poniedziałek, 24 października 2011

Megadeth – TH1RT3EN (2011)


Nie ma chyba osoby na świecie, która nie zna Dave’a Mustaine’a i jego legendarnego już zespołu Megadeth. Po świetnym „Endgame” sprzed dwóch lat i brawurowym koncertowym „Rust In Peace” zrealizowanym z okazji dwudziestolecia tegoż albumu, przyszedł czas na wydanie nowego materiału studyjnego – trzynastego w dorobku grupy i pierwszego po powrocie do zespołu basisty Dave’a Ellefsona. Trzynasty to tytuł nowego albumu i tyleż jest utworów na płycie. Wreszcie Trzynasty czyli pechowy? W żadnym wypadku…

            Otwierający płytę „Sudden Death” powstał w niedługim czasie po premierze „Endgame” kiedy do zespołu powrócił Ellefson. Po melodyjnej charakterystycznej solówce zaczyna się utwór utrzymany w średnich tempach. Charakterystyczny wokal Mustaine’a i bas Ellefsona od pierwszych dźwięków wbija w fotel. Kolejny numer to singlowy „Public Enemy No. 1” – szybki i pędzący i przede wszystkim przywodzący na myśl klasyczne już albumy Megadeth w tym naturalnie „Rust In Peace” i równie kultowe „Peace Sells…”. „Whose Life (Is It Anyways” jest trzeci. Jest wolniejszy, taki trochę hard rockowy i zbliżający się stylistyką do „Countdown to Extinction” może nawet do znienawidzonych przez fanów eksperymentów z „Risk”. Następny jest „We The People” z mocnym, charakterystycznym dla Megadeth wejściem, radiową wstawką i znów średnie tempa zwieńczone akustycznym zejściem. Piątka nosi tytuł „Guns, Drugs & Money”. Kawałek jest szybki i bardzo melodyjny, wpadający w ucho i łatwo rozpoznawalny choć może wydawać się trochę za długi. Szósty jest „Never Dead” -  mroczne tło akustycznej gitary, delikatne uderzenia perkusji i szybkie przejście w pędzący riff i znów kłania się Megadeth z najlepszych lat. Moim zdaniem to jeden z najlepszych utworów na płycie. Nastepny, „New World Order” podobno powstał dwadzieścia lat temu, ale dopiero teraz został zarejestrowany. Szybki, melodyjny i zwarty, choć utrzymany w średnich tempach. I ma w sobie coś z tamtych lat. Kolejny faworyt. Ósemka: „Fast Lane” jest szybszy i bardzo skoczny. Znów pachnący oldskullowym Megadethem, powiedziałbym nawet, że bardziej nawet niż na „Endgame”.
            „Black Swan” jest następny i podobnie jak „Sudden Death” nie jest nowością. To nowa wersja kawałka, który znalazł się na stronie B albumu „United Abominations” z 2007 roku. Nowa wersja zaczyna się od melodyjnej solówki i wyraźnie odstaje od reszty płyty. Nie jest to zły kawałek, bynajmniej – jest po prostu lżejszy, bardziej jakby radiowy i inny niż oryginał, ale mimo to bardzo dobry. Kolejnym faworytem jest „Wrecker". Megadeth w wydaniu stoner metalowym? No prawie, szybki, bardzo melodyjny riff przetaczający się przez cały utwór, pędząca perkusja i zapach z południa przefiltrowany przez charakterystyczny dla Mustaine’a i ekipy styl. Majstersztyk z autocytatami. Jedenasty utwór, podobnie jak „New World Order” należy do starszych, niepublikowanych kawałków i dopiero teraz nagranych. „Millenium Of The Blind” zaczyna się od łagodnego akustycznego tła i solówki. Łagodny, szorstki wokal Mustaine’a i całość powoli zaczyna narastać, pojawia się perkusja i ostrzejszy riff. Kawałek ma w sobie coś z Black Sabbath z okresu Dio. Jest mrocznie i wolno. Kolejny majstersztyk.
            Przedostatni jest „Deadly Nigthshade” – bardzo dobry i szybki utwór, który jednocześnie jest takim małym potworkiem, albo pstryczkiem w nos Metallice. Czy prowadzący riff nie przypomina trochę jednego z tych, które znane już były długo przed premierą „Death Magnetic”? U Megadeth wypada jednak znacznie ciekawiej, bardziej świeżo i soczyściej. „Trzynastka” wieńczy album: akustyczne intro to zmyła. Utwór delikatnie, leniwie przyspiesza. „Trzynastka: jest balladą – wolną i smutną, która szybsze obroty osiąga w połowie. Świetny kawałek i kolejny, ostatni już faworyt.

Podsumowując, Mustaine wraz Megadeth znów udowodnił, że jest o całe lata świetlne dalej niż Metallica. Płycie może brakuje ciężkości i momentami może się wydać niespójna, ale na pewno jest jedną z lepszych w dorobku zespołu. Nie przejdzie do legendy, ani nie powali na kolana jak „Endgame”, ale też nie pozostawi złych wrażeń. Szkoda też, że nie ma ani jednego utworu, który pociągnie całość, bo choć słucha się „Trzynastki” przyjemnie to pozostawia pewne uczucie niedosytu.

Ocena: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz