Gdyby miał nastąpić ostateczny koniec świata, to debiutancka płyta tej formacji mogłaby być soundtrackiem idealnym do totalnej zagłady.
WAWBARC to grupa złożona z doświadczonych muzyków, którzy mogą pozwolić sobie na eksplorację dźwięków i emocji w sposób dla innych wręcz niedostępny. Kanadyjski kwartet złożony jest bowiem z gitarzysty Mata Balla z post-doomowego zespołu Big Brave, multiinstrumentalisty Efrima Menucka ze Goodspeed You! Black Emperor oraz Jonathana Downsa i Patch One z grupy Ada. Na swoim debiutanckim albumie „No More Apocalypse Father”, który miał premierę 13 września tego roku, prezentują jak sami to określili sześć "kołysanek przesiąkniętych wypalonym zniekształceniem, rozmazanych na pulsujących elektronicznych pulsach". Ball i Menuck zaczęli tworzyć muzykę w i dla najsmutniejszych momentów montrealskich zim: „Oddajemy hołd tej idei zimy, kiedy wchodzisz do środka, a twój dom jest ciepły, miejsca, które istnieje tylko dlatego, że na zewnątrz jest tak zimno” – powiedział o zawartości Menuck.
Opisując album na swoim bandcampie panowie wyjaśniają obszernie, czego spodziewać się po nagraniu: według nich jest to album o byciu świadkiem ponurości z punktu widzenia znajdowania się w bezpiecznym miejscu. Menuck porównuje wręcz swoje teksty do fotorealizmu. W otwierającym album utworze „Rats and Roses” śpiewa o nienazwanym mieście dotkniętym nieznanym kataklizmem, ale szczegóły są lokalne: konkretnie jego sąsiedzi nieumyślnie zatruwają ptaki podczas walki z plagą szczurów. „Widzenie rzeczy z dystansu i brak możliwości interwencji często zdarza się na tej płycie” — wyjaśnia Menuck. - „Jeśli jesteś osobą czującą i myślącą, to po prostu część ludzkiej kondycji. Oglądamy horror rozwijający się z daleka, niezdolni do zrobienia niczego konkretnego, aby zmienić zastaną sytuację”. W „Dangling Blanket From A Balcony (White Phosphorous)” nawiązują do performance'u Michaela Jacksona trzymającego swoje dziecko na balkonie hotelu w 2002 roku — dziwacznego widowiska medialnego, które wciąż tkwi w psychice Menucka. Ten i zamykający album utwór również nawiązują do białego fosforu, technologii wojennej zaprojektowanej do oświetlania pól bitewnych, ale zdolną do zadawania straszliwych oparzeń tym, których dotknie. Iluminacja i horror w jednym, tutaj stanowiące podstawę malowniczych i przerażających scen. Ostatnia piosenka "(Goodnight) White Phosphorous" według Menucka jest wręcz celowo zbudowana jak kołysanka. - „Napisana z perspektywy oglądania białego fosforu spadającego za oknem”. Spalone, zmatowiałe i pełne wstrząsających obrazów, dźwięki debiutu WAWBARC według jej twórców są również skąpane w świetle: odzwierciedlającym oszołomienie pełnych nadziei duchów, będących świadkami rozpaczy, obserwujących zamieć niepokoju rozwijającą się na zewnątrz apokalipsie z miejsca względnego schronienia i komfortu. Porównują ją nawet do emocjonalnej ambiwalencji, może odrętwienia. - „Nigdy nie wiem, jak się czuję w pochmurny dzień, kiedy słońce jest nadal jasne pomimo szarości, a światło jest bardzo płaskie. Kolory stają się bardziej nasycone i widzisz pojedynczy kwiat, powiedzmy powój, którego kolor jest tak żywy pod szarością, że nie wiem, czy to miłe, czy straszne uczucie. A może jedno i drugie” - dodaje w opisie Menuck.
Trwająca niespełna trzy kwadranse i składająca się z sześciu numerów płyta rzeczywiście robi piorunujące wrażenie już od pierwszego, otwierającego ją numeru, zatytułowanego "Rats And Roses" w którym witają nas śpiewające ptaki oraz popiskiwania szczurów, ale niechaj nikogo to nie odrzuci, bo po chwili pośród nich wynurzają się gitarowe, drone'owe dźwięki, które powoli i wietrznie zaczynają się rozwijać i rozpędzać. Nie mówimy jednak o pełnym rozpędzeniu do szybkich riffów, a raczej o budowaniu ponurej, mglistej, ale zarazem gęstej atmosfery z pogranicza horroru i ambientu. Wokale na tym tle są skonstruowane tak, że przypominają twórczość Lou Reeda albo późnego Davida Bowiego. Następujący po nim "Tremble Pour Light" jest jeszcze ciekawszy. Ciężka, mroczna elektronika i kapitalne niemal szeptane partie wokalne osadzone na tym tle mogą miejscami skojarzyć się wręcz z Leonardem Cohenem. Ponownie jest powolnie, usypiająco, ale w dźwiękach tych jest ukryty ogrom emocji i wrażenie unoszenia się się w nicości która zdaje się składać jedynie z białego, oślepiającego światła.
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz