Przyznajcie się ile znacie zespołów z Iranu?
Prawdopodobnie nie jesteście w stanie wymienić żadnego. Nie szkodzi - spieszymy z pomocą i wymienimy jeden, który naprawdę jest warty uwagi: Atravan, który choć istnieje już jedenaście lat to dopiero na początku tego roku wydał swój pełnometrażowy debiutancki album, który został wydany na fizycznym nośniku przez polską wytwórnię Prog Metal Rock Promotion w kwietniu, a my objęliśmy ją naszym patronatem. Grupa ta powstała w 2010 roku i zaczerpnęła swoją nazwę od strażnika ognia w perskich świątyniach. W skład zespołu weszli wówczas gitarzysta Shayan Dianati, basista Mohammadreza Delavari oraz grająca na klawiszach Marjan Modares. Do czasu wydania debiutanckiego albumu wypuszczali jedynie single, a ich skład nieznacznie się zmieniał. "The Grey Line" został bowiem nagrany z Arwinem Iranpourem na basie, Shahinem Fadaei na perkusji, wokalistą Masoudem Alishani oraz gościnnym udziałem wokalisty Pedrama Niknafsa. Co ciekawe album ten, nie powstał w ciąg jednej sesji, bo choć został napisany w 2016 roku, to nagrywano go w ciągu trzech następnych lat.
Intrygująca jest już sama grafika okładkowa tej płyty, bo w sporym zbliżeniu widzimy oko z ziejącą wielką czarną otchłanią w miejscu źrenicy. Żyłki pęcznieją, nabiegają krwią, rzęsy i włoski zdają się się wchodzić do jego wnętrza. Nie wiem czy jest to ludzkie oko, ale bardziej wydaje mi się, że może to być oko jakiejś ogromnej drapieżnej ryby, która przygląda nam się bacznie, by za moment się odsunąć i rozewrzeć szeroko swoje uzbrojone w ostre zębiska szczęki. Podobna sprawa ma się z muzyką, choć jeśli wasze pierwsze wrażenie sugeruje ciężki, techniczny lub zabarwiony blackiem death metal z growlami, to bardzo się zdziwicie. Atravan gra zupełnie inaczej i zdecydowanie łagodniej.
Zaczynamy przygodę od instrumentalnego intra "The Pendulum", które wyłania się powoli klawiszami, basowym tonem, niepokojącymi kosmicznymi przejazdami i stopniowo rozbudowuje się do szybszego, melodyjnego pasażu i filmowego zwolnienia na dość mrocznej perkusji, po czym płynnie przechodzi do znakomitego "The Perfect Stranger". Otwiera go klawiszowy ton o dość mrocznym zabarwieniu, ale niechaj nikogo to nie zmyli. Wraz z wejściem perkusji i rozpędzającej się melodyjnej gitary robi się energetycznie i niezwykle melodyjnie. Atravan z powodzeniem bowiem łączy progresywne naleciałości ze szczyptą alternatywy nadając całości radiowy, nieco popowy wyraz, ale jednocześnie nie popada w tym przesadę. Wyróżnia się też tutaj świetny szorstki wokal Masouda Alishani, który można przyrównać do Chrisa Cornella i Stinga. W tym utworze znakomicie uzupełnia go też Pedram Niknafs nadając numerowi mocy i emocji. Dodatkowe wokalizy, czy też raczej krzyki dodaje grająca na klawiszach Marjan Modares, a całość brzmieniowo i kompozycyjnie dosłownie pochłania słuchacza. Po nim wskakuje "My Wrecked House", który rozpoczyna się od dość dusznego klawiszowego tła i powolnego marszowego tonu perkusji mogący przypominać klimaty rodem z kapel black czy viking metalowych, jednak Atravan nie idzie w tym kierunku. Numer rozwija się w melodyjny, alternatywnie traktowany progresywny sposób o gęstym, nietuzinkowym tle i trochę awangardowym budowaniu fraz, co może z kolei przypominać trochę węgierski Thy Catafalque z ostatnich płyt. Fantastycznie buduje się tutaj napięcie i pozwala wybrzmieć każdemu dźwiękowi. Genialnie wypada też wokal Mousada, który wydaje się dziwnie znajomy, a jednocześnie bardzo charakterystyczny.
Utwór czwarty to "Vertigo", którego nie należy mylić z jednym z przebojów U2. Ponownie zaczynają gęstym klawiszem, który w dość ciemny sposób rozwija się wokół. Wietrzna, akustyczna gitara i znakomity łagodne wokale Mousada oraz Pedrama kojarzyć się zaś mogą z Moonspell. Podobny jak w lubującej się w gotyckim brzmieniu portugalskiej grupie est też tutaj klimat, jednakże znów nie ma tutaj ciężaru jakiego można by się spodziewać po takim skojarzeniu. Swoją muzykę budują płynnie, rozwijając ostrzejsze fragmenty tak, by w niezwykły sposób łączyły się zarówno z emocjami, jak i bardzo czystym, pozornie ciepłym klawiszem i brzmieniem. Dość szybko pojawia się "Dancing On a Wire" czyli kolejna propozycja irańskiej grupy. Wietrzny, trochę niepokojący, gitarowy wstęp, stopniowe rozbudowywanie i świetny pełen emocji wokal Mousada (tutaj także wspomagany przez Marjan) znakomicie współgra z budowaniem napięcia i kołyszącą melodią, która na finał ustępuje znakomitemu emocjonalnemu rozwinięciu i niepokojącym wyciszeniu na zakończenie. Po nim wpada utwór tytułowy, który ze względu na wokal z początku znów może się kojarzyć trochę z Moonspellem (choć nawet na moment nie pojawia się w nim growl). Wraz z rozwinięciem ponownie budują napięcie i nie stronią od gęstych ostrzejszych rozwinięć, jednakże cały czas stawiają na atmosferę i niezwykły, przejmujący klimat. Finał płyty to instrumentalne outro "Uncertain Future", które znów bawi się niepokojem, wietrzną atmosferą i stopniowym rozbudowywaniem od dźwięków spokojnych, do coraz bardziej gęstych, ale nawet na moment nie przyspieszających do jakichś ostrych momentów. Dodatkowo na polskim wydaniu znalazł się utwór "Ocean of Sorrow", który doskonale uzupełnia podstawową zawartość płyty. Ponownie zaczyna się on powoli, odrobinę gotycko, ale i stopniowo rozbudowuje się go do nieco szybszych dźwięków. Pojawia się też element folkowy wraz z przypominającą flet fragmentem na solówkę czy miejsce na mrugnięcie do lat 70 z bogatymi klawiszowymi tłami, które wspaniale wybrzmiewają na pomysłowej i melodyjnej grze gitarzystów.
Atravan nie jest kolejnym zespołem, który kopiuje znane progresywne schematy, w których większe znaczenie ma długość czy technika, aniżeli przepiękna atmosfera. Irański zespół zdecydowanie na nią stawia, co z kolei sprawia, że każdy utwór niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. To muzyka grana z dojrzałością, precyzją i ogromną wrażliwością. Nie ma tu miejsca na szybkość, sporo zaś jest harmonii i eteryczności. Stylistycznie bliżej tu nawet bardziej do alternatywnego grania zabarwionego grungem aniżeli progresywnego grania, choć i te elementy są tu wyraźne. Debiut irańskiego zespołu spodoba się wszystkim którym brakuje muzyki wyrazistej, pełnej emocji i świeżości, pozbawionej dyktatu wielkich wytwórni, bez oglądania się na trendy i mody, a szukających autentycznych i prawdziwych dźwięków płynących prosto z serc tworzących go ludzi. To płyta, która choć wymaga skupienia, może być słuchana zarówno w głębokim zastanowieniu, jak i w zwykły sposób, ale jedno jest pewne: zapewni ona niezwykłe wrażenia i z całą pewnością zachęci do śledzenia dalszej działalności formacji, bo w ich twórczości jest wiele piękna, które warto poznać.
Ocena: Pełnia |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Prog Metal Rock Promotion.
Polskie wydanie albumu zostało objęte patronatem LupusUnleashed.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz