Coraz częściej dochodzą mnie słuchy, że LupusFest jest pamiętany, stawiany jako wzorzec i wręcz wypatrywany. Jak to właściwie z tym LupusFestem było? Dlaczego jest mi miło i dziwnie zarazem? Czy LupusFest powinien wrócić? W LUpie spróbuję przyjrzeć się fenomenowi którego nigdy nie było, a wszystko było dziełem przypadku. Ale czy tylko i wyłącznie przypadku?
Wyjaśnijmy sobie pierwszą i najważniejszą kwestię: nigdy nie byłem i nadal nie jestem profesjonalistą ani jeśli chodzi o pisanie o muzyce, ani w kwestii organizowania czegokolwiek, zwłaszcza LupusFestów. Jestem zwykłym amatorem, któremu na chwilę się w tej czy innej kwestii poszczęściło. Tak, poszczęściło. Za powstaniem bloga, czy organizacją LupusFestów nigdy nie stało żadne zaplecze finansowe, fundacje, ani agencje reklamowe. Blog, a także efemeryczny festiwal, powstały w wyniku zajawki i potrzeby serca. Ten drugi aspekt, czyli festiwal, także dzięki pomocy znajomych czy chętnych do zagrania na kolejnych edycjach zespołów. Choć jak wszyscy wiemy, przypadków nie ma, to zarówno blog, jak i Festy były dziełem przypadku. Ani na Festach, ani na prowadzeniu LU nigdy nie zarabiałem i nie taki był cel tej działalności. Na blogu nadal nie zarabiam ani złotówki, nie prowadzę działalności marketingowej, sponsorowanej ani aby komukolwiek się przypodobać.
Pierwszy, który odbył się 18 lutego 2012 roku w nie istniejącym już gdańskim klubie Infinium był skromny i był pomyślany jako małe uczczenie roku działalności mocno wówczas jeszcze raczkującego bloga LupusUnleashed i choć z przyczyn technicznych odbył się miesiąc i jeden dzień później od faktycznych urodzin bloga, to właśnie LupusWinterFest na którym zagrały cztery trójmiejskie i niestety już nie istniejące grupy State Urge, Mandalor, C4030 i Shadowsight wyznaczył pewien standard, który później był rozwijany oraz ulepszany. Patronatami imprezy było IAESTE czyli organizacja studencka, którą załatwił mój przyjaciel Grzesiek, a także blog WAFP, z którym w tamtym czasie współpracowałem i już nieistniejący portal Miasto Kultury (nie mylić z łódzką fundacją pod tą samą nazwą). Była to tania, bo kosztująca zaledwie 5 złotych za tak zwany bilet wstępu, impreza, która jak na warunki Infinium zebrała niezłą publikę. Plakat wykonał mój kolega z podstawówki, Jacek Kuziemski, znany także jako Brzozo. Zachęceni małym sukcesem jakim odnieśliśmy, razem z Kahunem zaczęliśmy planować kolejną edycję, która została ogłoszona jeszcze pod koniec 2012 roku.
Zaplanowana z większą dbałością o szczegóły druga edycja - nadal jako - WinterLupusFest, odbyła się 17 stycznia 2013 roku, dokładnie w drugą rocznicę rozpoczęcia działalności LupusUnleashed w również nieistniejącym już gdańskim klubie Hi-Fi. W poprzednim hasłem przewodnim była różnorodność naszego trójmiejskiego środowiska muzycznego, a przy drugiej edycji postawiłem na gatunek jakim jest szeroko pojęty heavy metal, związku z czym wystąpiły następujące trójmiejskie zespoły: Sinsinate, Hateseed, Stealer i Carnage. Z tego składu przetrwał jedynie Carnage, który koncerty grał jeszcze w 2023 roku. Większy klub dał możliwość zebrania większej publiki, postawienia na cięższy skład i jeszcze lepszą imprezę. Bilety tym razem kosztowały 8 złotych, a imprezie ponownie patronowało WAFP oraz po raz pierwszy rock3miasto i sklep Lucek (ktoś pamięta co właściwie sprzedawał?). Plakat wykonał Krzysztof Zdanowicz. Zainteresowanie było tak duże, że i tym razem rzutem na taśmę zaczęliśmy przygotowywać kolejną edycję, która tym razem odbyła się nie zimą, a latem i to zaledwie pół roku po drugiej edycji.
Trzeci, pod nazwą LupusSummerFest udało się umówić na 9 czerwca 2013 roku w gdyńskim Uchu i był to strzał w dziesiątkę i najlepszy Fest jaki zorganizowałem. Na tej imprezie zagrały trzy nieistniejące już trójmiejskie zespoły Cisza Nocna, Shoot the Weakest (pozdrowienia dla Michała Kołczyńskiego, jeszcze dawniej z Hurricane, a obecnie z Everythng Is Fire) i Explozer oraz bydgoski Deathinition, który co jakiś czas przypomina jeszcze o swoim istnieniu. Patronatem tym razem zajęło się ponownie rock3miasto, nieistniejący już portal band.pl, bydgoskie Radio Uniwersytet oraz trójmiasto.pl. Plakat wykonał Mateusz Karsznia, do niedawna wokalista między innymi grupy Hellvoid. Kosztująca 10 złotych impreza zebrała bardzo solidną publiczność i przedstawiała spore zróżnicowanie stylistyczne, bo od form alternatywnych przez klasyczny heavy metal po jego ekstremalne odmiany.
Czwarta edycja, pod skróconą nazwą, już jako LupusFest, została ponownie pomyślana jako impreza urodzinowa bloga, tym razem na jego trzecie urodziny. Data zbiegła się wówczas z moimi urodzinami, bo zamiast 17 stycznia, koncert został zaplanowany na 18 stycznia 2014 roku. W gdańskim, studenckim klubie Medyk wystąpiły nieistniejące już zespoły takie jak Disweather, Moonshine i Headshot oraz Lithium, który działa nadal i szykuje się do powrotu. Kosztującej 8 złotych za wstęp imprezie patronowało ponownie rock3miasto oraz Fabryka Zespołów. Niestety frekwencja, lokalizacja klubu, bardzo zła pogoda i kumulacja imprez sprawiły, że frekwencja była dużo niższa niż zakładaliśmy, a wręcz była porównywalna z pierwszym Festem. Nie zraziło nas to i podjęliśmy wówczas działanie z których zrodziła się piąta i jak się okazało ostatnia edycja LupusFestu.
Druga letnia, miała miejsce 8 czerwca 2014 roku i po raz drugi odbyła się w gdyńskim Uchu. Tym razem ponownie postawiłem na różnorodność stylistyczną trójmiejskiej sceny i zagrały nieistniejące już zespoły Llama, Deafstoned, Animosphere oraz Hear the Hope. Wielu członków tych grup na szczęście działa i gra dalej w nowych zespołach - pozdrawiam Immortal Onion, False Land oraz Overcare. Pamiętam, że plan był też taki, aby zagrała grupa Arshenic, jednak niestety z przyczyn niezależnych od LU nie doszło to do skutku. Patronowało rock3miasto. Koszt wejścia wynosił zawrotne 10 złotych. Plakat tym razem duż skromniejszy, zrobiłem sam. Piąta i jak się okazało ostatnia edycja LupusFestu nie powtórzyła sukcesu pierwszej edycji letniej i miała dużo niższą publiczność aniżeli się i tym razem w tamtym czasie spodziewaliśmy.
Minęło parę lat i namiastką LupusFestów - z różnym skutkiem - są Muzyczne Tartaki, które organizuję w klubokawiarni Tartaczna 2, w której pracuję. To jednak zdecydowanie nie to samo. Od kilku lat odbywa się też Skowyt Fest, któremu mamy przyjemność patronować, a jak zostało mi powiedziane przez organizatorów: festiwal ten poniekąd powstał z pomysłu... jakim był właśnie mój LupusFest. Skowyt jako duchowe przedłużenie tej przygody rozrósł się jednak do naprawdę sporej imprezy - dwudniowe line-upy, zespoły z całej Polski, sporo droższe bilety i znacznie większe zaplecze logistyczne. To miłe, że te pięć edycji, której to ostatnia odsłona miała miejsce ponad dekadę temu jest stawiana za pewien wzorzec. Miłe jest to, że niektórzy wspominają te imprezy, a nawet nie jestem do końca pewien czy dobrze od kogoś usłyszałem - że na którejś z edycji poznał swoją przyszłą żonę.
Ostatnio z kolei, będąc na koncercie amerykańskiego zespołu Morne w Wydziale Remontowym z pół wieczoru przegadałem z wieloletnim kolegą Marcinem Szymczakiem, kiedyś wokalistą Blind Crows, a obecnie wokalisty Lithium, który stwierdził, że to co wówczas robiłem mocno wpłynęło na kształt trójmiejskiej sceny alternatywnej w ostatnich kilku latach. Nie mnie oceniać jak mocno, jak bardzo i czy naprawdę cokolwiek jako blog czy amatorski organizator koncertów w tej kwestii osiągnąłem. Bo prawda jest taka, że nie osiągnąłem nic. Nie chodzi o żadne kwestie finansowe, bo poza własną satysfakcją i promocją fajnych (przeważnie) trójmiejskich kapel tak naprawdę niewiele zrobiłem. To była akcja na zasadzie: zróbmy coś fajnego. Być może niektóre osoby miło wspominają, że takie koncerty były, albo na podobnej idei organizują trójmiejskie, alternatywne minifestiwale, kolejne edycje Skowytów czy nawet Rockzów, które to z kolei w znacznej mierze nazwą nawiązują do nieistniejącego już gdyńskiego klubu Rockz, mieszczącego się niegdyś przy ulicy Warszawskiej. Tak, jakiś swój mały wkład wówczas miałem, ale jednocześnie nie postrzegam siebie jako inicjatora czegokolwiek, ani za człowieka sukcesu. Tak, był okres, że wiele nieznanych i nawet osób mówiło mi na ulicy "cześć", choć sam zawsze stawiałem sobie za wzór redaktora Kaczkowskiego i wolałem być w cieniu, a nie koniecznie rozpoznawalny przez każdego. LU nadal działa, w jakiejś formie, rzadziej lub częściej, patronaty się pojawiają, ale działalności stricte organizatorskiej tak naprawdę nie ma. Czy LupusFesty naprawdę były takim fenomenem, jak niektórzy twierdzą, że były? Tego nie wiem i również nie mi to stwierdzać. Swoistym pokłosiem festowej legendy i "renomy" była też moja rola prowadzącego (wspólnie z Michałem Miegoniem, który mocno pchnął działalność LU do przodu w jego początkowej fazie) rozmów o trójmiejskiej scenie muzycznej w gdyńskiej hali targowej z których miała nawet powstać książka, ale jak na razie pomysł ten zawisł gdzieś w czasie i przestrzeni bez perspektywy rozwinięcia lub dokończenia.
Czy LupusFesty mogłyby wrócić? Pewnie by mogły, choć odnoszę wrażenie, że ostatnio w Trójmieście jest wręcz przesyt nakładających się na siebie imprez zarówno tych małych, jak i tych większych. Zmienił się też rynek muzyczny i logistyka/dostępność samych klubów - niektóre już dawno nie istnieją, inne już nie celują w takie imprezy, a nie będąc już od dawna studentem ani specjalnie nie mam czasu na praktycznie samodzielną organizację imprez, ani możliwości dotarcia do społeczności studenckiej, potencjalnie - jak sądzę - najbardziej zainteresowanej takimi koncertami. Nie bardzo też widzę w tym wszystkim miejsce dla siebie. Świetną robotę robi przecież Przemek Borkowski z Roadhog Booking znany także z Carnage'a właśnie, czy wspomniani twórcy Skowyta. Nie wiem też w jakiej formie mógłby wrócić i czy w ogóle byłby sens powrotu do LupusFestów. Nie mam również takiej siły przebicia, zaplecza ani finansów jak zajmująca się organizacją Openera AlterArt Media, żeby jak było mi też sugerowane zrobić dużą imprezę plenerową. Nie jestem w stanie wyłożyć kasy na ściągnięcie interesujących mnie zespołów pod Lupusowym szyldem - choć pięknym przykładem determinacji w spełnianiu takich marzeń jest Ostrów Rock Festival czyli dziecko Roberta Wojcieszaka, również założyciela wytwórni Prog Metal Rock Promotion. Jest mi jednak - jak napisałem wyżej - bardzo miło, że o tych imprezach się nadal jeszcze czasem mówi, że się je wspomina, ale te czasy dawno minęły. Jest też jednocześnie trochę dziwnie bo nie wiem co mam wspominającym LupusFesty odpowiadać. LupusFest był przygodą, która wydarzyła się w fajnym dla LU okresie, ale żeby mógł wrócić zaplecze logistyczne musiałoby wyglądać zupełnie inaczej niż tę dekadę temu. Nie od dziś też wiadomo, że do pewnych rzeczy się nie wraca, nie wchodzi do tej samej rzeki oraz iż pewne rzeczy powinny zostać w sferze legend (i folkloru trójmiejskiej sceny). Nie mówię jednak nie, ani nigdy więcej. Kto bowiem, poza Bogami, wie co przyniesie przyszłość? Pomysły na powrót w jakiejś formie były i być może kiedyś przyjdzie dobry moment i czas, aby LupusFest znów pojawił się na muzycznych i koncertowych mapach Trójmiasta.
Jeśli chcecie, to koniecznie napiszcie mi w komentarzach jak wspominacie LupusFesty i czy oraz w jakiej formie byście chcieli żeby wróciły. StayUnleashed!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz