środa, 9 stycznia 2019

Speaker Bite Me - Future Plans (2018)


Witamy w Danii, w której w zeszłym roku po jedenastu latach studyjnego milczenia wróciła grupa Speaker Bite Me wydając swój szósty album studyjny. Ten jak większość w ostatnim czasie jest wyrazem frustracji na kryzys jaki wszyscy ostatnio doświadczamy dookoła siebie...

Zapewne tak jak ja znajdzie się sporo osób, które kompletnie nie zna tej grupy, więc na początek spieszę z wyjaśnieniami. Grupa powstała w 1995 roku na gruzach formacji Murmur, która debiutowała rok wcześniej płytą "Sexpowder 2000 Volts". Już jako Speaker Bite Me zadebiutowali epką "Recorded" w 1997 roku, a następnie w tym samym roku albumem "Inner Speed". Następny rok przyniósł ich drugi pełnometrażowy krążek zatytułowany "Smukke Kvinder Med Kærlighedskort", dwa lata później ukazał się "If love is missing it must be imposed", a następnie w następnym roku "Four Days In September". W 2007 roku grupa wydała "Action Painting", który do czasu ukazania się "Future Plans" był ich ostatnim albumem. W skład Speaker Bite Me wchodzą wokalista i gitarzysta Martin Ilja Ryum, basista Kasper Deurell, perkusista Emil Landgren oraz wokalistka i gitarzystka Signe Høirup Wille-Jørgensen. O najnowszym albumie Signe opowiada następująco:
Dania zawsze była krajem podzielonym, ale w ciągu ostatnich dekad można zaobserwować wyraźną polaryzację. Różnice między warstwami społecznymi bogatych i biednych pogłębiły się. Możesz to dostrzec w każdym zakątku Europy. Relacje między ludźmi zniknęły. Być może dlatego, bo czujemy się bezsilni. A może bardziej patrzymy na siebie samych? Zamiast cieszyć się bogactwem, które posiadamy, ciągle walczymy o swoją nadwyżki. Staraliśmy się na to spojrzeć w całości na naszym nowym albumie. Musimy wszyscy się zjednoczyć i nadać realny kierunek naszemu życiu, bez jakichkolwiek niepokojów. Musimy się skupić i skoncentrować, bo tylko razem, wszyscy razem, możemy współczesnym problemom sprostać. Mamy nadzieję, że nasza muzyka może być częścią tego ruchu i spuścić z tego balona nieco powietrza i narastającego napięcia.
Na "Future Plans" znalazło się miejsce na pięć dość rozbudowanych numerów o łącznym czasie trzydziestu ośmiu minut i trzech sekund. Zaczynamy od ośmiominutowego "Act" o transowym, triphopowym charakterze mogącym przypominać Massive Attack czy wczesne Archive powoli przechodząc w noise'owe, może nawet shoegaze'owe rozwinięcie, które jest pulsujące i naprawdę dobre zwłaszcza w części instrumentalnej, by na koniec urwać się i wyciszyć przechodząc w niemal całkowitej ciszy do jednastominutowego utworu "Sweet Expectations". Tu zaczynamy od uderzeń przypominających walenie w rury i elektronicznego tła, które po chwili wraz z tym samym tłem rozkręca się o perkusję i dość duszne tempo wspomagane surowym riffem gitary. Tu ponownie też słychać echa Archive i Massive Attack, ale także Sonic Youth. Nie należy jednak oczekiwać że w hałaśliwych tonach zostaniemy do końca, bo na ostatnie cztery minuty znów się wyciszają i wieńczą kompozycję ambientem rozpiętym na klawiszach i elektronice oraz ponownych uderzeniach po "po rurach". Tak jak za najlepszych czasów triphopu czy noise rocka można też poczuć się w numerze trzecim zatytułowanym " This song is gonna kill you". Otrzymujemy w nich to, co charakteryzowało te gatunki właśnie w latach 90tych - ostre, rwane gitary, duszny wręcz klaustrofobiczny klimat oraz emocjonalne wokale (które mnie osobiście bardzo na tej płycie denerwowały, zwłaszcza żeńskie). Na czwartej pozycji znalazł się "Ruin". Najkrótszy (nieco ponad cztery minuty) i bodaj najbardziej chwytliwy ze wszystkich, które znalazły się na albumie. Zabarwiony typowym noise'owym hałasem i szumem zabiera pod względem brzmienia w czasy, które w muzyce już minęły. Na koniec utwór pod tytułem "Future" wracający do lżejszych, rozwijających się w przestrzeni dźwięków mocno odnoszących się do triphopu. Wszystko to bardzo zgrabnie prowadzi do riffu w refrenie i pokręconego elektroniczno-gitarowego finału na przesterze.

Ocena: Pierwsza Kwadra
Speaker Bite Me to zespół który na swojej najnowszej płycie postawił na brzmienia, które już nie wywołują wypieków na twarzy i zainteresują jedynie najzagorzalszych fanów tej grupy, choć i oni mogą mieć problem jeśli zdążyli porzucić już podobne klimaty. To, co najbardziej zwraca uwagę to bardzo solidne brzmienie, o autentycznym surowym dźwięku pozbawionym cyfrowych retuszów. Z całą pewnością instrumentalnie i miejscami także pod względem atmosfery jest to album udany, jednakże mnie nie powalił. Gdyby był tylko album w całości instrumentalny mógłby wywołać większe zainteresowanie (zwłaszcza u mnie), ale specyficzny wokal skutecznie mnie zniechęcał do głębszej analizy, a nie będąc nigdy fanem ani grupy, ani formuły ciężko się przestawić i uznać, że wszystko w nim jest idealne. Warto jednak sprawdzić go samemu w całości - może będziecie mieć inne zdanie?



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz