środa, 6 kwietnia 2011

Uśmiech Quorthona: Galar - godni następcy boga


Viking metal. Jedni pewnie z niesmakiem machną ręką. Inni uśmiechną się z rozmarzeniem. Ja należę do tych drugich. Styl, którego niekwestionowanym ojcem był jeden człowiek (a może bóg?) ukrywający się pod pseudonimem Quorthon. To właśnie on pod szyldem swojego zespołu (w którym był jedynym muzykiem) Bathory wydał takie dzieła jak „Twilight of the Gods” (1990), „Blood on Ice” (1996), „Blood, Fire, Death” (1998) czy dylogia „Nordland” (2002 – 2003). Stworzył nową jakość i nowy gatunek, który po jego nagłej i niespodziewanej śmierci nie zaginął pośród wielu innych stylów, a wręcz przeciwnie, wciąż się rozwija i doczekał się nawet kontynuacji w takich krajach jak Niemcy i Hiszpania. Jednak to Skandynawowie mają do tego stylu największe prawa. Pokazują, że w tej stylistyce nadal można tworzyć płyty piękne i miażdżące, a co najważniejsze epickie. Wiadomo nie od dziś, że epickość to jedna z najwspanialszych cech skandynawskiego metalu, jaki by to nie był gatunek metalu. Zespołów grających ciężką i fantastyczną muzę jest tam niezliczona ilość, jednak Galar najpełniej chyba odnalazł się w tym co zapoczątkował Quorthon. Oto przepiękna kontynuacja jego misji, z której Quorthon z całą pewnością byłby dumny:
            Galar powstał w 2004 w Bergen w Norwegii. Obecnie zespół tworzą wokalista, gitarzysta i basista Slagmark (Marius Kristiansen) oraz Fornjot (B. Lauritzen) grający na klawiszach i fagocie oraz śpiewający czyste partie wokalne. Sesyjnie (na koncertach) grają z nimi również Specter na gitarze i Phobos na perkusji. Podobnie jak Quorthon, Slagmark i Fornjot sami tworzą i nagrywają materiał na swoje płyty. Dotychczas wydali dwie płyty sygnowane nazwą Galar, a mianowicie: debiutancki „Skogskvad” w 2006 roku oraz „Til Alle Heimsens Endar” w 2010 roku. Wszystkie utwory są napisane po norwesku i tematycznie oscylują wokół tematów mitologii nordyckiej, historii i bitew – czyli tym, czym powinien zajmować się zespół grający viking metal. Ponadto muzycy mocno podkreślają swoje antyfaszystowskie i antyrasistowskie stanowisko, które próbuje się im przypisywać, ze względu na poruszane w utworach kwestie. Utwór „Hugin Og Munin” z pierwszej płyty znalazł się na kompilacji „Metal Message vol. IV”.
            Pierwsza płyta „Skogskvad” zaczyna się od burzy, akustycznej gitary i motywu na fagocie. Po chwili następuje jednak potężne uderzenie ciężkich gitar, łomoczących epickich bębnów i dołącza do nich growlowany wokal. To utwór tytułowy, który od pierwszej sekundy dobrze daje po głowie i kończąc się przechodzi w „Ragnarok” ani na chwilę nie zwalniając tempa do końca płyty, na którą składa się osiem utworów. Miniaturka „Skumring” (piąty numer na płycie) to tylko motyw na pianinie i fagocie i stanowi jakby interludium pomiędzy „Kronet til konge”, a wspomnianym „Hugin Og Munin”. Chwilowe wyjście słońca to tylko zmyła, zaraz niebo znów zasnuje się ciemnymi chmurami i rozpęta się kolejna burza i bitwa. Na koniec przychodzi ukojenie – gitara i fagot wprowadzają do kolejnego uderzenia toporem w łeb „Slagmarkens falne sjeler”. Ten na chwilę zwalnia przy końcówce, by potem dalej pędzić dobrze naostrzonym ostrzem i zejść w finałowy nieco tylko wolniejszy „Jotneraid”. Razem nieco ponad 35 minut, osiem kawałków i nie ma, co kręcić nosem, że mało, bo po odsłuchaniu bez wahania włączamy płytę ponownie. Ewentualnie wrzucamy drugą płytę zespołu.
            „Till Alle Hiemsens Endar” zaczyna się od klimatycznego wstępu „Forspill” opartego na mrocznych akordach pianina i smutnych, funeralnych pociągnięciach smyczków, które szybkim cięciem przechodzą w pędzący i równie mroczny „Ván”. Trzeci numer „Paa Frossen Mark” przywodzi na myśl wczesny Opeth, ale nie jest to bezmyślna kopia, w żadnym wypadku, to tylko pierwsze wrażenie, nadal jesteśmy w ciemnym i epickim kręgu opowieści o wikingach i nordyckich bogach.
Najdłuższy na płycie (dziewięć minut z sekundami) „Grámr” to niemal suita, w której nie brak lirycznych, ciemnych zwolnień i potężnych uderzeń toporów w szybszych momentach czy nawet przeciągłych pociągnięć smyczków, które płynnie przechodzą w dźwięki pianina w kolejnym utworze.
Instrumentalny, mroczny i niezwykle klimatyczny „Det Graa Riket” podobnie jak na pierwszej płycie to tylko pianino i (tym razem) smyki. Brzmiący trochę jak wyjęty ze ścieżki dźwiękowej jakiegoś filmu… W szóstym numerze „Ingen Siger Vart Vunnin” znów dostajemy po głowie potężnym uderzeniem bębnów i melodyjną, jak na standardy viking metalu, gitarą. Na pianinie powtórzenie motywu z poprzedniego utworu i szeptany wokal na zakończenie. Tytułowy kawałek jest przedostatni i znów dostajemy po głowie piorunami, siekącym deszczem i ostrymi toporami. Bitewny zgiełk opada gdzieś w połowie utworu przy akustycznej gitarze, dźwiękach fagotu i smykach by po chwili znów przyspieszyć. Ostatni jest „Etterspill” – instrumentalna miniaturka, w której obserwujemy pobojowisko z góry, oddalając się coraz bardziej i bardziej, mimowolnie salutujemy dzielnym wojownikom i obserwujemy łopoczące na wietrze okrwawione sztandary…
            Jestem przekonany, że gdzieś tam w Valhalli Quorthon jest zachwycony i zadowolony z chłopaków. Uśmiecha się pewnie pod nosem i popijając wino, zagarnia ramieniem kolejną walkirię i puszcza Galara ponownie. Odyn kiwa z rozmarzeniem głową, mruży oczy i rzuca w jego stronę, nie podnosząc się z tronu, wciąż opierając dłonie na ciężkim toporze: „Zacne granie, panie Quorthonie, zacne granie!”. Ale Quorthon nie odpowiada, tylko zamyka oczy i wsłuchuje się w dźwięki, które powołał do życia. Choć tym razem w odtwarzaczu nie gra żadna z jego wspaniałych płyt - Quorthon zasłuchuje się płytami grupy Galar i nie może się od nich oderwać. Na pewno jest dumny ze swojego dzieła i tych, którzy z pasją kontynuują jego misję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz