piątek, 12 lipca 2024

W drodze do Ostrowa'24: Philosophobia - Philosophobia (2022)


 

Mieli wystąpić w Ostrowie Wielkopolskim w zeszłym roku, ale niestety musieli odwołać swój występ. W tym roku zamierzają się jednak pojawić, a sytuacja jest o tyle interesująca, że na tegorocznym, patronackim Ostrów Rock Festival wystąpi także Pain of Salvation, gdzie swego czasu grał Kristoffer Gildenlöw, brat Daniela. W dwóch różnych dniach, ale kto wie? Czym wyróżnia się naprawdę nietuzinkowa międzynarodowa supergrupa Philosophobia?

 

Międzynarodowa formacja Philosophobia nie istnieje długo, po powstała w 2020 roku i składa się z członków pochodzących ze Szwecji, Niderlandów, Grecji i Niemiec. W jej skład wchodzi basista Kristoffer Gildenlöw (obecnie mieszkający w Niderlandach), niemiecki perkusista Alex Landenburg (znany między innymi z Cyhra, Mekong Delta i Kamelot), niemiecki gitarzysta i klawiszowiec Andreas Ballnus, niemiecki klawiszowiec Tobias Weiẞgerber i grecki wokalista Domenic Papaemmanouil. Na debiutanckim albumie, zatytułowanym po prostu "Philosophobia" dodatkowo usłyszeć można też niemiecką wiolonczelistkę Sigrid Münchgesang oraz Damian Wilson, brytyjski wokalista znany z Threshold, a obecnie między innymi z Headspace, Lalu i Areny. Płyta miała premierę 22 czerwca 2022 roku, a muzycznie obraca się wokół klasycznie pojętego metalu progresywnego utrzymanego w brzmieniu lat 90tych kojarzącym się przede wszystkim z Threshold czy Pain of Salvation (z lat w których Kristoffer grał razem w grupie razem ze swoim bratem Danielem), ale jednocześnie wyraźnie zbudowanego wokół własnego pomysłu i wyrazistej tożsamości, a także naleciałości power metalu w duchu wczesnego Edguy, Ayreon czy mało znanej niemieckiej grupy Athorn, która notabene debiutowała albumem zatytułowanym... "Phobia" w 2010 roku*.

Bardzo ciekawa jest nazwa zespołu (i oczywiście samej płyty), która łączy w sobie dwa słowa - filozofię i fobię. Powstały w ten  neologizm, czyli filozofobia to zapewne strach przed filozofią, który może być zapewne odczytywany jako strach przed zbytnim zastanawianiem się nad sensem życia, dogmatów rozdrapywaniem problemów czy samym procesem myślowym. Można by ją też odczytywać jako ironiczne stwierdzenie obawy przed etykietkami, szufladkowaniem, bo choć profil muzyczny grupy jest wyraźny i skłania do porównań z bardziej znanymi zespołami, to w żaden sposób nie powinien też być przez to odczytywany jako wada. Świetna jest też grafika znajdująca się na tekturowym pudełeczku przedstawiająca zniszczony, kamienny plac jakiegoś dużego miasta na którym ktoś porozrzucał puste ramy obrazów. Z jednej wystaje drabina, z której najwyraźniej musiał wyjść elegancko ubrany dżentelmen z elegancką laseczką i niebieskim piórkiem w meloniku. Wokół niego i na tamach obrazów można zaś dostrzec różnokolorowe motyle. W tle zaś majaczą ruiny miasta skąpane we mgle. 


 

Na płycie znalazło się osiem kompozycji o łącznym czasie pięćdziesięciu trzech minut i pięciu sekund. Na początek wstawiono dwie najdłuższe i tak zaczynamy niespełna dziewięcio i pół minutowego "Thor In Your Pride". Zaczynamy od pięknego, wietrznego wstępu, a już chwilę później utwór kapitalnie rozpędza się melodyjnym, surowym gitarowym riffem, mruczącym basem i intensywną, szybką perkusją, a w tle fantastycznie całość dopełniają klawisze mogące nieco przypominać pracę Richarda Westa czy Dereka Sheriniana. Gdy wchodzi wokal Domenica całość nieznacznie zwalnia, jakby od niechcenia przywołując na myśl Pain of Salvation. Papaemmanouil dosłownie czaruje możliwościami swojego głosu niezwykle sprawnie przechodząc między lekkimi, "anielskimi" wokalizami, a szorstkimi, niemal wykrzyczanymi frazami. Po mocnym wejściu, przechodzimy do równie kapitalnego i niewiele krótszego "I Am" z gościnnym udziałem Damiana Wilsona. Ociężały riff i potężna, marszowa perkusja i melodia jako żywo wyjęta ze wspomnianego Athorn, też mocno czerpiącego z lat 90tych, a przynajmniej na swojej pierwszej płycie. Tu podobnie Domenic śpiewa zarówno spokojnie, jak i nieco szybciej, zadziorniej, a w refrenach przecudnie kontrastuje go Damian Wilson nadając numerowi jeszcze bardziej drapieżnego charakteru. Wprawne ucho zada sobie też pytanie czy te klawisze w pewnym momencie nie przypominają trochę partii Kevina Moore'a i wspomnianego już Dereka Sheriniana? Numer trzeci to "Time to Breath" zaczyna się od usypiania czujności, wietrznym, trochę niepokojącym gitarowym wstępem i spokojnym, przepełnionym smutkiem głosem Domenica, by po chwili znów eksplodować. To także utwór, który stylistycznie dość mocno wpisuje się w brzmienie wczesnego Pain of Salvation, ale brzmi to naprawdę imponująco i mocno. 

Utwór czwarty to "Between the Pines" w którym  ponownie w przepiękny, ale bynajmniej nie odtwórczy sposób pobrzmiewa Pain of Salvation, ale tym razem mamy do czynienia z niezwykle przejmującą, smutną modlitwą opartą jedynie na klawiszach i pianinie oraz znakomitym głosem Domenica. W drugiej połowie dopełnia ją jeszcze gitara, ale tym razem nie ma miejsca na mocniejsze uderzenia. Po niej przychodzi czas na "As Light Ceased to Exist", w którym możemy usłyszeć wiolonczelę. Tu również utwór skrzy od wielu emocji i pięknych dźwięków, które oplatają się wokół słuchacza i nie chcą puścić. Najpierw otrzymujemy ponury pianinowy wstęp wspomagany wiolonczelą, by po chwili znów uderzyć szybą perkusją i mocnym riffem. Ponownie pachnie tutaj najtisowym metalem progresywnym, ale jest to podane z wyczuciem i fenomenalną energią. Tylko posłuchajcie tej partii instrumentalnej! Nie powstydziłoby się jej wszakże Dream Theater z najlepszych lat swojej twórczości. Na pozycji szóstej znalazła się niespełna pięciominutowa (bez trzech sekund) kompozycja instrumentalna "Thirteen Years of Silence" w której panowie od razu uderzają mocnym gitarowym riffem, szybką perkusją, surowym basem i świetnymi partiami klawiszy. Fantastycznie pokazuje on ogromne możliwości zespołu, ale także nieprzeciętne umiejętności muzyków, którzy choć w większości mało znani, to będący na scenie muzycznej od co najmniej dwóch dekad i mających czym się pochwalić. Skojarzenia ponownie mogą lecieć do Threshold i do Dream Theater z najlepszych płyt. Sztosik.

Na przedostatniej pozycji znalazł się "Voices Unheard" w którym panowie nie spuszczają z tonu i serwują kolejny bardzo dobry, kapitalnie wchodzący w ucho kawałek więcej niż porządnego, pachnącego najtisami progresywnego metalu. Ponownie może nieco pachnieć Dream Theater czy wczesnym Pain of Salvation, ale będą to dobre skojarzenia, bo panowie choć wyraźnie brzmieniowo nawiązują do bardziej znanych grup, to na każdym kroku podkreślają też swoimi umiejętnościami, że brzmią zdecydowanie po swojemu. Nie brakuje tutaj także klimatycznego zwolnienia z klawiszową solówką, która po chwili ponownie się rozpędza i przechodzi w znakomitą solówkę gitarową. Kończą zaś swój debiut numerem "Within My Eyes Open", gdzie ponownie pojawiają się dźwięki wiolonczeli. Tu ponownie robi się mocno melancholijnie, lirycznie i dość ponuro za sprawą pianinowo-wiolonczelowego powolnego wstępu. Znów może pachnieć Pain of Salvation, zwłaszcza z okresu płyty "BE", choć gdy numer przyspiesza do ciemniejszych, ostrzejszych, marszowych tonów, klimat nieco się zmienia. Nie ma tutaj jednak takiej dawki teatralności jak w zespole brata Kristoffera, a całość choć mocno oparta na klimacie i emocjach, ma też nieco inny charakter. Doskonale też kończy intensywną, bardzo sprawną płytę trochę nieprzystająca do czasów współczesnych, pięknie łącząc nostalgię z mocnym, bardzo czystym współczesnym brzmieniem i możliwościami technologicznymi, która aż się prosi, by przynajmniej w większości zostać odegrana na żywo.


 

Philosophobia, która zagra drugiego dnia (niedziela, 28 lipca) patronackiej, tegorocznej edycji Ostrów Rock Festival, to zespół bardzo sprawny, w którym wszystko jest na swoim miejscu. Słychać, że muzycy doskonale się ze sobą czują i uzupełniają. Utworom nie brakuje pazura, nawet przebojowości, świetnego nawiązywania do stylu metalu progresywnego z lat 90tych, ale też umiejętnego przesuwania tego brzmienia we współczesność. Słychać tutaj parę naleciałości drugiej ówczesnej fali power metalu, ale bez żonglowania przaśnością czy denerwującymi melodyjkami. Znakomicie wychodzą im lżejsze, bardziej emocjonalne momenty, a w cięższych, bardziej rozbudowanych fragmentach czują się jak ryby w wodzie. W każdym dźwięku słychać profesjonalizm, a w ich debiutanckiej płycie nie sposób się nie zakochać od jej pierwszego usłyszenia, by następnie nie móc się od niej oderwać. Polecam i nie mogę się doczekać ich ostrowskiego występu i zapowiadanej drugiej płyty studyjnej nad którą panowie już pracują.

* Zbieżność tytułu i bardzo podobnego charakteru brzmienia jest przypadkowa, ale da się tę zależność wyłapać. Żaden z członków grupy Athorn nie ma też związku z Philosophobią. Zachęcam do odsłuchu płyty "Phobia" grupy Athorn, jeśli jeszcze jej nie znacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz