wtorek, 20 lutego 2024

R1/203: Tesseract, Unprocessed, The Callous Daoboys (7.02.2024, Progresja, Warszawa)


Pojechał wilk do stolicy... na koncert!

 

To bardzo rzadka sytuacja, bo ostatnim razem na koncercie w Warszawie, byłem w 2015 roku, na Devinie Townsendzie, Periphery i Shining (tym norweskim). Tym razem, ponownie z moim przyjacielem Jarkiem, wyprawa do stolicy obejmowała występy brytyjskiego TesseracT oraz niemieckiego Unprocessed. Trzecia grupa, która miała zacząć środowy wieczór w Progresji, amerykański The Callous Daoboys, ostatecznie nie zagrała z powodu wypadku gitarzystki. Niektórzy byli z tego powodu bardzo niezadowoleni, bo ponoć jechali wyłącznie na TCD, choć ani ja, ani Jarek do tej grupy nie należeliśmy. Nam zależało przede wszystkim na Unprocessed i TesseracTcie, a Jarkowi szczególnie zależało na niemieckiej grupie, której jest wielkim fanem. Być może bowiem, była to jedyna okazja żeby zobaczyć ten młody, niezwykle obiecujący niemiecki zespół w naszym kraju, choć sądząc, po dość licznym i ciepłym przyjęciu zebranej publiczności, można przypuszczać, że przeciwieństwie do takiego Periphery, jeszcze do nas zawitają.

Unprocessed

Unprocessed

Niestety, mimo braku jednego zespołu, nie kwapiono się, by rozpocząć koncerty szybciej, ani nie zdecydowano się dać Unprocessed więcej czasu na zaprezentowanie swojej muzyki. Niemiecka grupa zagrała bardzo mocny i ciekawy występ złożony głównie z numerów ze znakomitej, najnowszej, zeszłorocznej "...And Everything In Between". Trochę zaskakujący był fakt, że zupełnie pominięto "Gold" wydany zaledwie rok wcześniej i którego nie zdołali odpowiednio po promować, ale za to sięgnięto po parę numerów z wcześniejszych albumów. Chłopaki zaprezentowali się żywiołowo, pokazując nie tylko swój ogromny talent czy techniczne umiejętności, ale także, że na scenie są prawdziwą petardą.

TesseracT swój występ oparło o przegląd ze wszystkich albumów, także tych, na których nie śpiewał Daniel Tompkins. Obok pięciu utworów z najnowszej, zeszłorocznej i przy tym bardzo dobrej "War of Being" nie zabrakło czterech z poprzedniczki zatytułowanej "Sonder" z 2018 roku, dwóch części suity "Concealing Fate" z 2010 roku, jednego utworu z płyty "Altered State" z 2013 (która była nagrana z Ashem O'Harą przy mikrofonie) oraz jednego numeru z "Polaris" z 2015 roku. TesseracT również zagrał bardzo dobry i mocny koncert, zgrabnie balansując między nowym i starszym materiałem. W znakomitej formie był Tompkins, choć trochę szkoda, że kontakt z publicznością miał praktycznie zerowy. Zaskakujące było jednak to, że w przeciwieństwie do większości liderów, ani razu nie rzucił mięsem i przekleństwem. Można? 

TesseracT

TesseracT

Obie grupy miały znakomite brzmienie, choć sama Progresja, w której - może trochę wstyd się przyznać - byłem pierwszy raz, nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Brzydki, odrapany budynek, nieciekawe schody i brudna toaleta zdecydowanie nie są wizytówką warszawskiego klubu. Merch był biedny i składał się wyłącznie z najnowszych wydawnictw oraz drogich koszulek, bluz czy innych gadżetów w absolutnie absurdalnych cenach. Szczytem szczytów zaś dla mnie była płatność wyłącznie kartą. Może dla pracujących przy merchu to ułatwienie, ale niekoniecznie dla każdego potencjalnego klienta. Czepiam się, albo jestem dziwny. Zabrakło też wyjścia któregokolwiek z muzyków jednej czy drugiej kapeli do fanów po koncertach, ale to już niestety jakaś dziwna - nie tylko po-covidowa -  norma. Na plus zdecydowanie trzeba jednak dodać fakt, że w klubie były otwarte trzy bary i w zależności od natężenia ruchu przy przysłowiowym "wodopoju" można było z łatwością wybrać ten, gdzie akurat była mniejsza kolejka lub gdzie akurat człowiek się znajdował. Bardzo porządny był też czeski lager z czeskiego browaru Rohozec, który dla Progresji warzy dedykowane piwo. 

Koncerty Unprocessed i TesseracTu zdecydowanie były warte uwagi, a sam wypad do Warszawy, choć spisany z dwutygodniowym opóźnieniem, także i tym razem był udany, również ze względu na szybki i wygodny dojazd Pendolino w obie strony, fakt, że wzięliśmy sobie nocleg, by wrócić na spokojnie następnego dnia i nie biegaliśmy po nocy po peronach szukając właściwego pociągu powrotnego oraz co mnie bardzo zdziwiło i jednocześnie ucieszyło: normalny bilet dobowy w Warszawie na całą komunikację miejską (autobusy, tramwaje, metro i wybrane pociągi regionalne) nadal kosztuje 15 złotych! Dla porównania w Gdyni w ciągu ostatnich kilku lat cena biletu dobowego wzrosła kilkukrotnie i obejmuje wyłącznie autobusy i trolejbusy w granicach Gdyni. Pociągów czy możliwości skorzystania na tym samym bilecie z komunikacji w Gdańsku, który teoretycznie jest w granicach tak zwanego Trójmiasta brak. I proszę mi nic nie mówić o totalnie bzdurnej Fali, która niczego w tej kwestii nie rozwiązuje. Nie wspominając już o tym, że w Warszawie nocą nadal dojedziesz wszędzie, a w Gdyni musisz iść na piechotę, bo nocnych praktycznie brak. Cóż, bywa i tak... 

Zdjęcia własne - wyjątkowo robione telefonem komórkowym, a nie aparatem. 

Więcej zdjęć na naszym fb (tutaj).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz