sobota, 3 sierpnia 2024

R2/204: Ostrów Rock Festival'24 (27-28.07.2024, Zalew Piaski Szczygliczka, Ostrów Wielkopolski) Dzień I


 

Czwarta edycja patronackiego Ostrów Rock Festival, która odbyła się w dniach 27-28 lipca 2024 roku w Ostrowie Wielkopolskim nad Zalewem Piaski Szczygliczka przeszła do historii. Była to trzecia edycja, której miałem przyjemność patronować i druga na którą pojechałem specjalnie do Ostrowa Wielkopolskiego. Jak wypadła tegoroczna edycja Ostrów Rock Festival i dlaczego - ponownie - warto było się tam wybrać?


W zeszłym roku obszerną relację napisałem nieco później na potrzeby Wilka Kulturalnego, czyli magazynowego rozszerzenia bloga, ale w tym roku, postanowiłem zrobić nieco inaczej. Całość pojawi się oczywiście we wrześniowym, jak na ten moment planuję, numerze, ale na blogu pojawi się ona w kilku częściach, choćby ze względów objętościowych. W ten sposób będzie też ciekawiej. Obiorę też nieco inny kierunek i tym razem nie będzie to forma gawędy, bo znacząco prywatne wycieczki ograniczę, a także nie ma zbytnio sensu powtarzać pewnych zauważonych w zeszłym roku kwestii, a bardziej skupię się na kwestiach najważniejszych i najistotniejszych, czyli na tym, co zostało znacząco poprawione, jak wypadały poszczególne zespoły, zarówno te grające na scenie głównej, jak i te, które promowały się w Strefie Promo. Dodatkowo w tym roku pojawią się wrażenia mojego ojca (lat 70), który dzielnie zniósł trud podróży, także jako kierowca, ale i nie zawsze wpisujące się w jego gusta muzyczne zespoły prezentujące się w poszczególne dni, wreszcie jego wyrazy uznania dla tych, którzy bardzo miło go zaskoczyły i zaciekawiły. 

W pierwszej części obejmującej dzień pierwszy Ostrów Rock Festival'24, opiszę kwestie organizacyjne, strefę promocyjną pierwszego dnia oraz zespoły, które zagrały w sobotę 27 lipca. W następnej, drugiej części obejmującej dzień drugi, przybierze analogiczną formę, z tymże kwestie organizacyjne na koniec zostaną zastąpione podsumowaniem (obejmującym zarówno pochwały, jak i potencjalne uwagi). W niej również przyjrzę się strefie promocyjnej, zespołom z niedzieli 28 lipca i dodam wspomniane podsumowanie. W planowanym wrześniowym pełnym numerze Wilka Kulturalnego pojawią się zaś wszystkie te fragmenty razem z nieco innym wstępem i bez powyższych wyjaśnień. Zaczynamy?

Robert Wojcieszak, czyli organizator całego zamieszania

 

1. 

Tak samo jak w zeszłym roku, w styczniu, zadzwoniłem do hotelu Borowianka, aby dokonać rezerwacji pokoju, bo jednak najbliżej i najwygodniej. Niestety okazało się, że wszystkie pokoje były już zajęte, Przy pomocy mojego ojca udało się jednak znaleźć dwuosobowy pokój w terminie festiwalu w Starej Przepompowni. Dalej, mniej wygodniej, ale jak się nie ma tego, co się chce, to bierze się to, co jest. W czerwcu, okazało się, że Stara Przepompownia zmieniła właściciela, który postanowił na jakiś czas zamknąć obiekt i moja rezerwacja została do hotelu Polonia znajdującego się na ostrowskim rynku. Zaskoczenie o tyle pozytywne, że choć również dalej i mniej wygodniej od Zalewu Piaski Szczygliczka, to w tej samej cenie i bez większego stresu, że rezerwacja została odwołana. Nic z tych rzeczy. Przeniesione, więc w sumie profesjonalnie przez kogoś pomyślane. Niespełna miesiąc później - na dwa tygodnie do festiwalu - pojawiła się informacja, że w Borowiance zwolniło się kilka pokoi. Ryzyko, że się nie uda, nadal było spore, bo każdy chciałby jak najbliżej. Zaryzykowałem i zadzwoniłem. Zdążyłem i udało mi się zarezerwować (a następnie przyklepać zapłatą z góry) pokój w "wymarzonej" i sprawdzonej Borowiance, a następnie odwołałem bez problemowo moją rezerwację przeniesioną ze Starej Przepompowni do hotelu Polonia. Niepewne jednak wciąż było moje tegoroczne towarzystwo. 

Tak jak w zeszłym roku, planowałem wybrać się z moim długoletnim przyjacielem Drzewcem, jednak zobowiązania rodzinne i nałożenie innych terminów, uniemożliwiło nam wspólną, tegoroczną wyprawę. Nie chcąc rezygnować, na początku chciałem jechać sam, ale wówczas miałbym dwuosobowy pokój dla jednej osoby. Niby też fajnie, ale razem zawsze raźniej. Namówiłem więc mojego ojca, który na propozycję przystał, ale zrezygnował z wyprawy pociągowej, na rzecz jazdy jego samochodem. Na miejscu, czyli  Ostrowie Wielkopolskim, byliśmy więc o kilka godzin szybciej, aniżeli wyszłoby pociągiem i przy tym wygodniej niźli wyszłoby pociągami (do Poznania i następnie do Ostrowa Wielkopolskiego). Tacie miasto nieszczególnie przypadło do gustu, bo - co w sumie jest prawdą - nie ma co oglądać, a do samego centrum z Borowianki jest trzydzieści minut spacerkiem. Dla mnie, także tegoroczne obejście nie miało już takiego samego znaczenia, bo raz widziane nie robiło już takiego wrażenia, ale też starałem się tacie pokazać jak najwięcej tego jakby nie patrzeć innego miasta, innych okoliczności w jakich się znalazł (zwykle bywający we Wrocławiu, Warszawie czy już czysto rekreacyjnie w Kłajpedce, tata takich mniejszych miast raczej nie zwiedza). Docenił jednak bliskość Borowianki od samego obiektu festiwalowego, czyli Zalewu Piaski Szczygliczka, zadowolony był także ze standardu (a wierzcie mi, ciężko go w tym względzie zadowolić) i wreszcie faktu, że po raz pierwszy od dawna wybrał się na koncerty stricte rockowe (zwykle obecnie już słuchający muzyki klasycznej tata nie sięga po nowinki w rocku i metalu, czasem jedynie zawieszając ucho na to, co puszczam, czy to rzeczy nowe, czy coś, co akurat zna z lat swojej młodości). 

Dispelled Reality (u góry również)

2.

Pierwszy dzień festiwalu, w sobotę 27 lipca, otworzyła młoda, polska i przy tym bardzo obiecująca warszawska grupa Dispelled Reality, która w zeszłym roku pojawiła się w Strefie Promo, a na mnie zrobiła swoją debiutancką epką "Świt" piorunujące wrażenie. Nie zawiedli moich oczekiwań koncertowych, bo ich muzyka zabrzmiała równie ciekawie, gęsto i porażająco. Znakomicie wypadał saksofon Jakuba Kotowskiego, który mocno zaskoczył i oczarował mojego ojca. Bardzo dobrze radził sobie wokalista Łukasz Jurkowski, który jednak moim zdaniem, musi trochę popracować nad techniką śpiewu na żywo, bo skomplikowane i żywiołowe wokalizy dość szybko go męczą i było słychać momenty w których nie wszystko brzmiało tak jak powinno, a jego głos w pewnym momencie wyraźnie słabł. Szczególnie było to już słychać kiedy sięgnęli po kilka, według mnie niepotrzebnie, cudzych numerów anglojęzycznych, które ani do nich nie pasowały, ani nie rozwijały specjalnie jego bądź co bądź energicznego występu, który świetnie otworzył tegoroczną edycję festiwalu. Podtrzymuję opinię, że jest to grupa, którą warto poznać i śledzić, bo słychać, że na żywo tak samo jak na płycie, są petardą i wciąż się rozwijają, kształtują, a przy tym są niezwykle oryginalni i szczerzy w swojej twórczości. Te same ciary, które towarzyszą mi za każdym razem - nadal! - gdy sięgam po "Świt" towarzyszyły mi, gdy słyszałem chłopaków na żywo po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni.

Obsidian Tide

Drugim zespołem pierwszego dnia był izraelski Obisdian Tide, jedno z moich niedawnych odkryć muzycznych poprzedniego/tego roku i co mnie dość mocno zaskoczyło, który w warunkach koncertowych bardzo przypadł do gustu mojemu ojcu. Tata zdecydowanie nie przepada za death metalem, w jakiejkolwiek konfiguracji i nie ważne czy klasycznej, czy progresywnej, czy melodyjnej. Dla niego jest to łomot, rzężenie, a na growle reaguje wręcz alergicznie. Tymczasem trójka Izraelczyków zrobiła na nim spore wrażenie, zarówno pod względem proponowanej przez nich odmiany tego gatunku (w skrócie ujmując w duchu starego Opeth, za którym ojciec zdecydowanie nie przepada ilekroć zdarzy mi się puścić), brzmienia, jak i niezwykłej płynności w przechodzeniu między lżejszymi, klimatycznymi momentami, a ociężałymi i rozpędzonymi sekcjami, czystym wokalem, a growlem i wreszcie świetnie spasowanymi ze wszystkim dodatkami w rodzaju fletów, kontrabasu, orkiestracji czy chórków. Osobiście byłem bardzo ciekaw jak izraelska formacja wypadnie, bo skoro spodobała mi się studyjnie, to tym bardziej miałem co do nich oczekiwania. Nie zawiodłem się, a chłopaki wykonali na żywo kawał roboty. Było niemal tak samo jak na płytach (pomijam kwestie techniczne oraz co i ile było zagrane naprawdę, a co i ile "odtworzone" z tak zwanej taśmy) - tam gdzie miało być potężnie: było, gdzie miało być lirycznie: było i wreszcie tam, gdzie spore wrażenie robią dodatki oraz przechodzenie między czystym, a growlowanym wokalem i jak na takie granie sporą dawki świeżości czy własnej tożsamości: nadal robuło spore wrażenie. Na merchu zaopatrzyłem się w ich ostatni, najnowszy album "The Grand Crescendo", o którym planowałem napisać już w "W drodze do Ostrowa'24", ale jak to bywa, nie zdążyłem. Nie wykluczam, że tekst o tej (i jej poprzedniczce) jednak się pojawi, bo choć niektórzy mogą mieć obecnie wątpliwości, co do promowania czegokolwiek z Izraela, to Obsidian Tide jest zespołem, który zasługuje na uwagę, zarówno artystyczną, jak i biorąc pod uwagę pewną jego egzotyczność. Dodam też, że skromnych i sympatycznych chłopaków z zespołu złapałem drugiego dnia obok merchu, chwilę pogadałem i zrobiłem sobie z nimi pamiątkowe zdjęcie. 

Acute Mind

Trzecim zespołem pierwszego dnia była lubelska grupa Acute Mind, która mnie, ani mojego ojca, specjalnie nie porwała, choć z pewnością mogę przyznać, że występ dali naprawdę świetny. Zarówno dla mnie, jak i mojego taty, były to dźwięki zupełnie nieznane. Osobiście nazwę słyszałem wielokrotnie i wiem, że panowie mają oddanych fanów, ale nie miałem okazji wsłuchać się dokładniej, ani zaznajomić z ich dotychczasową twórczością. Ta mająca na swoim koncie dwa pełnometrażowe studyjne materiały, choć istniejąca od 2006 roku formacja, z całą pewnością jednak zagrała solidnie. Acute Mind grająca rock progresywny wpisuje się w nurt polskich zespołów, które ze sprawnością porusza się po gatunku i jest kojarzone równie intensywnie co grające w zeszłym roku Millennium, owianego już legendą Quidam czy nawet słynniejszych kolegów z Riverside (którzy również zagrali w Ostrowie Wielkopolskim w zeszłym roku), ale jednocześnie pozostającym w cieniu i nie mającym takiego znaczenia. Co ciekawe, reprezentacja Quidamowo-Riverside'owa w tym roku również była obecna, bo Macieja Mellera w pierwszym dniu można było spotkać na stanowisku Farna Records. Dwie płyty do nadrobienia i być może polubienia to nie jest jednak dużo i zamierzam je z pewnością sprawdzić. Chętnie zobaczę też tę grupę w niedalekiej przyszłości na żywo raz jeszcze już przygotowany i gotowy na odkrycie w nich tego, czego nie dostrzegłem i nie usłyszałem na ich koncercie w ramach Ostrów Rock Festival'24.

 

Zero Hour (u góry również)

Drugą połowę pierwszego dnia, już w całości zagraniczną, otworzyła amerykańska grupa Zero Hour, powstała w 1993 roku, rozwiązana w 2008 roku i reaktywowana kilka lat później. Jedna z legend progresywnego metalu, choć zdecydowanie mniej znana aniżeli choćby Dream Theater, nie występuje często, a szczególnie za granicą, ale ma rzeszę wiernych fanów, także w Polsce.  Występ podczas Ostrów Rock Festival'24 był ich jedynym tegorocznym, europejskim koncertem, ale nie był też pierwszym w Polsce. Wcześniej, wystąpili w naszym kraju 5 marca 2015 roku w Krakowie. Lubiany, choć mi kompletnie nieznany zespół niestety nie porwał mnie swoim występem kompletnie i w żadnym stopniu. Wcześniej zdążyłem sprawdzić ich dwie ostatnie płyty studyjne, w tym najnowszą, wydaną w 2022 roku "Agenda 21", z której panowie zagrali trzy utwory ("Democide", "Stratagem" i "Technocracy"), ale także i w tym wypadku nie poczułem większego zainteresowania. Byłem jednak ciekaw jak wypadną, bo gitarzystę Jasuna Tiptona uwielbiam w Abnormal Thought Patterns, a basistę Jonasa Blomqvista kojarzę z Seventh Wonder. Niestety, ani dla mnie, ani dla mojego ojca, nie był to ciekawy występ. Okazał się niespójny brzmieniowo, szumiący i niestrawny. O ile jeszcze byłem w stanie wyłapać dobre momenty i dobrą grę Tiptona czy Blomqvista, o tyle perkusja okazała się łomotem, a wokal Erika Rosvolda nie tylko dla mnie był ciężkim przeżyciem. Z rozmów z innymi uczestnikami, także organizatorami, wynikała smutna konkluzja, iż Rosvold wyraźnie nie domagał i śpiewał jakby wcale nie chciał grać tego koncertu. Z drugiej strony "z okazji żeby ich ściągnąć, bo nikt inny już tego nie zrobi, bo nie grają już koncertów zbyt często", jak to ujął Robert Wojcieszak, główny szef Ostrów Rock Festival i Prog Metal Rock Promotion, faktycznie żal było nie skorzystać, choć szkoda, że został występ tej grupy całkowicie położony przez samych muzyków i z mojej perspektywy także realizatorskiej. Od ściany dźwięku, nieadekwatnej do tego typu muzyki i wręcz chorobowych jęków Rosvolda niestety puchły uszy. Szkoda.

Karcius

Znacznie ciekawszy okazał się przedostatni tego dnia, kanadyjski Karcius, miksujący w swojej twórczości wpływy rocka progresywnego z jazzem i fusion. Jedno z moich odkryć na grupie Prog Metal Rock, powiązanej z organizatorami Ostrów Rock Festival, wypadło - zwłaszcza po przeżyciach z poprzednim zespołem - naprawdę odświeżająco i fantastycznie wprowadziło w nastrój do finału sobotnich koncertów. Panowie zagrali cztery utwory ze znakomitego "Grey White Silver Yellow" z 2022 roku, dwa z albumu "The Fold" wydanego w 2018 roku, jeden z "The First Day" z 2012 roku i jeden z "Episodes" z 2008 roku. Rozbudowane formy pięknie łączyły się z lirycznymi, spokojniejszymi fragmentami, a sprawność muzyków może nie robiła specjalnego wrażenia, również z racji pewnej monotonności całego występu od mniej więcej jego połowy, ale brzmiała bardzo sympatycznie i solidnie. Bardzo podobająca mi się studyjna twórczość Karcius, na koncercie może nie do końca mnie porwała, ale nie mogę powiedzieć, że ich występ mi się nie podobał. Mojemu tacie, również nie specjalnie przypadł do gustu, choć jak najbardziej docenił sprawność, klarowność brzmienia i ogólny koncept jaki sobie Kanadyjczycy w swojej muzyce umyślili.

 

Pain of Salvation (trzy górne również)
 

Finał sobotnich koncertów był wyczekiwany chyba przez wszystkich, którzy przybyli na tegoroczną edycję Ostrów Rock Festival. Czternasty występ Pain of Salvation (ostatnie dwa miały miejsce kolejno 1 sierpnia 2018 roku w Progresji w Warszawie i 2 sierpnia 2018 roku w klubie Studio w Krakowie) w naszym kraju zdecydowanie bowiem wzbudził moją uwagę, do tego stopnia iż powtórzyłem sobie wszystkie płyty szwedzkiej formacji i obszernie je również przed samym festiwalem opisałem w cyklu "W drodze do Ostrowa'24". W ciągu sześciu lat w szwedzkim zespole zaszły kolejne zmiany personalne, jak i stylistyczne, ale co istotne, zachowujące ducha oraz brzmienie charakterystyczne dla POS (skrót tak jak rejestracje wielkopolskie). Z ostatniego, nagranego i wydanego w 2020 roku "Panther" panowie zagrali cztery utwory, a resztę setu zdominowały numery z wcześniejszych płyt. Nie zabrakło więc reprezentantów z "In the Passing Light of Day" z 2017 roku,  "Remedy Lane" z 2002 roku czy "The Perfect Element Pt. I" z 2000 roku. Panowie zdecydowanie doskonale wyważyli proporcje w ramach swojego dość obszernego i skomplikowanego katalogu zarówno pod względem emocji, brzmienia i balansu między nowymi, a starszymi rzeczami. Był to solidnie zagrany koncert, który utwierdził mnie w przekonaniu, że szwedzka grupa jest zespołem interesującym, choć wymagającym uwagi, ale jednocześnie dla mnie odbywał się on bez większych przeżyć czy rozterek. Powód jest prosty: znam i szanuję twórczość Pain of Salvation, ale zatwardziałym fanem tej grupy nie jestem. Cieszę się jednak, że miałem możliwość zobaczenia ich na żywo nie tylko w dobrej formie, ale także w trzeba przyznać, dość kameralnych warunkach jakie oferował festiwal nad ostrowskim zalewem. Dla mojego ojca zespół ten był kompletną nowością i choć też nie był szczególnie porwany, to również docenił warsztat, budowanie emocji i brzmienie formacji.

3.

Pomiędzy koncertami w pierwszym dniu odbywały się też spotkania w Strefie Promo, która tym razem nie tylko była lepiej oznakowana i ogłaszana z głównej sceny, ale także znacznie lepiej pomyślana. Usytuowanie namiotu Strefy Promo było dokładnie takie same jak w zeszłym roku, choć stół, z banerem festiwalowym i nagłośnieniem do wydarzenia był bliżej wejścia, a resztę przestrzeni zajmował podest z perkusją i gitarami na potrzeby odbywającego się pomiędzy lub niestety w trakcie występów na głównej scenie jam session dzieciaków i nastolatków, którzy przyjechali ze swoimi rodzicami do Ostrowa; wystawa prac Natalii Śmiechowicz oraz w drugim dniu przeniesione z innego miejsca terenu festiwalowego stoisko młodych artystów z modą, biżuterią i grafikami. 


Pierwszy dzień w Strefie Promo otworzył wernisaż świetnych prac Natalii Śmiechowicz, która wykonała obrazy, okładki i oprawy multimedialne dla między innymi Motörhead, Alcatrazz, Dokken, Elegant Weapons czy dla polskich artystów takich jak Marcin Pająk i Gallileous. Pomiędzy koncertami na tej samej zasadzie jak w zeszłym roku, odbywały się także spotkania z zespołami, które opowiadały o swojej twórczości, podpisywali płyty lub fotografowali się z fanami lub innymi zainteresowanymi ich twórczością, prowadzone przez Andrzeja Grzegorza Dąbrowskiego. W sobotę można było spotkać jako pierwszych warszawską grupę Pinn Dropp, której nie tak dawno temu wydanej koncertówce miałem przyjemność patronować. Bezpośrednio od chłopaków nabyłem koszulkę z okładką płyty koncertowej oraz obie płyty studyjne. Drugim zespołem tego dnia festiwalu w Strefie Promo był gdański Diatom, który promował swój debiutancki album "Sól", który z kolei nabyłem na merchu nieco wcześniej. Trzecim zespołem w sobotni dzień festiwalowy była słupska grupa H.Lucyna, która zaprezentowała się w swoich oryginalnych, ręcznie wykonanych steampunkowych maskach i ubraniach, choć jak sami podkreślali, nie są zespołem grającym steam punk. Czytelnicy bloga mogą zaś pamiętać, że swego czasu pisałem o ich intrygującej debiutanckiej płycie z kluczem. 

Pinn Dropp

Diatom

H.Lucyna

Na merchu, oprócz wspomnianych już płyt i koszulki Pinn Dropp oraz "The Grand Crescendo" Obsidian Tide czy płyty "Sól" Diatom, zaopatrzyłem się w "Live After Zenith" Macieja Mellera (z autografem), "Cold War of Sollipsism" Art of Illusion oraz trzypłytowego art booka debiutującego Error Theory "The Art of Death" o którym z całą pewnością napisze w niedługim czasie obszerną recenzję, a którzy byli również gośćmi w Strefie Promo w niedzielę. W sobotę można było też na terenie festiwalowym złapać członków islandzkiego The Vintage Caravan, który kończył drugi dzień festiwalu.

CDN.

Zdjęcia własne. Kopiowanie bez zgody zabronione. 

Więcej zdjęć z pierwszego dnia na naszym facebooku. Relacja z dnia drugiego wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz