Strony

wtorek, 7 maja 2013

WNS XXVI: Deep Purple Mark VIII - najlepszy skład od lat!

Obecny skład Deep Purple: (od lewej) Roger Glover, Ian Paice, Ian Gillian, Don Airey, Steve Morse (zdjęcie z 2004 roku)
Deep Purple się skończyło. Tym stwierdzeniem można by zakończyć każdą dyskusję na temat tej legendarnej grupy. Jednak od razu nasuwa się pytanie: kiedy się tak naprawdę skończyła? Można by podać co najmniej kilka odpowiedzi i w zasadzie każda miała by swoje uzasadnienie. Wiadomo jednak, że takie pytanie jest też bezpodstawne. Nie chcę roztrząsać tych kwestii, poruszę bowiem inną sprawę, a mianowicie, że Deep Purple od dawna nie było tak mocne!

Nie ma wątpliwości, że lata świetności grupy Deep Purple to lata 1969 -1975. Wtedy pojawiły się ich największe płyty, które na stałe zmieniły oblicze muzyki rockowej i metalowej ("In Rock" z 1970, "Fireball" z 1971 i "Machine Head" z 1972 oraz nieco mniej cenione, ale równie ważne, płyty okresu Glenna Hughesa i Davida Coverdale'a, czyli "Burn" oraz "Stormbringer", obie z 1974 roku). W niedługo po wydaniu płyty niezbyt udanej "Come Taste the Band" (1975), jedynej z młodym i utalentowanym gitarzystą Tommym Bolin, który zastąpił wówczas Ritchiego Blackmore'a, który odszedł by stworzyć grupę Rainbow z Ronniem Jamesem Dio (już po Elf, a przed Black Sabbath) przy mikrofonie, grupa rozwiązała się na długie osiem lat. Jednak w 1984 roku reaktywowała się w (uznawanym za najlepszy) składzie z lat 1969 - 1973. Wydana wówczas "Perfect Strangers" była ostatnim wielkim sukcesem zespołu i kapitalnym powrotem. Późniejsze płyty nie powtórzyły sukcesu, już na początku lat 90 z zespołu ponownie odszedł Ian Gillian i na jedną płytę "Slaves And Masters" (1990) zastąpił go Joe Lynn Turner. Gdy wrócił do zespołu, w bólach i napiętej atmosferze, została nagrana płyta "The Battle Rages On" (1993), po wydaniu której na zawsze z zespołem pożegnał się Blackmore. Na krótko, bo na niecałe pół roku zastąpił go Joe Satriani, z którym to Deep Purple niestety nie nagrał żadnego premierowego materiału. Pod koniec 1994 roku Satrianiego zastąpił Steve Morse, wówczas w 1996 roku pojawiła się bardzo dobra, choć chyba niedoceniana "Purpendicular", przedostatnia na której zagrał wieloletni i nieoceniony klawiszowiec Jon Lord. Gdy ten odszedł z zespołu w 2002 roku, już w marcu tegoż zastąpił go Don Airey, z którym Deep Purple nagrało dotychczas trzy albumy.

Historia tej grupy, tu przedstawiona w "telegraficznym" skrócie, jest na pewno doskonale wszystkim znana, ale przytaczam ją nie bez powodu. Ósma inkarnacja tej grupy, to najmocniejszy i najciekawszy skład od wielu lat i dwie ostatnie płyty dobitnie to potwierdzają. Przyjrzyjmy się obu:

1. Rapture of the Deep (2005)
Nie pamiętam kiedy przestałem się interesować najnowszymi płytami Deep Purple, ale nie przepadam za ich nagraniami po 1984 roku. Z lat 90 znam i lubię jedynie "Purpendicular", a "Bananas" z 2003 roku, pierwszą nagraną z Donem Airey uważam za kompletną porażkę. Kolejnej nawet nie sprawdzałem, do czasu gdy pojawił się najnowszy, tegoroczny album "Now What?!". Postanowiłem, że posłucham nowego albumu, a także, że sięgnę po wydany osiem lat wcześniej bardzo dobrze oceniany "Rapture of the Deep". Zaskoczenie. I to w dodatku pozytywne. Od pierwszego numeru, zatytułowanego "Money Talks" dostajemy to, co w Deep Purple zawsze było najlepsze. Soczysty, charakterystyczny klawisz, mocny riff gitary i wciągającą melodię. Po nim "Girls Like That", niepozornie zaczynający się kawałek, który po chwili naprawdę może wgnieść w fotel. Także trzeci "Wrong Man" sprawia, że uśmiechamy się. Fantastyczne klawiszowe tło, które prowadzi cały utwór do przodu. Także następujący po nim tytułowy, porywający "Rapture of the Deep" brzmi jakby był wyjęty z ich najlepszych płyt. Naprawdę dobre wrażenie robi także "Don't Let Go", który znalazł się na pozycji szóstej, ale ponownie jest się porwanym przez świetny "Back to Back". Kapitalne wrażenie robi także "Kiss Tomorrow Goodbye". Oba z perkusyjnym intrem, ten drugi mogący nawet przywodzić na myśl... Iron Maiden z klawiszami. Bardzo dobrze wypada, nieco spokojniejszy, ale także przebojowy "MTV". Również przedostatni, spokojniejszy "Junkyard Blues" to kawał naprawdę dobrej, solidnej roboty. Złych wrażeń nie wywołuje także finałowy "Before Time Began", najdłuższy na płycie, ale również bardzo ciekawie poprowadzony. Nieco słabszy może się wydać, balladowy "Clearly Quite Absurd", jednakże on również nie odstaje od całości w jakiś szczególny sposób. Jest to płyta zadziwiająco spójna, zawierająca jedenaście naprawdę świetnych dopracowanych utworów, które może nie zapadną jakoś szczególnie w pamięć, ale będzie się do nich wracać. Airey fantastycznie zastąpił na tym albumie Lorda, a gitarowe pomysły Morse'a niesamowicie wpisują się w konwencję ich klasycznych albumów, nawet miejscami przypominają te, z płyty "Burn", która nawiasem mówiąc, bardzo lubię. Również Gillian na tej płycie wypada naprawdę dobrze, oczywiście, to już nie jest ten głos co kiedyś, ale do jego formy na tej płycie nie ma się absolutnie jak przyczepić.



2. Now What?! (2013)
Osiem lat trzeba było czekać na dziewiętnasty album, następcę bardzo dobrego "Rapture of the Deep". To dużo czasu, w muzyce to już niemal cała dekada. Jednak dla Deep Purple czas stanął w miejscu i to dosłownie. Nie spieszyli się z wydaniem tej płyty, ale dzięki temu wydali także materiał bardzo spójny i zaskakujący.
Podobnie jak na poprzednim, znalazło się na nim jedenaście regularnych utworów, oraz dwa numery bonusowe (w tym jeden cover)."A Simple Song", która najnowszą płytę otwiera zaczyna się od usypiania czujności, ale potem utwór się rozkręca do szybszych obrotów. Robi wrażenie. Po nim także naprawdę dobry "Weirdistan". Niewiarygodne jest wręcz to, jak fantastycznie Airey zachowuje styl Lorda, jednocześnie jednak nie kopiując go w żaden sposób. Również bardzo dobrze wypada, energetyczny numer trzeci, zatytułowany "Out of Hand". Źle o dziwo nie wypada także "Hell to Pay", który przy pierwszym odsłuchu, gdy tylko się pojawił, wywołał u mnie palpitacje serca. To naprawdę świetny kawałek. I do tego jeszcze iście Lordowska klawiszowa solówka! Nie zwalniamy tempa w kolejnym udanym utworze pod tytułem "Body Line", także następujący po nim, nieco wolniejszy "Above And Beyond" (jeden z dwóch będących hołdem dla zmarłego w zeszłym roku Jona Lorda) nastraja pozytywnie, choć wyciszenia bym nie robił. Bardziej bluesowy, spokojniejszy i niespieszny, ale także wypadający ciekawie jest numer siódmy, czyli "Blood And Stone". Niesamowicie wypada "Uncommon Man" (drugi dla Lorda), w którym wykorzystano fragmenty "Fanfare to the Common Man" grupy Emerson, Lake And Palmer (trzeba przyznać, że to świetny pomysł). Dość mocno nawiązujący do klimatu poprzedniego albumu jest również udany "Apres Vous". Źle także nie jest w najłagodniejszym na płycie utworze "All the Time in the World", który wyjęty z kontekstu bardzo rozczarowuje, razem z całością jest równie udany, co pozostałe. Mocnym akcentem jest rewelacyjny "Vincent Price". Kiedy po raz pierwszy go usłyszałem byłem dosłownie porażony. Ma nie tylko niesamowity klimat, ale także bardzo power metalowy szlif (skojarzyć się może nawet z Helloween czy Edguy). Naprawdę robi wrażenie. Bonusowe numery zaś, nie zostały dolepione na siłę, także są dopracowane w najmniejszym szczególe. Otrzymujemy bowiem bardzo purplowy cover standardu "It'll Be Me" Jacka Clementa oraz szybki, bardzo przebojowy "First Signs Of Madness".
Dziewiętnasty album, podobnie jak jego poprzednik, jest bardzo spójny i dopracowany, chociaż wydaję mi się, że odrobinę słabszy. Nie ma na nim mielizn i chybionych utworów. Całości słucha się nadzwyczaj przyjemnie. Kapitalna forma udziela się wszystkim, chociaż miejscami można odnieść wrażenie, że Gillian jest odrobinę podbity. Ale nie przeszkadza to bynajmniej w ogólnym rozrachunku i odbiorze tego albumu.



Nie sądziłem, że Deep Purple jeszcze kiedykolwiek nagra tak spójne, tak przebojowe i tak bardzo purplowe właśnie, nie wysilone albumy. Albumy, które naprawdę potrafią wciągnąć i oczarować, wywołać uśmiech i przede wszystkim dać ponownie do zrozumienia, że Deep Purple jest wielkie.
Jak każdy zespół miał swoje gorsze momenty, ale to, co znajduje się na obu opisanych albumach dowodzi, że nawet będąc zasłużonym, nie tworząc już nic nowego, wciąż można stworzyć niezliczoną ilość świetnych melodii, które może nie wpiszą się w historię, tak jak choćby "Chil In Time" czy "Smoke On the Water", ale nigdy nie będą odstawać od tych najlepszych. Obecny skład Deep Purple to niewątpliwie najmocniejszy skład tej legendarnej grupy od lat i mam nadzieję, że nawet jeśli na dwudziesty album trzeba będzie czekać kolejne osiem lat, na pewno nie nagrają niczego złego. A nawet, jeśli "Now What?!" byłby albumem ostatnim, byłby cudownym pożegnaniem. Deep Purple jest po prostu wielkie...

Ocena "Rapture of the Deep": 9/10
Ocena "Now What?!": 8/10


2 komentarze:

  1. "All the time in the wirld" sobie całkiem niexle radzi na Liście Trójki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, choć w sam sobie jest słaby. Zyskuje dopiero razem z innymi numerami.

      Usuń