środa, 27 stycznia 2016

Pomegranate Tiger - Boundless (2015)


Kanadyjska instrumentalna formacja będąca projektem multiinstrumentalisty Martina Andresa zadebiutowała udanym "Entities" na początku roku trzeszczącego, a w dwa lata później, bo 11 grudnia roku pięknistego wrócił z drugim albumem.

Na okładce "Entities" witał nas przedziwny ptasi twór z jednym budzącym grozę okiem, a na "Boundless" mamy równie przedziwnego stwora będącego połączeniem karnawałowej kreacji z tygrysem z baranimi rogami i uszami w kształcicie rybek. Znakomicie obrazuje to typ muzyki jaką tworzy Pomegranate Tiger. Konstrukcja choć wychodzi z djentu i nowoczesnego metalu progresywnego nie stroni od post-rocka czy klasycznego już thrash metalu. Na "Boundless" zamiast dwunastu mamy jedynie dziesięć kompozycji, a w dodatku nie ma na niej miejsca na długie kilkunastominutowe numery jak miało to miejsce na "Entities". Nie wpłynęło to bynajmniej na piorunujący efekt jaki wywołuje talent Andersa.

Utalentowany Martin Anders
Płytę kapitalnie zaczyna "Manifesto" w którym nie brakuje świetnych rozbudowanych, djentowych melodyjnych riffów, pomysłowego wykorzystania nieco elektronicznego szlifu na początku i mnóstwa klimatu od ciężkich rozpędzonych fragmentów, po mroczne i niepokojące zwolnienia. Po nim pojawia się "Stomp the Haunted Crown" którego nie powstydziłaby się żadna thrash metalowa kapela. Riff prowadzący bardzo przypomina te, którymi raczą nas od dawna największe tuzy tego gatunku, ale nie brakuje tu także djentowego skomplikowanego rozbudowania, a nisko strojone solówki po prostu wbijają w fotel. Trzeci numer, to utwór tytułowy z kapitalnym wejściem i jeszcze bardziej kapitalnym rozwinięciem. Całość kipi od niesamowitych niezwykle harmonicznych rozwiązań i melodii, która rozbudzi największych śpiochów i nienawistników progresywnego grania. Kolejny (to a jakże!) "The Masked Ball". Ponownie nie brakuje mocnych rozbudowanych riffów, kapitalnego klimatu i lekko thrashowego zacięcia. Jest tajemnica i groza, a tłum na balu z każdym dźwiękiem gęstnieje i staje się coraz bardziej złowrogi zmierzając do dramatycznego finału. Miazga! Najkrótszy, bo trwający zaledwie trzy minuty z sekundami przykład geniuszu Andersa to "Paper Hammers", które są solidniejsze niż sugeruje tytuł. Klasyczny, chciałoby się powiedzieć Chopinowski wstęp na pianinie, delikatne zagrywki na gitarze i mroczna, przepełniona smutkiem atmosfera. 


Drugą połowę płyty zaczyna "Colour Theory", który wraca do cięższego grania. Ponownie nie brakuje melodii, przełamań, rozpędzeń i atonalnych mocnych rozbudowań. Świetny numer. Pierwszorzędny też jest "Billions and Billions" - odrobinę wolniejszy, bardziej duszny, ale i w nim nie brakuje mnóstwa wciągających riffów i świetnego tempa. Zbrodnia? Tak można przypuszczać jeśli kolejny nosi tytuł "With Knives As Teeth". Djetnowa krew leje się tutaj gęstym i w dodatku obfitym czerwonoczarnym strumieniem. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat! Na koniec bardzo dobre "Cyclic" i "Ovation". Fantastyczna praca gitar i klawiszy przywodząca na myśl Periphery czy nawet Tesseract. Drugi jest zaskakującym finałem, bo w całości rozpisanym na kwartet smyczkowy, który Anders zaprosił do nagrania tego jednego numeru.

Dziwi mnie fakt, że Anders ze swoim Pomegranate Tiger wciąż istnieje na muzycznym uboczu i poznają go właściwie tylko Ci, którzy przekopują się przez takie granie, a naprawdę zasługuje na dużo większą uwagę. Najnowszy materiał jest przemyślany, niezwykle precyzyjny i przede wszystkim bardzo wciągający. Ten chłopak ma ogromny talent, a jego gitarowe popisy i ogromna ilość świetnych pomysłów spodobać się powinna nie tylko tym, którzy takiego grania słuchają na co dzień, ale także tym, którzy chcieliby wreszcie usłyszeć coś nowego i świeżego i niekoniecznie będącego ciągle tym samym alternatywnym rockiem czy do znudzenia klasycznym thrash metalem. Ocena: 9,5/10 Cały album można przesłuchać na bandampie Pomegranate Tiger.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz