Strony

poniedziałek, 11 marca 2019

Overkill - The Wings Of War (2019)


Od czasu "Ironbound" wydanego prawie dziesięć lat temu grupa Overkill nie przestaje zaskakiwać, bo po raz czwarty z rzędu nagrali płytę, która trzyma wysoki poziom wyznaczony przez wspomniany, zwala z nóg i do tego podtrzymuje opinię, że stara gwardia nie rdzewieje, a panowie amerykańskiej formacji w przyszłym roku obchodzić będą czterdziestolecie istnienia...

Do tego wszystkiego, najnowszy "The Wings Of War" to dziewiętnasty album studyjny Overkill (dwudziesty licząc z epką "Overkill z 1985 roku, jak często liczy grupa, a dwudziesty pierwszy z kompilacyjnym "Coverkill" z 1999 roku). Na czele grupy od samego początku zaś stoją dwaj panowie - dobiegający w tym roku 60tki wokalista Bobby "Blitz" Elsworth i prawie 58 letni basista D.D Verni, którym najwyraźniej pomysły i zapał jeszcze się nie wyczerpał. Oprócz nich w zespole nie ma już żadnego oryginalnego członka, choć i ten obecny pozostaje relatywnie stabilny, bo od dziesięciu lat na gitarze pozostaje Dave Linsk, a od 2001 roku drugim gitarzystą jest Derek Tailer. Najświeższa zmiana zaszła jedynie całkiem niedawno na stanowisku perkusisty, bowiem na najnowszym albumie formacji można usłyszeć Jasona Bittnera, który opuścił szeregi Flotsam And Jetsam (nagrał z nimi album self-titled z 2016 roku), zastępując tym samym na stanowisku Rona Lipnickiego, który odszedł z Overkill w 2017 roku. Zmiany tej zaś nie słychać całkowicie, bo Bittner idealnie wpisał się w charakter grupy i w każdym numerze dotrzymuje tempa, a nawet odpowiednio i solidnie je podkręca.

"Last Man Standing" zaczyna niby elektronika przypominająca jakąś maszynerię, jednak kiedy wchodzą gitary całość nabiera rozpędu i tempa z jakim Overkill nie rozstaje się właśnie od niemal dekady. Jest ostro, drapieżnie i charakterystycznie, szczególnie za sprawą wokalu, którego nie da się pomylić z nikim innym. Po mocnym wejściu panowie od razu uderzają kolejnym rozpędzonym kawałkiem "Believe in the Fight". To, co wokalnie, naturalnie w swoim stylu, wyprawia tutaj Ellsworth naprawdę potrafi zrobić wrażenie. Mosh przy tym numerze na każdym koncercie z całą pewnością jest gwarantowany. Równie ostry i udany, może nieco tylko wolniejszy jest "Head of a Pin" po którym wpada kawałek pod tytułem "Batshitcrazy", który również idealnie nada się na rozkręcanie towarzystwa znajdującego się pod samą sceną podczas koncertów. To jeden z tych kawałków mocno zakorzenionych w latach 80tych, czerpiąc także z estetyki punkowej, a nawet zawierając w sobie zwolnienie, które po chwili znów eksploduje kanonadą riffów, perkusji i soczystej solówki, a tych na nowym wydawnictwie bynajmniej nie brakuje. Nie oznacza to jednak, że poza chwilowym zwolnieniem w środku tegoż, Overkill nie pozwala na chwilę wytchnąć uszom, bo w "Distortion" pojawia się wstęp akustyczny, który oczywiście wprowadza jedynie do kolejnej porcji rozpędzonych riffów i szybkiej perkusji, choć i tym razem jest nieznacznie wolniej.


Następny w kolejce jest "Mother's Prayer" ponownie rozpędzony niemal do granic możliwości, pełny ostrych riffów i charakterystycznego głosu Ellswortha, kóry zachwyca tak samo jak w zeszłym roku robił to Halford na "Firepower" Judas Priest, które już szykuje następcę wspomnianego. Emeryturka, tak? Petardą na nowej płycie Overkill jest zdecydowanie 'Welcome to the Garden State" z cytatem z "Rodziny Soprano" na samym począteczku, po którym następuje iście punkowa rozwałka. Nie mam wątpliwości, że to jeden z lepszych numerów jakie usłyszycie w tym roku, a przynajmniej w kategorii szybkiego, thrashowego grania. Zbliżając się do końca panowie serwują jeszcze trzy numery, w tym świetny, bardzo mroczny "Where Few Dare to Walk" idealnie nadający się na ścieżkę dźwiękową do jakiegoś nowofalowego horroru. Ostry, potężny, mieszający szybkie tempo z tym nieco wolniejszym, budującym atmosferą i kapitalnie nawiązujący klimatem do... wczesnej Metalliki. Tak naprawdę wcale nie powinno to dziwić, a jednak układ i atmosfera bardzo przypomina "Welcome Home Sanitarium". Po nim wpada "Out on the Road-Kill" który nawet na moment nie spuszcza z tonu i znów atakuje ostrymi riffami, rozpędzoną perkusją i zadziornym tempem. Również ostatni, czyli "Hole in my Soul" potrafi nieźle wgnieść w fotel ponownie wyraźnie mrugając do Metalliki, tym razem jednak do... "Hardwired" - wsłuchajcie się dobrze w riff.

Ocena: Pełnia
Tak, Overkill znów to zrobił. Tak, Overkill znów to zrobił dobrze. Tak, Overkill de facto ponownie nagrał płytę napisaną na podobnym schemacie co 'Ironbound", ale potrafić tak zrobić to też jest sztuka. Na najnowszej płycie grupy nie ma mielizn, chybionych dźwięków, nawet na moment nie siada tempo czy brzmienie, a Bittner swoją grą dodatkowo pompuje tony świeżości i energii, która bucha z każdej sekundy albumu. Może nie ma tutaj numerów tak zapadających w pamięć jak tytułowy ze wspomnianego wielokrotnie "Ironbound", ale nie mam wątpliwości, że jest do czego pomachać łbem i potupać nóżką. Może nie będzie to płyta, która za lat kilkanaście będzie wymieniana jednym tchem pomiędzy najlepszymi dokonaniami grupy, także sprzed okresu "odrodzenia", ale trzeba przyznać, że panowie trzymają bardzo równy i solidny poziom, którego wiele kapel mogłoby tylko pozazdrościć. Okazuje się bowiem, że stara gwardia nie tylko nie rdzewieje, ale także nie zmienia swoich dilerów, bo jak zauważyłem już przy poprzedniku "The Grinding Wheel" ten ma naprawdę znakomity towar...


Overkill razem z Flotsam And Jetsam, Destruction 
i Chronosphere zagra 13 marca w gdańskim B90.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz