Napisał: Jarek Kosznik
Są zespoły, w których nie ma roku bez perturbacji, czy wiecznego opóźnienia w wydawaniu nowych wydawnictw. Do grupy takich muzyków należy na pewno brytyjska supergrupa spod znaku progresywnego metalcore'u czyli Monuments. Ponad 3,5 roku fani i świat muzyki musiał czekać na czwarte, pełnowymiarowe dzieło pod tytułem „In Stasis”. Przez ten długi okres nie brakowało turbulencji czy dużych problemów wewnątrz zespołu. Latem 2019 odszedł z zespołu niezwykle charyzmatyczny wokalista Chris Barretto, który był „prawdziwą duszą” Monuments. Co zdumiewające to nie był koniec przetasowań personalnych, ponieważ niemalże równo dwa lata później odszedł gitarzysta Olly Steele, co spowodowało, że Brytyjczycy zanotowali kolejną wielką stratę. Co prawda między tymi zdarzeniami wrócił do zespołu perkusista Mike Malyan, a Barretto zastąpił inny Amerykanin Andy Cizek, to dalszy kierunek twórczy zespołu, jak i ich ścieżka kariery stanęły pod pewnym znakiem zapytania.
Album „In Stasis” nie powstał według jakiegoś ściśle określonego konceptu, chociaż nawiązuje do odczucia bycia bezradnym i prób zmiany tego stanu stagnacji. Jest pewną odmianą na tle poprzednich płyt tytanów progresywnego metalcore'u , gdzie każda z poprzedniczek miała mocno rozbudowaną koncepcję i pomysł. Nawiązując do słów zespołu, jest to pewnego rodzaju „rollercoaster emocjonalny”, opis przyjaźni, miłości , porażki jak i odczucia izolacji i wynikającej z tego frustracji z powodu pandemii koronawirusa , który jeszcze dodatkowo obciążył muzyków na ich ścieżce muzycznej. Przez ostatnie dwa lata John Browne i spółka doświadczyli wszystkich tych sytuacji, co postanowiono zaprezentować jako pewnego rodzaju „spis” wewnętrznych walk i doświadczeń , budując wokół tego swój najnowszy longplay. Przymiarek do nagrywania „czwórki” było już co najmniej kilka, powstał nawet utwór „Deadnest” napisany w całości przez Olly'ego Steele'a, jednakże z powodu odejścia muzyka, postanowiono nie umieszczać tego kawałka na płycie i rozpocząć pisanie płyty od nowa. Proces rozpoczął się latem 2021, a jesienią zespól wszedł do studia nagraniowego. Jest to następny album nagrany dla sporej wytwórni Century Media Records, i kolejna szansa na wypłynięcia na szersze wody, co w przypadku „Phronesis” zbytnio się nie udało. Kolejnym ważnym wydarzeniem było tworzenie płyty w kooperacji z australijskim kompozytorem i producentem muzycznym Mike Gordonem, który zasłynął głównie z tworzenia muzyki do gier komputerowych to jest „Doom Eternal”. Czy „In Stasis” przebiła poprzedników? Czy niezwykle radykalne roszady wewnątrz zespołu wpłynęły na styl Monuments? Jak w pojedynkę poradził sobie John, Browne z pisaniem muzyki na album? Jak wypadł nowy wokalista Andy Cizek i inni zaproszeni gościnnie wokaliści?
Otwierający płytę „ No One Will Teach You” wita słuchacza gęstym , atmosferycznym klimatem rodem z debiutanckiej Gnosis czy nawet czasów poprzedniego zespołu Browne'a, Fellsilent. I to nie pomyłka, gdyż potem wchodzą prawdziwie „monumentalne” riffy na ośmiostrunowej gitarze przywołujące na myśl takie kawałki zespołu jak „Admit Defeat” czy „ 97% Static”. Zaproszony gość, były wokalista zespołu Monuments jak i Fellsilent Neema Askari pasuje tutaj wręcz idealnie ze swoim charakterystycznym, niezbyt imponującym technicznie screamem, choć ma to swój urok. Andy Cizek też wypada tutaj kapitalnie, pięknie oddając klimat początków czasu „boomu na djent”. Nie brakuje także wykręcających stawy breakdownów i podziałów rytmicznych. Mocny „kopniak” na początek - bez dwóch zdań! Po nim wchodzi pierwszy singiel „Lavos”, który był dość mocno krytykowany zarówno w warstwie muzycznej jak i wokalnej jednak moim zdaniem trochę niesłusznie. Na albumie ten kawałek wypada naprawdę przyzwoicie pomimo, że to najprawdopodobniej najsłabszy utwór na płycie. Mocne inspiracje projektem Flux Conduct. W warstwie tekstowej jest to prawdopodobnie krytyka ludzkości za rujnowanie przyrody na planecie Ziemi. Dziwne odgłosy (zwierząt?) przechodzą płynnie w „Cardinal Red” czy drugi singiel z płyty do którego powstał dość kiczowaty teledysk „In Stasis”. Tutaj panuje prawdziwa ”jazda bez trzymanki”, ogromna dynamika i szybkość riffów dobrze współpracuje z ciekawym akordami w refrenie. Jest to utwór dość prosty w konstrukcji, a okazjonalna elektronika Micka Gordona dodaje specyficznej klimatu. Ciekawostką jest fakt, że John napisał te utwór na streamie w ciągu... 20 minut! Główny riff był już znany wcześniej z powodu wykorzystania go w konkursie gitarowym „Riffhard Overload” nad portalu prowadzonym właśnie przez lidera Monuments. Po raz kolejny kawałek który śmiało mógłby być na Flux Conduct. Następne dwa utwory stanowią pewną całość i koncept.
Pierwszy z nich „Opiate” rozpoczyna się orientalnym kobiecym śpiewem po których wchodzi znany z instagramowych snippetów motyw gitarowy w skali harmonicznej molowej . Wariacje tego riffu są też grane potem na niższych strunach. Potem jest nieco wolniej , masywniej jakby nieco w stylu Veil of Maya. Cieszy mnie to że styl wokalu jest tutaj bliski „The Amanuensis”, choć z nieco bardziej wściekłymi wokalami. Utwór został zaprezentowany na twitchu na przełomie stycznia/lutego , więc miałem przyjemność zaznajomić się z nim nieco wcześniej. Rytmicznie pulsujące zakończenie przechodzi płynnie w „Collapse”. Od pierwszej sekundy „chwyta za gardło”, zabójcze tempo i szybkie riffy inspirowane nieco After The Burial czy Fellsilent nie dają wytchnienia. Zdarzają się też pewne nowe elementy jak perkusyjne blasty. Genialny refren w warstwie gitarowym przypomina nieco „Children of a Damned” Iron Maiden, choć w dużo bardziej złowrogim i technicznym podejściu. Wszystko kończy się wariacją z „Opiate” będąc swego rodzaju klamrą spinającą czwarty i piąty utwór na „In Stasis”.
Odgłosy otwieranych drzwi na tle dźwięków burzy stanowią początek „Arch Essence”, po czym Andy śpiewa dość spokojnie i delikatnie, a w tym samym czasie sekcja instrumentalna zaczyna się powoli rozkręcać . Rytm zaczyna być triolowy niczym na „Origin of Escape” z „The Amanuensis” by przejść w klimat podobny do „Vanty” z „Phronesis”, jednakże riff tutaj jest bardziej musicalowy i futurystyczny. Jedną ze zwrotek śpiewa legendarny Spencer Sotelo z Periphery , nie mniej spodziewałem się więcej po nim w tym utworze. Aura tutaj trochę zbyt mocno przypomina Periphery, wokalnych fajerwerków też nie ma. Napewno perełką jest ostatnie półtora minuty, gdzie występuje najbardziej zakręcona kaskada rytmiczno-gitarowa od bardzo dawna, zrozumienie tego wymaga wielu przesłuchań. Dźwięk drzwi przechodzi płynnie w „Somnus” który dość mocno zaskakuje, ponieważ brzmi jakby riffy były napisane przez.. Olly'ego Steele'a. Być może jest to przypadek, albo próba oddania pewnego „hołdu” dla tego znakomitego gitarzysty. Jeden z niewielu utworów w niższym strojeniu. Genialne połączenie techniki, melodii , mocno popowego wokalu. Fajne są też rytmiczne odniesienia do „Horcrux”. Kolejny „False Providence”, trzeci z zaprezentowanych singli cechuje się przede wszystkim bezczelną wręcz przebojowością i mocno wciągającym, hipnotyzującym wstępem. Zwrotki są genialne zaśpiewane, na tle zgrabnie grającej sekcji basu i perkusji. Monstrualna siła wypływa także ze środka utworu, gdzie czuć wibracje w stylu Hansa Zimmera. Pod względem gitarowym jest to najbardziej klasyczny utwór na albumie, mógłby być wydany z powodzeniem na „The Amanuensis”. Nie ukrywam , że dzięki „ False Providence” w pełni przekonałem się do Andy'ego Cizeka i w pełni zaakceptowałem go jako następce Chrisa.
Po nim wchodzi tzw. „singiel wiodący” czyli czwarty z kolei „Makeshift Harmony”. Jest to prawdziwa petarda, istne tornado riffów gitarowych, wulkan energii i dynamiki. Niezwykle pomysłowe zwrotki łączące tak naprawdę wszystkie elementy stylu zespołu, w klimacie „Dirty Diana” Michael'a Jacksona, gdzie wokal Andy'ego naprawdę powali na ziemie nawet najbardziej zatwardziałych krytyków. Ostatnie 45 sekund to prawdopodobnie mój ulubiony fragment na płycie, który od razu wywołuje efekt gęsiej skórki. Utwór, który jest jednocześnie przystępny, trudny technicznie i melodyjny? Mało kto tak potrafi! Tempo nie słabnie także w kończącym płytę „ The Cimmerian”, czyli najdłuższym utworze w historii grupy. Fan Monuments odnajdzie tutaj elementy z praktycznie wszystkich płyt to jest, mocno inspirowane Chrisem Barretto wokale (a nawet wzbogacone – te chórki w refrenie !), klimatyczne riffy tworzące bardzo spójną całość , jak też nowe elementy (gitara akustyczna). Trudno o lepsze zakończenie i podsumowanie tej muzycznej podróży. Spokojna elektronika kończy cały album. To był rzeczywiście prawdziwy „rollercoaster”!
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz