poniedziałek, 19 września 2016

pg.lost - Versus (2016)


W listopadzie Szwedzi z grupy pg.lost zagrają z francuskim Alcest i japońskim Mono w gdańskim B90, co bardzo mnie ucieszyło, bo niedawno do naszej redakcji przybyła ich najnowsza czwarta już płyta "Versus", która ma nie tylko bardzo ciekawą grafikę, ale i muzyczną zawartość idealną na jesienne wieczory...

Rzut oka na okładkę utrzymanej w szarych barwach z początku może nie być zachęcający, ale mnie zaintrygowała ta grafika od razu gdy zobaczyłem ją w internetach, ani się obejrzałem a płyta była u mnie. Z porażającego ogromem lasu wylatuje pięć latarni, te które u nas często widać latem na plażach. Wlatują na przestrzeń nieba, które wygląda trochę tak jakby było tuż przed burzą. Konfrontacja tych przestrzeni i zdanych na nie lampionów, które za moment zgasną i opadną na ziemię doskonale oddaje też tytuł płyty. Charakter płyty, a także jej koncept który opisuje gitarzysta Gustav Almberg: Album jest refleksją nad sytuacją współczesnego społeczeństwa, które zdaje się rozmywać coraz bardziej [w notce użyto słowa: polarized - spolaryzowane - przyp.red]. Granice tego, co jest w porządku i co można powiedzieć przesuwają się w uczucie postępującej dehumanizacji, sprawiają że wszyscy idioci wypełzają ze swoich jaskiń i za wszelką cenę chcą wejść na szczyt tej samej góry co inni.

Nie oznacza to jednak, że jest to płyta przepełniona agresją, a wręcz przeciwnie smutkiem, bólem i próbą oddania egzystencji każdego z nas. Stąd też delikatne, przestrzenne pasaże od czasu do czasu eksplodują mocniejszym uderzeniem gitary czy bardziej rozbudowaną formą, jak również sprytnym nawiązaniem do muzyki Ennio Morricone. Wpierw jednak z mgły wyłania się świetny "Ikaros". Zasnuty pewnością siebie i własną pychą Ikar został tutaj przyrównany do lampionów z okładki - kiedy się spali spada ku ziemi. Jednocześnie jest to też przepiękna muzyczna metafora postępującego upadku człowieczeństwa, my także niczym Ikar coraz bardziej obniżamy lot. Z początku wydaje się, że unosimy się coraz wyżej w chmury, ale to złudzenie szybko zmienia się w ostre pikowanie w dół. Drugi utwór uderza od razu mocną gitarą i smakowitą perkusją mocno wysuniętą na front. "Off the Beaten Path", bo taki nosi tytuł odnosi się do naszych wyborów w których postanawiamy pójść innym szlakiem niż powinniśmy, niż nam sugerują. To droga pełna kamieni, porażek, ale i być może szczęścia na jej końcu. Muzyka zaś kapitalnie oddaje to dźwiękami. 

Cel to "Monolith" czyli numer trzeci w którym wita nas majestatyczna elektronika. Nawiązanie do filmu Stanleya Kubricka "2001:Odyseja Kosmiczna", które przyszło mi na myśl gdy usłyszałem go po raz pierwszy i towarzyszy przy każdym odsłuchu, nie wydaje się wcale takie nieuzasadnione. Majestat nieznanego, przytłaczającego swoim ogromem szczytu, krajobrazu poniżej przypomina tajemniczą maszynę, która nie zamierza odkryć przed nami swoich sekretów. Po kolejnym przepięknym energetycznym gitarowym pasażu przychodzi zwolnienie, które następnie znów się bardzo harmonijnie rozwija, by płynnie przejść do utworu tytułowego. Wita nas w nim klawiszowa partia, która również fantastycznie oddaje ogrom tego, co jawi się nam przed oczami. To również świetne muzyczne oddanie zbliżającej się do nas przeciwności, która najpierw udaje naszego puszystego przyjaciela, a kiedy już się przyzwyczaimy obnaża kły i zaczyna kąsać. Tu także znakomicie brzmi gitarowe rozwinięcie, które każe się nad powyższym zastanowić i przygotować na konfrontację. Ta następuje w mocnym i ciężkim finale. "Deserter", który następuje po niej zaczyna się od dusznego, lekkiego pochodowego pasażu w którym pokonany bohater liryczny powoli znów podnosi łeb. Krok staje się pewniejszy i właśnie wtedy następuje kolejne filmowe nawiązanie. Wspomniany już Ennio Morricone został tutaj przywołany w dźwiękach niemal nuta w nutę przypominających słynne "Ecstasy od Gold". Wydaje mi się jednak, że to nawiązanie nie jest żadną kopią, a było im potrzebne by podkreślić narastającą po konfrontacji z wredną przeciwnością pewnością siebie i wolą przetrwania, a te dźwięki znakomicie ją podkreśliły i uwydatniły. 

Im bliżej finału tym bardziej przestrzennie i ponownie monumentalnie. Perkusyjno-gitarowe wejście w przedostatnim "Along the Edges" znów delikatnie wycisza, a następnie wraz z rozwinięciem zaczyna prowadzić na szczyt. Ikar z pierwszego utworu najwyraźniej tym razem przeżył upadek.Kapitalnie został ten numer sharmonizowany - balans niepokoju i urzekającego piękna, ogromu i strachu, pewności siebie i przytłoczenia. Dawno nie słyszałem płyty, która tak przejrzyście i ujmująco te elementy zawierała w każdym pojedynczym dźwięku. Spokojnie i niepokojąco rozpoczyna się kończący "A Final Vision". Tu balans przechyla się odrobinę w cieplejsze, dające nadzieję dźwięki, ponownie wymieszane z niesamowitym bardzo filmowym wymiarem. Od drugiej połowy świetnie skontrastowane perkusyjno-elektronicznym zwolnieniem, które po chwili wybucha cięższym gitarowym brzmieniem jak gdyby Ikar na kolejnym szczycie wznosił krzyk - nie wiadomo jednak czy dezaprobaty czy ze szczęścia. Oceńcie sami.

Post rock potrafi się szybko znudzić i zapewne wielu z Was rzadko już wraca do takiego grania, na szczęście są jeszcze zespoły, które potrafią zachwycić i zafundować niezwykle przyjemną podróż do takiego właśnie melancholijnego i przestrzennego muzycznego świata. Pg.lost do takich zespołów należy i na najnowszym albumie robi to nie tylko przejmująco i przekonująco, ale i bardzo efektownie. Na pewno nie jest to muzyka łatwa, ani dla tych którzy post rocka nie trafią z zasady, ale zdecydowanie warto poświęcić im niespełna godzinę czasu i zatopić się w proponowanych przez nich dźwiękach. Płyta nie nudzi, posuwa się do przodu zwartym i intensywnym tempem, a gdy już się skończy z całą pewnością jeszcze nie raz zostanie włączona ponownie. Takie płyty lubię właśnie najbardziej, które potrafią zaskakiwać i oczyszczać każdym swoim elementem. Ocena: 10/10


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz