piątek, 12 listopada 2021

Szorty #1


 

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Tak z przebiciem się przez kolejne płytki z kupki, a właściwie już hałdy wstydu, a co dopiero przez proponowane na nich dźwięki. Od lutego tego roku nie ruszyłem żadnej, więc postanowiłem utworzyć nowy dział w którym skrótowo przyjrzymy się i przysłuchamy większości z tych płyt, bo o niektórych pewnie uda się napisać cały tekst. W pierwszych Szortach przyjrzymy się pięciu płytom i będzie elektronicznie i industrialnie za sprawą Francuzów z Moaan Exis oraz Postcoïtum, noise'owo i punkowo dzięki Echoplain, sięgniemy po rytualny free jazz od grupy MOOP, a zakończymy minimalistycznym niemieckim indie od Oh No Noh. Lepiej późno niż wcale, prawda?

 

1. Moaan Exis - Necessary Violences

Coś takiego jak dobre techno, albo łatwostrawny industrial nie istnieje. Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej, ale to też nie znaczy, że w tych gatunkach nie powstały, tudzież nie powstają, rzeczy ciekawe. Reznorowe, filmowe, bliskie hardcore'owej energii kapele w takiej stylistyce się przecież zdarzają. W takiej właśnie stylistyce obracają się Francuzi z Moaan Exis, którzy 19 lutego tego roku wydali swój trzeci krążek (w wersji cyfrowej był już dostępny 15 listopada 2020). Brutalna porcja dźwięków, pulsacji i agresji?
 
Skojarzenia z Nine Inch Nails i Trentem Reznorem czy nawet The Prodigy będą tu jak najbardziej na miejscu. Jest ciężko, mrocznie i przytłaczająco, ale także bardzo pomysłowo i świeżo, a zarówno elektronika, jak i gitary kapitalnie się uzupełniają, wypełniają przestrzeń i tworzą fantastyczną wręcz atmosferę, która świetnie sprawdziłaby się w postoczniowych przestrzeniach, rozkręciłaby niejedną imprezę taneczną w stylistyce rave'owej, futurystycznej czy industrialnej. W takiej stylistyce dawno nie słyszałem czegoś tak mocnego, spójnego i przemyślanego, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że album trwa zaledwie niecałe trzydzieści pięć minut. Jak się lubi takie klimaty, nawet od czasu do czasu, to zdecydowanie warto sięgnąć. Ocena: Pełnia
 
 
 
2. Echoplain - Polaroid Malibu
 
Pozostajemy we Francji, gdzie sprawdzimy nową płytę grupy Echoplain, obracającej się w stylistyce noise'owej i punkowej. Założony w 2018 roku przez Emanuela Bœufa (znanego choćby z A Shape), Clémenta Matherona i Stéphane'a Viona zespół wydał w 2019 epkę zatytułowaną po prostu nazwą grupy. Ich debiutancki pełnometrażowy album ukazał się 19 lutego tego roku.
 
Pod nieco abstrakcyjną, "erotyczną" okładką trzech panów ukryło zaś  dziesięć kawałków zamkniętych w łącznym czasie niecałych czterdziestu minut. Surowe, garażowe brzmienie jest na tym krążku bardzo selektywne i przestrzenne, a trio wyraźnie zapatrzone jest w to, co najlepsze z punka i noise'a. Jest więc melodyjnie, ostro i nader przebojowo, hałaśliwie, a przy tym bardzo solidnie i nowocześnie, wreszcie bez abstrakcyjnych teatralnych wycieczek. To płyta, która zadowoli wszystkich fanów takiego grania, która mimo, że nie wywraca punka i noise'a do góry nogami, to jest interesującym i sprawnym debiutem, którego naprawdę przyjemnie się słucha. Ocena: Pełnia
 

 
3.  MOOP - Ostara
 
Trzecim zespołem z Francji jest grupa MOOP, która powstała w 2013 roku. Jazzowy kwartet oparty na dwóch barytonowych saksofonach, gitarze i perkusji zadebiutował w 2017 płytą nazwaną tak samo jak zespół. Najnowszy album został wydany 26 lutego tego roku i został nagrany w trzyosobowym składzie, a tytuł odnosi się do pogańskiego święta wiosny. 

Okraszony apetyczną minimalistyczną okładką i roślinnymi ornamentami krążek został zamknięty w czterech kompozycjach - dwóch długasach i dwóch krótszych o łącznym czasie niespełna trzydziestu pięciu minut. Panowie stawiają przede wszystkim na atmosferę. Jest mrocznie i gęsto, powolnie i duszno, wręcz doomowo, ale nie brakuje w ich muzyce także orientalizmów i progresywnej konstrukcji kompozycji, wyraźnego trzymania słuchacza w ciągłym napięciu. Nie oznacza to jednak, że cały album jest utrzymany w takiej atmosferze, nie brakuje bowiem również bardziej abstrakcyjnych, teatralnych form i energicznych, pokręconych momentów o bardziej awangardowych zapatrywaniach i brzmieniu. "Ostara" fascynuje od pierwszych dźwięków i każe słuchaczowi w skupieniu wsłuchiwać się w nie, tworzyć swoją własną historię i choć panowie mieli na myśli wiosnę, to jestem przekonany, że jesienią ten album wybrzmi jeszcze ciekawiej, zwłaszcza że wszystkie demony tej pory roku lubią mroczne i intrygujące dźwięki. Koniecznie! Ocena: Pełnia
 

 
4. Postcoïtum - News From Nowhere 
 
Zostajemy we Francji, by przysłuchać się jeszcze projektowi Damiena Ravnicha i Bertranda Wolffa stawiających na eksperymenty z elektroniką. Wydany 19 marca tego roku krążek duetu nie przynosi niczego nowego w sferze tego typu muzyki. Klimaty rodem z Jean Michelle Jarre'a czy Vangelisa, ale ogołocone z innowacyjności i kierunku. Intrygująca, wręcz malownicza grafika okładkowa zapowiada materiał sentymentalny, duszny i pełen atmosfery, bólu i mroku, a tymczasem zawartość, choć krótka, bo zamykająca się w czasie trzydziestu minut i dwudziestu sekund przynosi muzykę suchą, mało intensywną, brzmiącą trochę jak wprawka i szkic do czegoś większego. To taki album, którego można posłuchać, ale w głowie nie zostanie absolutnie nic co zostanie z nami na dłużej lub zainteresuje na tyle, by do niego wrócić czy zachwycić się formą. Nie wieje co prawda nudą, ale instrumentalnie i pod względem brzmienia jest zwyczajnie nijako. Szkoda. Ocena: Pierwsza Kwadra
 

 
5. Oh No Noh - Where One Begins And Other Stops 
 
Na koniec tej partii Szortów przeskakujemy do Niemiec, skąd pochodzi Oh no Noh. Tworzona przez Markusa Roma indie-ambeintowa formacja debiutowała w 2019 roku epką, a 26 marca tego roku ukazał się pierwszy album, który podobnie jak wcześniej opisane wydawnictwa do długich nie należy, bo siedem numerów zamyka się tutaj w łącznym czasie trzydziestu dwóch minut. O swojej płycie Rom opowiada, że jest to soundtrack dla końca planety, grany przez maszyny, które za cel obrały sobie naprawę.
 
Na całe szczęście "te maszyny" mają na tyle rozumu, by muzyka była przyjemna. Ambientowe tła łączą się tutaj z delikatnymi melodiami gitar i perkusjonaliami, a poszczególne numery roztaczają się wokół słuchacza miło i bez nagłych zrywów dziwnych dźwięków. Jest łagodnie, delikatnie, melancholijnie, momentami smutno, a momentami słonecznie. Nie ma tu nadzwyczajnych dźwiękowych odkryć, ani przesuwania granic gatunków wokół których obraca się Rom ukrywający się pod nazwą Oh No Noh. Jeśli lubicie takie zwyczajnie miłe, nieinwazyjne "plumkanie" w tle, to z całą pewnością spodoba wam się ta płyta, a tak można ją przesłuchać i w zasadzie zapomnieć. Ocena: Pierwsza Kwadra 
 

 Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz