wtorek, 5 sierpnia 2014

Beyond the Event Horizon - Event Horizon (2014)



Nie tak dawno temu pisaliśmy o nowej płycie Appleseed oraz o znakomitym debiucie Besides. W bardzo podobnym muzycznym rewirze obraca się  poznański Beyond the Event Horizon, który w marcu zrealizował swój debiutancki album studyjny. BTEH powstał w 2010 roku, a obecny skład wykrystalizował się w 2012 roku. Zespół choć, ma doświadczenia z wokalistami, obecnie gra materiał instrumentalny i taki też jest ich album.

Postawiono na post-rock z inklinacjami w stronę space rocka czy szeroko pojętej gitarowej alternatywy. Sami o swojej muzyce piszą następująco: Oparte na prostych riffach długie utwory o kosmicznym przestrzennym wybrzmieniu zabierają słuchaczy w pełną wrażeń podróż po wszechświecie. Utwory rozbrzmiewają z wolna, wybuchając harmonią dźwięków poszarpanych mocniejszymi uderzeniami perkusji i gitar. Ambientowy klimat zapewnia bogata kompozycja efektów i klawiszy. Sprawdźmy:

Na płycie znalazło się osiem numerów o łącznym czasie niecałych pięćdziesięciu sześciu minut. Rozpoczyna ją "4ce" o delikatnej gitarze i marszowym tempie, gdy wchodzi perkusja. Następnie całość narasta, ale nie ma tutaj szarży ostrymi riffami czy szybkością. Jest dość lekko, stawia się bardziej na klimat i przestrzeń, trochę właśnie tak jakby Hawkwind zaczął grać bardziej jak Farflung. Nieco inaczej jest w "Movement Cycle", który także zaczyna się łagodnie, ale dość niepokojąco. Potem całość przyspiesza już nieco mocniej, nadal przestrzennie i kosmicznie, ale zagłębiamy się w ich dźwiękach znacznie mocniej niż w otwierającym. Trzeci, zatytułowany "Unknown Void" też jest wolny, ale za to bardziej melodyjny i ma też znacznie szybsze, wręcz progresywne momenty. Przywodzić może nawet na myśl motyw przewodni z "Doktora Who", co nie jest wcale takim głupim skojarzeniem, bo cała płyta jest takim jakby rockowym soundtrackiem do słynnego serialu. To także jeden z ciekawszych numerów na tej płycie.

W kolejnym znów wracamy do lżejszych, bardziej niepokojących dźwięków. "Psycho Whisper" otwiera delikatna jakby szeptająca gitara, a na jej tle pobrzmiewają złowrogie klawisze i perkusyjne przejazdy. A potem całość fenomenalnie narasta i rozwija zapoczątkowane w pierwszych sekundach wątki.Znakomity jest "Scharper", który jest jednym z najszybszych i najagresywniejszych fragmentów albumu. Można odnieść wrażenie, że to fragment opisujący jakąś kosmiczną bitwę, albo pościg czy wręcz dramatyczną eksplozję supernowej, pochłaniającej całe galaktyki znajdujące się na jej drodze. Ponownie łagodniej i niepokojąco zaczyna się utwór tytułowy. Tu wręcz jest melancholijnie, trochę tak jakby stało się na wzgórzu i obserwowało obrót chmur i wszystkich ciał niebieskich dookoła. I choć nie ma w nim większego zaskoczenia, to fantastycznie się on rozwija w czasie, od lekkich fragmentów aż po te cięższe, przytłaczające wręcz swoim monumentalizmem.

Znakomicie wypada też "Post Waltz" będący przedostatnim numerem na tym krążku. Ponownie niepokojące, lekkie wejście i niesamowicie wbudowany w całość właśnie taki walcowy klimat, tak jakby zapraszali nas do tańca, wyciszenia się po dwóch mocniejszych uderzeniach. Jednak nie jest też tak do końca, już w połowie całość zaczyna znów narastać, nieco szybciej i jeszcze bardziej niepokojąco i tajemniczo. Nie spuszcza się z tonu w wieńczącym płytę, znakomitym "Shanita", który znów zabiera nas bliżej rejonów w latach 70 zawzięcie penetrowanych przez kapitana Brocka i jego załogę Hawkwind. Od czasu Besides, nie słyszałem w tym gatunku tak dobrej płyty.

Nie przeszkadza w niej brak wokali, a nawet można dojść do wniosku, że zwyczajnie by tu nie pasowały. To muzyka zdecydowanie ilustracyjna, żywa i pulsująca, zmieniająca nastroje jak w kalejdoskopie, a w dodatku niezwykle wręcz spójna, nie ma w niej bowiem miejsca na chaos czy nieprzemyślaną nutę, zbędny element. Mijescami może jest zbyt monotnnie, czy nawet chciałoby się więcej ostrzejszego grania, ale mimo to jest naprawdę dobrze. Słuchając debiutu BTEH nie sposób uciec też od skojarzeń z Indukti, Tides From Nebula czy choćby Russian Circles. Ich granie wychodzi z tego samego nurtu, jednakże porównując do zdobywającego coraz większą popularność za granicą TFN nie została pozbawiona tożsamości, pomysłu i brzmienia. Mimo pozornego powtarzania motywów znanych, jest to muzyka bardzo wciągająca i świeża. Ocena: 8/10



1 komentarz:

  1. Bardzo mi się podobało. :) moim zdaniem wcale nie jest monotonne, własnie w sam raz powtarzalne. :)

    OdpowiedzUsuń