czwartek, 2 maja 2013

Trupa Trupa - ++ (2013)


Zajęcia z cyklu łączymy gitarową nową falę alternatywy zakorzenionej w latach 60 i 70 z sakralnym duchem i jazzowymi naleciałościami. Najnowsza płyta leniwie pływa pomiędzy The Doors, Zeppelinami, Pink Floyd, Purplami i Beatelsami. Jest jeszcze Mikołaj Trzaska. Jeśli mam szczery, to razem z przestrzenią, ratuje ten album...


Krzyżyki są dwa. Albo plusiki. Mam nadzieję, że nie na drogę. Zamiast dwójki, albo konkretnego tytułu, mniej lub bardziej odnoszącego się do zawartości płyty. Drugiej w dorobku gdańskiej grupy Trupa Trupa, dowodzonej przez Grzegorza Kwiatkowskiego. Jej zawartość dla mnie jest dyskusyjna, dookoła same chwalące recenzje i opinie, spróbuję przyjrzeć się jej z innej strony. Mnie niestety bowiem znudziła. Debiut miał w sobie świeżość, ukryty polot, coś do przekazania i jakiś wewnętrzny dramatyzm. Na "krzyżykach" niestety schemat goni schemat. Nie ma tu melodii, które łatwo i przyjemnie wpadają w ucho, nawet w dalszym ciągu ciekawe teksty sprawiają wrażenie jakby niedopasowanych do muzyki, która jest dziwna. Nawet za mało powiedziane. Jest tak pomieszana, że właściwie nie wiadomo już co grają, zgodzę się, eksperyment jest zawsze mile widziany, wręcz wskazany, ale rozrzut jest ogromny. Na szczęście jest to rozrzut w granicach preferowanych przez chłopaków gatunków, nie uświadczymy zmian radykalnych, chyba, że za takie uznać mocniejsze skręcenie w muzykę ilustracyjną, wyciszoną, bardziej kontemplacyjną, gdzieś z pogranicza mniej skocznego jazzu czy nawet ambientu. Progresywne zapędy giną tutaj w nijakich klawiszowych fragmentach, zbyt dobrze znanych gitarowych riffach i w niektórych utworach wręcz sztucznym, jakby podbitym wokalu, wypadającym bardziej blado niż tegoroczny powrót Iggy Popa i The Stooges (który mnie akurat także nie porwał). 

Na szczęście są też i pozytywy tej płyty. Wspomniany już Mikołaj Trzaska zarówno na saksofonie, jak i na klarnecie w zaledwie dwóch utworach ("Dei" i "Influence") dodał dodatkowych smaczków, tak samo bardzo intrygująco (ale jakoś krótko) wypadają partie trąbki, którą z kolei nagrał dla chłopaków Tomasz Ziętek (także w dwóch zaledwie numerach "I Hate" i "Over"). Wspomniane już także klawisze mają tylko jeden moment, w którym wypadają ciekawie, intrygujące jest bowiem nawiązanie do purplowskich polifonii Lorda w numerze "Home" czy w psychodelicznych nawiązaniach do King Crimson w "Dei". Ciekawe zabiegi uzyskano też w sferze brzmienia i przestrzeni, częściowo materiał bowiem nagrywany był w Nowej Synagodze w Gdańsku-Wrzeszczu, częściowo w Radiu Gdańsk, a nawet w dawnej fabryce Hydroster przy ul. Reduta Miś w Gdańsku (pogłosy).

Żeby nie było wątpliwości, to w żadnym wypadku nie jest zła płyta, i wcale tego nie powiedziałem, po prostu jest w niej coś co mnie nie przekonuje. Jest to płyta druzgocząco inna od poprzedniej, zaskakująca w formie, odpychająca a zarazem przyciągająca jednocześnie. 
Jest dojrzalsza i lepsza, pomyślana w zupełnie inny sposób, jej największym problemem jest niemal zupełny brak stricte rockowych fragmentów (chyba poza "Miracle" i otwierającym "I hate" na próżno tutaj takich szukać), wyciszony, melancholijny klimat jest bardzo interesujący, ale miejscami może znudzić. Taki "Influence" (wliczając w to świetny fragment z Trzaską) brzmi trochę nużąco, mimo, że przywołuje muzykę Krzysztofa Komedy do "Dziecka Rosemary" Polańskiego. Na tej płycie po prostu zabrakło ognia. 

Tak naprawdę, boję się tylko o jedną sprawę: żeby magiczna Trupa Kwiatkowskiego nie zamieniła się w Trupa. Ocena: 7/10

2 komentarze:

  1. "Na tej płycie po prostu zabrakło ognia" - czyli krótko mówiąc - zimny trup ;P

    OdpowiedzUsuń