wtorek, 21 maja 2013

Bruno Światłocień - Czerń i Cień (2013)


Romantycy przelewali swoje smutki i problemy na papier pod postacią wierszy i dramatów patriotycznych. Obecnie w szkołach i na uczelniach młodzież nadal musi przeżywać te smutki i je interpretować. Na szczęście smutki można dziś przedstawić w formie dużo ciekawszej, w neurotycznej stylistycznej mieszance jaką jest debiutanckie wydawnictwo Bruna Światłocienia, czyli muzyka i malarza Bronisława Ehrlicha...


Nie tak dawno, opisywałem najnowsze wydawnictwo łódzkich Wież Fabryk oraz debiutancką epkę słupskiej Psylocybii. Pozornie z Światłocieniem nic ich nie łączy, a jednak można wyczuć podobną ekspresję, emocje, niedostępną i surową formę. Wśród swoich licznych inspiracji muzyk wymienia między innymi Joy Division czy Mogwai. Tu także można by odnieść wrażenie, że są to gatunki bardzo od siebie odległe, a jednak w sposób niekonwencjonalny i bardzo intrygujący udało się mu połączyć zimną falę z post-rockiem, elementami dark ambientu i gotyku spod znaku Bauhaus czy XIII Stoleti. Tę niezwykłą mieszankę wyprodukował zaś człowiek, który podobne szumy rozumie obecnie chyba najlepiej, czyli Michał "Goran" Miegoń. Śmiało można stwierdzić też, że to jeden z jego najciekawszych miksów. Materiał ten nie jest łatwy, nie do końca jest przyjemny, czy prosty, ale potrafi uzależnić.

Dziewięć utworów, które zrealizowano na potrzeby płyty "Czerń i Cień" zawierają się w długim, jak na tego typu granie, czasie, bagatela prawie sześćdziesięciu pięciu minut. Muzyka zawarta na płycie jest niespieszna, szumiąca i maszyneryjna, jak gdyby stukot maszyn i stoczniowych dźwigów.
Dość mocno zakorzeniony w zimno falowym punk rocku jest otwierający płytę utwór "Judasze", następujący po nim "Babilońskie Damy" jest dość podobno potraktowany: delikatny, ale mroczny ton gitary basowej, szumy dookoła, powolne bity perkusji (prawie jak z automatu) i tłumione brzmienie. Odrobinę żywszy może wydać się "Zwierzęcy Los" w którym dźwięki gitar zostały mocniej wyeksponowane, ale wciąż jest wolno, mrocznie i szumiąco. Jeszcze ciekawszy jest "Low", który zaczyna się trochę jakby został wyjęty z jakiejś płyty wczesnego Satyricona, albo innej black metalowej formacji, po czym znów szumi, lekko uderza. Z czasem jest intensywniej, ale cały czas niespiesznie, "katorżniczo".

W piątym numerze zatytułowanym "Przemijanie" nieznacznie przyspieszamy za sprawą świetnego ciemnego drone'owego riffu. Tempo jednak nadal jest wolne i duszne. I do tego fantastyczny klawisz z tonami niczym z horroru. Tym utworem nie pogardziliby Czesi ze wspomnianego już XIII Stoleti, choć oni pewnie by jeszcze dorzucili trochę szybszych dźwięków. Do bardziej punkowych brzmień, ale wciąż mocno wtłumionych w przestrzeń wracamy w "Apokalipsie", miejscami jest nawet szybciej. Do ciemnych gotyckich brzmień znów musimy się przyzwyczaić w numerze "Pewnego Dnia", kolejnym niespiesznym, ale mocno wciągającym swoim frenetycznym klimatem.

Następujący po nim "Mogwai" to z jednej strony hołd dla tej wybitnej post-rockowej grupy, a z drugiej jakby soundtrack do kolejnej części "Terminatora". Niemal widzi się te krajobrazy pełne jeszcze dymiących ruin, sponiewieranych szczątków maszyn zniszczonych przez ruch oporu, lub przez inne maszyny, niemal słyszy się wzbierający stukot kolejnych maszyn, które wypatrują ludzkiej zdobyczy. Ale to płyta o emocjach, więc te są gorzkie, smutne i łzami do wewnątrz... Niesamowicie piękne granie. Gdzieś nawet przemykają shoegaze'owe pasaże gitar... Ostatni numer także, jest wolny, szumiący i bardzo klimatyczny.

To na pewno nie jest płyta dla wszystkich. Nie ma tu solówek, szybkich, żwawych przebojów. Wszystko zawiera się tu w tłumionych szumach, wolnych i smutnych dźwiękach, nastawionych na emocje, które zwykle się wypiera, od których się ucieka. Sprawia jednak ta płyta też ogromną satysfakcję: jest świetnie zrealizowana brzmieniowo i wciągająca mimo swojego rozwlekłego stylu.
Intrygująco wypadają polskie teksty, których niemal nie słychać bo kapitalnie zlewają się z tłem, ale jeśli się wsłuchać dobrze, to włos się jeży na głowie. I nie dlatego, że są złe, tylko dlatego, że są tak pełne metafor, prawdziwe do bólu. Niezwykła to płyta pod każdym względem, choć przyznam, że mogłaby swobodnie być odrobinę krótsza. Trafi do bardzo wąskiego grona odbiorców, a ja na pewno należę do tych, którzy połknęli ją w całości, do tych którzy słuchają ją w całości i nie mają dosyć. To także płyta, z którą koniecznie trzeba się zapoznać. Wspomnieć też należy o okładce płyty: z tym facetem lepiej nie zadzierać... Ocena:8,5/10



2 komentarze:

  1. ciekawa kapela , fajne brzmienie , dobra perkusja , ciekawe czy bedą grać na południu kraju

    OdpowiedzUsuń