5/10


Cytaty pochodzą z filmu pt. „Przekaz Myśli” na YouTube. Jest to nagranie rozmowy telefonicznej pracownika firmy telekomunikacyjnej z niedoszłym klientem.


Albumu można posłuchać i zassać na bandcampie Bajzla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz