niedziela, 10 lipca 2011

Influence – Where Does Your Way Lead To? (2011)


Debiutanckie wydawnictwo goleniowskiego zespołu Influence, który nie tak dawno widziałem na żywo w gdyńskim Rockzie to zaledwie cztery numery oscylujące wokół melodyjnego death metalu, które fantastycznie pokazują możliwości tej grupy, a także stanowią piękny początek muzycznej podróży. Zarejestrowany i wydany w styczniu tego roku materiał to zaledwie przedsmak do planowanej na 2012 rok pełnowymiarowej debiutanckiej płyty. Na kolejnym wydawnictwie ma być dziewięć utworów, z czego dwa numery, które mają się tam znaleźć, znajdują się na debiutanckiej epce – „Where Does Your Way Lead To?”, pozostałe sześć mają być premierowymi, nigdy jeszcze niegranymi na żywo kompozycjami. Podobnie jak w przypadku epki materiał ma zostać zrealizowany w Monroe Sound Studio w Starogardzie Szczecińskim. Już w listopadzie tego roku Influence zaś planuje intensywne koncerty w kraju oraz w Niemczech wraz gdyńską formacją Manslaughter.
Aktualnie zespół szuka też wydawcy dla swojego pierwszego albumu.

A epka? Ciekawa sprawa w sumie z tym debiutem grupy Influence. Pierwsza rzecz na którą warto zwrócić uwagę to okładka. Utrzymana w ciemnoszarych barwach ukazuje świat po apokalipsie: zerwane sieci wysokiego napięcia, wypalone kikuty monumentalnych budowli, zapewne kiedyś wielkiego i bogatego miasta. U dołu obrazu mała postać podpierająca się kijkiem – ocalały po masowej zagładzie wędrowiec, który zadaje sobie pytanie (zawarte w tytule płytki): „Dokąd prowadzi ta Twoja droga?”
Odpowiedź wcale nie jest taka jednoznaczna, bo należy ją rozpatrzyć z dwóch perspektyw. Z jednej strony w kontekście samego materiału i opowieści na niej zawartej, a z drugiej w kontekście samego zespołu. Nie pozostaje zatem nic innego jak włożyć płytę do odtwarzacza i włączyć ją. Zaczynamy:

Pierwszy utwór to „Mental Disease”. Najpierw mroczne wejście gitar i wraz z growlowanym wrzaskiem (jakby przebudzeniem) zaczyna się ostre, i dość szybkie, melodyjne granie utrzymane jednak w średnich tempach. Wyraźnie słychać bas, gitary grają swoje, a perkusja jest odpowiednio wyważona. Growlowany wokal jest wyraźny i zrozumiały, a przede wszystkim bardzo przystępny. Na koniec instrumentalna partia i zejście.
Drugi kawałek „World of False” uderza perkusją i frazowaną gitarą, następnie melodyjne wolne wejście i przyspieszamy. Wyraźnie słyszalny lekko progresywny szlif inspirowany nieodżałowanym wciąż jeszcze zespołem Death, ale także szykującym w niedługim czasie nowy pełnowymiarowy materiał zespołem Insomnium, może też poczciwym Dark Tranquillity. Ponownie instrumentalna partia na koniec i zejście.
„Lie Poetry”, czyli numer trzy zaczyna się od skrzypnięć i pisków (znów skojarzyło mi się z „Asylum” Onslaught z jednej z moich najukochańszych płyt ever: „In Search of Sanity” z 1989 roku), które szybko przechodzą w pędzący riff i takąż perkusję. Szczekany wokal przywodzi na myśl stary klasyczny death metal z połowy lat osiemdziesiątych, brzmi trochę jak z wczesnej Sepultury, a trochę jak z Vadera.
Mroczne niemal black metalowe frazowanie i bardzo interesujące melodyjne solo nagrane trochę tak garażowo. Coraz rzadziej w każdym razie nagrywa się solówki w taki sposób. Ta przestrzeń… ostatnio chyba słyszałem ją w solówkach na ostatniej kongenialnej płycie Megadeth „Endgame” z 2009 roku.
I ostatni na płycie, czwarty kawałek, noszący tytuł „Nightmare” który zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym kończy się poprzedni – od uderzenia.
A następnie ewidentnie thrashowe wejście i pochodowy klimat. Melodyjna solówka i frazowanie, scream i instrumentalne zejście.

Trwający zaledwie piętnaście minut materiał zawarty na płytce jest nagrany bardzo przejrzyście, czysto i ciekawie. Nie ma zbędnych szumów i zgrzytów, jak to często bywa przy pierwszych wydawnictwach wydawanych własnym sumptem. Płytki słucha się bardzo przyjemnie i po skończeniu odtwarzania ręka mimowolnie sięga po pilot by włączyć odtwarzanie jeszcze raz. No właśnie, uczucie niedosytu to zdecydowanie największa wada tego materiału. Chce się po prostu więcej. I całe szczęście, że będzie więcej…

Całość jest utrzymana w ciemnych barwach i mrocznych, burzowych tonach. Oddają one charakter nie tylko tematyki tekstów (odrobinę za prostych i dość krótkich), ale także intrygującej okładki. W przypadku wędrowca z obrazka nie otrzymujemy odpowiedzi, gdzie prowadzi jego droga. On raczej nie ma gdzie pójść, jego świat to bezkresna pustynia przepełniona zniszczeniem i goryczą, porażką i smutną refleksją nad tym, co minęło i co nie powróci. Smutną refleksją nad własnym umysłem przepełnionym najgorszymi myślami i pozbawionym jakichkolwiek perspektyw na poprawę swojego losu.
Jeśli zaś chodzi o sam zespół… droga prowadzi w interesujące rejony. Zaznaczone na okładce jaśniejsze, mgliste linie horyzontu odzwierciedlają jakby miejsce, w którym się Influence znajduje. Jest to droga, którą zespół konsekwentnie dąży do podbicia serc, umysłów i uszu słuchaczy w bardzo przystępny i ciekawy sposób. Może nie do końca oryginalny, bo do tego można się przyczepić, ale podane intrygująco i świeżo. Moim zdaniem, Influence jest na dobrej drodze by zaistnieć szerzej (najprawdopodobniej niestety w niszy – tak jak Insomnium choćby), ale jestem przekonany, że będzie jeszcze o tym szczecińskim kwartecie głośno.
Oczekując na pełnometrażową płytę z wielkim zaciekawieniem niezwykłej (i niestety bardzo krótkiej) epce daje 8/10 – właśnie z racji długości całości, ale także z założenia, że po bardzo obiecującym krótkim metrażu, przyjdzie czas na równie obiecujący (lub nawet lepszy) pełny, długogrający album.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz