Strony

niedziela, 23 czerwca 2019

H.Lucyna - Człowiek Maszyna (2019)


Słuchaliście kiedyś płyty z instrukcją obsługi, popularnie zwaną także - kluczem?

Istnieją  książki czy komiksy z kluczem. Wiele popularnych gier komputerowych, czy nawet karcianek rpg i planszówek również opiera się na takiej zasadzie, a nie tak dawno temu wyborów można było też dokonywać w prawdopodobnie pierwszym interaktywnym filmie "Bandersnatch", będącą częścią serialu "Black Mirror". Nie słyszałem jednak nigdy o płycie z muzyką w której można sobie dowolnie układać przebieg historii. No, prawie - bo układ znajdujący się na już nagranym krążku jest oczywiście jeden, ale jak się okazuje grupa zachęca do tego, by skakać po numerach i układać swoją ścieżkę i historię z czternastu utworów-klocków, które się na nagranie składają. Grająca punk rocka grupa pochodzi ze Słupska i oddam głos samemu zespołowi, bo bardzo interesująco, dowcipnie i oczywiście intertekstualnie opowiada o sobie:

H.Lucyna to mieszczka słupska dopuszczająca się przeróżnych procederów dźwiękowych. Z obawy na ewentualne oskarżenia o czary korzysta z ochrony danych osobowych pozostając częściowo anonimowa. Jej mieszanki słowno-muzyczne są podobno skuteczniejsze niż leki z miejscowych aptek. Sama zainteresowana swoje działania artystyczne określa mianem magicznego realizmu. Część magiczna realizowana jest poprzez wizerunek sceniczny, którego pomysłodawcą i autorem jest Robert Jankowski. Część realna zawarta jest w tekstach, dla których tło stanowi połączenie wielu odmian rocka przez zainteresowaną nazwanych steampunkiem. Inspiracją dla nazwy zespołu są „Szewcy” Stanisława Ignacego Witkiewicza. Katastroficzna wizja upadku cywilizacji, krytyka technicyzujących czasów rewolucji, kapitalizmu, komunizmu i faszyzmu. W tej futurystycznej wizji nie brakuje kobiet, które w wyniku degeneracji mężczyzn przejmują władzę nad światem. Prawdopodobnie jedną z nich jest H.Lucyna.
Grupa proponuje pięć scenariuszy (a kto wie czy nie jest ich więcej?) ścieżek lub kluczy wyboru przebiegu płyty - można ją słuchać tak jak jest nagrana, czyli od pierwszego do czternastego, lub w rewersie od czternastego do pierwszego. Najciekawsze są jednak trzy opcje mieszane*, czyli nie wynikające z siebie bezpośrednio, ale ułożone w innej kolejności tworzące alternatywny przebieg historii. Co ciekawe odnoszą się tu, jak sami wskazują, do powieści "Gra w klasy" Julio Cortazara, którą zresztą bardzo polecam, jeśli mam pośród czytelników osoby, które jeszcze jej nie czytały. Do każdego, z czternastu numerów załączono krótki opis toku myślenia, tropu interpretacji czy kierunku w którym powinna zmierzać historia, którą będziemy tworzyć podczas odsłuchu płyty, która pomyślana jest trochę jak słuchowisko w którym to my decydujemy, jaką ścieżką podążymy i co nam zostanie przekazane, a przede wszystkim w jakiej kolejności. My jednak będziemy poruszać się według układu znajdującego się na płycie nie tyle dla ułatwienia, ile ze względu na ilość możliwych układów.

Zaczynamy od "Maszyny" będącej puszczonymi od tyłu dźwiękami gitar i klawiszy, co nadaje całości nieco ambientowego brzmienia trochę przypominającego jakiś automat, który został właśnie powołany do życia, choć w moim odczuciu jest on trochę za długi i za monotonny. Pierwszym właściwym numerem na płycie jest "Nie ma rady" który silnie skojarzyć się może z wczesnym Maanamem, zwłaszcza w kwestii sposobu śpiewania Magdy Jankowskiej, która układa linię wokalną (zwłaszcza w refrenie) ewidentnie myśląc o nieodżałowanej Korze Jackowskiej. Instrumentalnie jest zadziornie, punkowo i chwytliwie, a jednocześnie też nieco zbliżając się do starej szkoły polskiego rocka. Nieco szybszy i skręcający wręcz w lata 90te i klimaty pokroju O.N.A są bardzo dobre "Gorzkie Pigułki", który wkręca się w głowę dobrze naoliwionym brzmieniem, ciężkim riffem i wrzaskliwym frazowaniem wokalistki. Szkoda tylko, że sam utwór jest krótki i trochę brakuje w nim jakiejś soczystej solówki, jednocześnie jednak wpisuje się on w punkowy czas numerów i szybki, celny przekaz tego gatunku - czyli półtorej minuty. Równie udany, wracający do bardziej rozbudowanej rockowej formuły jest nieco tylko lżejsza "Beznadzieja". Tu także można mieć skojarzenia z Maanamem i ponownie szczególnie w liniach wokalnych i barwy głosu Magdy Jankowskiej. Z jednej strony jest surowo i zadziornie, z drugiej trochę amatorsko, ale i nieco teatralnie, a przy tym autentycznie i szczerze.


Na piątej pozycji znalazł się utwór zatytułowany "Max". Sam numer utrzymany jest w dość szybkim tempie, odrobinę jednak flirtując z wolniejszym i zimniejszym brzmieniem, co znakomicie uwydatnia partia basu, a Magda Jankowska ponownie troszkę przypominać tu może Korę. Ostrzej, a przy tym jeszcze ciekawiej robi się w bardzo dobrym "Zrób coś sam". Numer gładko wkręca się w głowę i sprawia wrażenie idealnego na koncertowe szaleństwo. Interesująco też zespół łączy w nim punkową zadziorność z nieśmiałymi elektronicznymi zwolnieniami, które aż się proszą o jakieś rozwinięcie. Usypianie czujności na początku "Wezuwiusza" może być z kolei nieco mylące, bo już po chwili numer rozpędza się do niemal metalowych rejestrów, by już po chwili nieznacznie zwolnić do klimatycznej partii wokalnej, gdzie Magda z jednej strony znów nieco przypomina Korę, a z drugiej wręcz Małgorzatę Ostrowską. Następny w kolejce jest krótszy "Znikam/Wracam" wracający w nie tyle punkowe granie ile uwydatniający rolę basu chłodnym mruczeniem. W tym miejscu przychodzi czas na utwór tytułowy, który zaczyna się od gitary akustycznej i co ciekawe w takim kojącym, balladowym klimacie zostajemy już do końca. Tu znów przychodzą skojarzenia z polską muzyką rockową sprzed trzydziestu/dwudziestu lat i jestem niemal pewien, że takie podejście na pewno ucieszy sporą ilość słuchaczy, także w moim wieku - bo dziś, już mało kto tworzy kawałki w takim stylu, a przy tym z taką szczerością i trochę amatorskim, autentycznym w swoim wyrazie sznycie.

Ponownie przyspieszamy w "Klub 27", który znów ma w sobie coś takiego jakby wyrwanego z końcówki lat 80tych czy lat 90tych do których mam ogromny sentyment jako osoba dorastająca w tym czasie. Solidny ścianowy riff w rozwinięciu, basowa melodia prowadząca całość zarówno w zwolnieniach, jak i szybszych rozbudowaniach w refrenie. Wchodzi i aż się prosi o powtórkę, ewentualne dociążenie tematu w jeszcze ostrzejsze i nieco mniej punkowe granie, które jest H.Lucynie zdecydowanie najbliższe. Na szczęście ciężar (oczywiście bardziej w punkowych tonacjach) pojawia się ponownie w świetnym kawałku "Obcy" którego znów nie powstydziłaby się Kora we wczesnym okresie Maanamu czy nawet Małgorzata Ostrowska. Nie można jednak polegać wyłącznie na zadziornych riffach i ostrym graniu, więc grupa odrobinę zwalnia w "Motylach". Zimnofalowy bas i pochodowy bit perkusji i konstrukcja wokalizy ponownie przypomina to, co kiedyś grało Maanam, które najwyraźniej musi mocno muzyków H.Lucyny inspirować i wciąż zachwycać, co mnie osobiście wcale nie dziwi. Nawet tekst jest trochę taki jakiś Korowy. Jestem kupiony i autentycznie poruszony. Przedostatnim kawałkiem, który znalazł się na płycie jest "Za tysiąc lat" o wyraźnym balladowym klimacie, choć nie brakuje w nim surowego i ostrego rozwinięcia. To dobry numer, choć paradoksalnie mam wrażenie, że jeden ze słabszych jakie można tutaj znaleźć, albo znajdujący się w tej wersji w nieodpowiednim miejscu - stąd może warto samemu pobawić się układem i zawartością krążka. Na koniec został jeszcze "Człowiek" będący właściwie tym czym była otwierająca "Maszyna" z tą różnicą, że puszczonym w normalnej prędkości i z tekstem, który Magda Jankowska już nie śpiewa, a deklamuje. Ciekawa klamra, choć może lepsze było przełożenie ich w odwrotnej kolejności?

Ocena: Pełnia
Słupska H.Lucyna nie odkrywa prochu, ale potrafi cieszyć. To bardzo solidnie zrealizowany piosenkowy punk rock zatrzymany trochę w czasie między latami 80tymi, a 90tymi. Są wpadające w ucho teksty, ostre riffy, przestrzenie i nieśmiałe próby rozbudowywania melodyki o trochę większe formy czy to stylistyczne czy pod względem wykorzystania instrumentów - klawiszy i elektroniki jak na lekarstwo, a w kilku miejscach można by przecież nie tylko zaszaleć, ile nieco bardziej rozwinąć formułę. Słychać, że grupa ma w sobie coś staromodnego, nie goni za nowoczesnymi trendami, choć samo brzmienie jest bardzo czyste i sterylne, czasami może nawet za bardzo, ale to już bardziej kwestia studyjnych miksów. Słychać bowiem także, że to grupa, która z całą pewnością daje porywające koncerty. Stęsknieni za porządnym polskojęzycznym graniem rockowym nie powinni obok tej płyty przejść obojętnie, bo to także taki album, który zyskuje z każdym odsłuchem - na początku wydaje się sztywny, ale z każdym kolejnym puszczeniem trybiki nakładają się na siebie z iście zegarmistrzowską precyzją, która mam nadzieję nie skończy się na tym jednym albumie, bo drzemie w H.Lucynie spory potencjał na więcej i przyznam się bez bicia, że tą Pełnię daję trochę na wyrost, bo Pierwsza Kwadra byłaby oceną chyba troszkę za niską. Aż chce się na koniec sparafrazować słowa Gustava Gravesa z dwudziestego Bonda "Śmierć nadejdzie jutro": Vlad? Znasz takie pojęcie jak ergonomia? Człowiek-maszyna? To jest wciąż jedna płyta - dokończ to!


*
9, 7, 14, 10, 11, 5, 2, 13, 3, 1, 12, 8, 4, 6

12, 10, 8, 4, 14, 11, 5, 7, 1, 9, 3, 13, 6, 2

14, 1, 13, 3, 7, 11, 8, 2, 10, 5, 12, 6, 4, 9

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz