czwartek, 7 lipca 2011

Mayan – Quaterpast (2011)


W styczniu pisałem o niderlandzkim death metalu, o kilku jego reprezentantach i ich niesamowitym podejściu do gatunku. Minęło pół roku i znów trafiam na płytę z Niderlandów, która dosłownie posiekała mnie na drobne kawałeczki. Zastanawialiście się kiedyś, co by było gdyby Dream Theater zaczęło grać techniczny death metal z symfoniczno – operowym zacięciem? Prawdopodobnie wielu fanów legendarnej grupy uciekłoby z krzykiem, inni z zadowoleniem pokiwaliby głowami, a na pewno przysporzyłoby jej wielu nowych fanów. Zespół musiałby pożegnać się z LaBriem lub LaBrie musiałby zacząć growlować, ewentualnie powinni zatrudnić growlującego wokalistę, a zamiast Manginiego wybrać bębniarza obracającego się w muzyce death metalowej (była nawet taka możliwość).
Do czegoś takiego jednak nigdy nie dojdzie. Z jednej strony bardzo dobrze, z drugiej niestety. A ta płyta stanowi właśnie odpowiedź na takie ekstremalne pytanie…

Grupa Mayan powstała na początku 2010 roku z inicjatywy wokalisty Marka Jansena (Epica), klawiszowca Jacka Driessena i gitarzysty Sandera Gommansa (byłymi muzykami grupy After Forever) jako projekt łączący w sobie tradycyjny heavy i techniczny death metal z charakterystycznymi dla Driessena symfonicznymi aranżami. Gommans jednak opuścił projekt, a na jego miejsce wskoczył gitarzysta - Frank Schiphorst. W niedługim czasie dołączyli do nich perkusista Ariën van Weesenbeek (Epica, ex – God Dethroned), gitarzysta Isaac Delahaye (Epica, ex – God Dethroned) i basista Jeroen Paul Thesseling (Pestilence, Obscura). W tym składzie grupa zaczyna komponować utwory, ale po pewnym czasie jednak stwierdzili, że całości brakuje czystych wokali, dlatego nawiązują współpracę z Floor Jansenen (Revamp, ex – After Forever), Simone Simons (Epica), Henningiem Basse (Sons of Reasons) i utalentowaną włoską śpiewaczką operową Laurą Macrì.
Nagrania demo zostały wysłane do wytwórni Nuclear Blast i spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem, co pozwoliło zarejestrować debiutancki album zatytułowany „Quaterpast”.
Już po zakończeniu nagrań z grupy odchodzi basista, którego napięty harmonogram i zobowiązania wobec pozostałych zespołów, w których gra, nie pozwolił aby zagrać w planowanych koncertach i został zastąpiony przez Roba van der Loo (ex – Sun Caged, ex – Delain).
Jeśli się przyjrzeć okładce płyty, to trzeba przyznać, że raczej nie zachęca… Okładka moim zdaniem wręcz odpycha, ale skoro nie ocenia się książki po okładce, tak samo nie robi się tego po płycie z muzyką. Świetnie jednak koliduje ona z nazwą grupy i miażdżącym materiałem zawartym na płycie, który jak wskazuje dopisek pod tytułem: „Symphonic Death Metal Opera” jest koncept albumem, opowiadającym o postępującej degradacji świata, korupcji, przekrętach politycznych, wojnie i w końcu wyzwoleniu z postępującej, nieuchronnej samozagłady, o czym z kolei można się dowiedzieć spoglądając na tytuły kolejnych utworów. Konstrukcja płyty wyraźnie jest też podzielona na charakterystyczne elementy opery: uwerturę, trzy akty , intermedia i finał. Nie pozostaje zatem nic innego jak odsłonić kurtynę i rozpocząć przedstawienie:
Uwertura: „Symphony of Agression” – zaczyna się od wolnego, ostrego riffu i przyśpieszamy. Niesamowity wokal Laury i bardzo ciekawy growl.
Akt I: „Mainstray of Society – In the Eyes of the Law: Corruption” – utrzymany w tym samym tempie, ale odrobinę przyspieszający na refren. Kapitalnie dopasowane orkiestracje i wyraźnie wyczuwalny klimat dawnego Opethu, choć fragment refrenowy bardziej skojarzył mi się Therionem czy nawet z black metalem.
Pierwsze interludium to utwór tytułowy. Trwający nieco ponad półtorej minuty to wyłaniający się z mgły smyczkowy motyw. Dziecięcy chór. Funeralny ton.
Gładko przechodzimy do utworu „Course of Life” w którym pojawiają się obok kilku rodzajów growlów i wokali Laury, czyste power metalowe wokale przypominające barwą te znane z Bloodbound czy Circle of Silence. Zwolnienie funeralno-kołysankowe i znów ostre riffy i orkiestracja. Klawiszowe zejście z mrocznym i smutnym jednocześnie smyczkowym pociągnięciem… Kolejny utwór „The Savage Massacre – In the Eyes of Law: Pizzo” uderza potężną pędzącą perkusją i goniącą orkiestracją. Utwór przypomina konstrukcją dłuższe kompozycje Avantasii, jednakże wszystko jest bardziej ciemne, mroczne i nie tak pompatyczne. W połowie utworu zwolnienie i fragmenty włoskojęzycznej audycji i ponowne uderzenie aż do odgłosu eksplozji lub jakiegoś wypadku samochodowego...
Drugie interludium „Essenza di te” – smyczki, harfa… skojarzenia z wczesnym Dream Theater z okresu klawiszy Moore’a, operowymi ariami Mozarta (niesamowita partia wokalna Laury). Po prostu coś pięknego.
Akt II: pędzący, niezwykle melodyjny „Bite the Bullet” przypominający kompozycje Edguya czy Avantasii – połączone z fantastycznym orkiestrowym aranżem.
I jeszcze ten duszny, ciemny klimat… fantastyczne…
Następny utwór „Drown the Demon” rozpoczyna mroczne orkiestrowe intro i wchodzi perkusja i gitara powtarzająca melodię. Nie zwalniamy tempa ani na sekundę, choć wszystko jest utrzymane w lekko pochodowej tonacji. Znów skojarzenia z Therionem, może nawet wczesnym Nightwishem (co nie jest bynajmniej wadą – czy ktoś jeszcze pamięta czasy gdy Nightwish grał bardzo podobnie?). „Celibate Aphrodite”, czyli następny utwór rozpoczyna fantastyczny riff i potężny bas. I znów właściwie nie zwalniamy tempa… ciężko opisać wszystko co się dzieje nie tylko w tym utworze, ale również to, co dzieje się na samej płycie, a dzieje się naprawdę wiele.
Finałowy Akt III: „War On Terror – In the Eyes of the Law: Pentagon Papers” znów zaczyna orkiestracja przywodząca na myśl gotyckie kompozycje Danny’ego Elfmana i przyśpieszamy.
Potężna perkusja i fantastyczne riffy gitar połączone z niesamowitą orkiestracją sprawiają, że dosłownie zatapiamy się w tej muzyce i wyobrażamy każdą scenę opery, której słuchamy.
Trzecie i ostatnie interludium „Tithe” przynosi odrobinę wytchnienia – jakieś szepty, delikatny, ale mroczny klawisz powtarzający motyw z poprzedniego utworu i przechodzimy do ostatniego utworu „Sinner’s Last Reatreat – Deed of Awakening” – kolejnego niesamowitego, pędzącego i powalającego klimatem walca.
Kurtyna opadła. Koniec opery. Pozostaje włączyć odtwarzanie ponownie…

Podsumowując, jest to płyta bardzo ciężka i interesująca. Niezwykłe połączenie typowo death metalowej stylistyki z elementami melodyjnego power metalu i progresji, orkiestrowymi aranżami i kongenialnym głosem Laury z pewnością zaciekawi wielbicieli takiego grania.
Jestem przekonany, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i ani przez sekundę nie będzie się nudził. Oczywiście, że można powiedzieć, że wszystko już gdzieś było i że to właściwie nic nowego, ale podane tak apetycznie, że przy ostatnich dokonaniach Nightwisha czy Within Temptation jest to płyta po prostu genialna. Jest to też prawdopodobnie jedna z najlepszych płyt tego roku i jeden z najbardziej nieoczekiwanych i niesamowitych debiutów, jaki słyszałem w ostatnim czasie. Ocena: 8/10

Klasyczna opera składa się z uwertury, trzech aktów i finału. Niektóre posiadają też interludia, czyli instrumentalne wstawki poprzedzające kolejne wydarzenia, krótkie dialogi lub narracje zamiast arii.
Czasami, choć rzadko, opery posiadają dwa akty. Bardzo rzadko zdarza się z kolei, aby opera miała cztery lub więcej aktów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz