sobota, 14 lipca 2012

WNS XI: Nowe Queensryche

Nowe Quuensryche - w środku La Torre, nowy wokalista grupy.
  
Niniejszy artykuł stanowi zbiór wynurzeń na temat zmian w Queensryche, jeśli zamierzasz mnie obsmarować po jego lekturze za chaos, potencjalne powtarzanie się czy bełkot, to nie czytaj wcale. Stanowi rodzaj oczyszczenia z nawarstwienia szoku i jednoczesnego podniecenia zaistniałą sytuacją. Konstruktywna polemika i zdanie innych są jednak mile widziane.

Nietypowe "W niewielu słowach", bowiem tym razem nie będzie opisywania żadnych płyt w skrócie, ani nawet pisać w skrócie nie będę. Czas na dłuższą polemikę z samym sobą i tym co się wyrabia w legendarnym Queensryche. Podobno radykalna zmiana nastąpiła już jakiś czas temu (około tygodnia temu lub więcej), do mnie dotarła dopiero teraz - jestem załamany, jestem zachwycony... i zły sam na siebie...


I.
Po 30 latach postanowiono w szeregach tego zespołu zrobić porządki, przetasowania, radykalne wydawać by się mogło zmiany, które dotyczą człowieka bez którego chyba trudno wyobrazić sobie tę grupę - wokalisty Geoffa Tate'a. Trudno wyobrazić sobie takie płyty jak "Operation: Mindcrime" czy "Empire" bez jego głosu, zresztą płyty genialne. Zgodzę się, że kolejne płyty były znacznie słabsze, potem coraz gorsze, aż nadszedł czas totalnej równi pochyłej związanej z "American Soldier" i ostatnim "Dedicated to Chaos", który w dodatku opisałem i to z nad wyraz pozytwnym wynikiem. Wówczas pojawiały się głosy, że słoń mi na ucho nadepnął, że się nie znam. Nie wiem możliwe, ja nie ukrywam, że ten album bardzo mnie zaskoczył po tych płytach, które już były słabe, bo ten ostatni według mnie nie był słaby. Dzisiaj jednak nie wystawiłbym tak wysokiej noty, na pewno bym znacznie ją obniżył, nie wiem do ilu. Skąd ta zmiana? Na pewno nie dlatego, że Tate'a nie ma już w tym zespole, na pewno nie dlatego, że uważam, że śpiewa gorzej niż kiedyś, albo że ktoś mi przemówił do rozsądku w jego kwestii. Nic z tych rzeczy. Przyznaję jednak rację, biję w ramach ukorzenia czołem w podłogę i co tylko jeszcze można by tu napisać: w ostatnim czasie Tate mocno wokalnie nie domagał, można było to już stwierdzić przy płycie "Q2K", której zresztą nie lubię i nie rozumiem, ale były przecież skoki zwyżkowe formy jak choćby przy "Tribe" czy zgoła nie potrzebnej, ale ciekawej drugiej części "Operation: Mindcrime", jednakże dwa kolejne albumy - "American Soldier" nie potrafię słuchać w całości, do ostatniego zeszłorocznego nie wracam, ale wcale nie nazwałbym go wyjątkowo złym albumem, bo miał momenty niezłe. Problem według mnie nie leżał w Geoffie, ale w samej muzyce Queensryche, która zaczęła zatracać swój dawny charakter, styl. Oczywiście, duża w tym zasługa wokalisty, czyli Tate'a. To musiało zapewne wpłynąć na jego usunięcie z zespołu, podobno też miało mieć na to wpływ jego słabsza lub coraz gorsza forma wokalna, jakieś używki czy nie branie jakiś lekarstw - nie wiem, nie wnikam, te powody nie są mi znane i w sumie nie chce ich znać.

II.
Jego zastępcą został człowiek mi kompletnie nie znany - Todd La Torre, który występował w Crimson Glory (od 2010 do 2012 roku). Facet ma głos naprawdę bardzo dobry i zdecydowanie, z perspektywy ostatnich lat, lepszy od Tate'a, nie będzie zbrodnią jeśli napiszę, że ma większe możliwości i umiejętności i przede wszystkim nie stara się kopiować Tate'a, stara się zachować jego linie, ale robi to zupełnie inaczej. La Torre nie jest Tate'em, a Tate nie jest La Torrem. Nie będę ich porównywał, ale w tym zestawieniu zdecydowanie wygrywa La Torre. Nie da się ukryć, że tak naprawdę Tate nigdy nie umiał śpiewać, miał swoją oryginalną manierę, która jednych denerwowała, a drugich przytłaczała. La Torre ma jednak głos znacznie lepszy - potężniejszy i nie wchodzący w wibracje, które nawet mnie miejscami wkurzały i przyprawiały o palpitacje serca i mózgownicy. I podkreślę to jeszcze raz - im dalej w las faktycznie było coraz gorzej.
A jednak trudno sobie wyobrazić, że takie "Empire" czy "Operation: Mindcrime" może być bez Tate'a. Bo te dwie płyty kocham i chyba każdy powie, że to są płyty Tate'a w sensie wokalnym. Do czego zmierzam? Do La Torre'a naturalnie. Te utwory będą brzmiały już inaczej, ale będzie można na szczęście wracać do oryginałów. Nowe wersje co niektórych, o czym można się przekonać słuchając samplera na pewno brzmią inaczej - z jednej strony nie podobają mi się, z drugiej porażają. Ale na weryfikację nowego wokalisty przyjdzie czas w innym momencie: w momencie wydania nowego materiału, kolejnego dwunastego (trzynastego jeśli liczyć jako studyjny album "Take Cover" z 2007 roku).


III.
Jestem zaskoczony tą nagłą zmianą (nie pierwszą zresztą w ostatnim czasie w ważnych i znanych zespołach), niewątpliwie zapewne jak większość fanów Queensryche - po 30 latach taka zmiana i to nagle, właściwie bez przyczyny - ale z drugiej patrzę na to z ciekawością, nie nazwę tego nadzieją, że powstanie coś na pewno innego jak dotychczas, na pewno świeżego, ale czy dobrego? Czas i nowa płyta pokaże. Ten zespół już wielokrotnie stał na granicy rozpadu, tak naprawdę to już dawno się rozleciał, nawet ja o tym wiem, teraz może na nowo stanąć na nogi. Nowy wokalista może tchnąć w Queensryche nowe życie. Nie zmienią już świata, bo swoje stworzyli już dawno, ale może ten nowy materiał naprawdę zaskoczy? I tu pojawia się szkopuł: jak sobie poradzi reszta zespołu z tworzeniem  muzyki pod nowego wokalistę - jak posłuchać samplera to La Torre jest trochę ponad,  ewidentnie trzeba będzie dokonać zmian. I nie mówię tu o starych utworach, bo wiem, że to tło to midi z karaoke, ale o nowych,będą musiały być inne. Również na stare utwory przyjdzie czas, żeby spojrzeć na nie z innej, właściwszej perspektywy. Teraz trudno się do tego ustosunkowywać.

IV.
Jestem zły na siebie - za recenzje ostatniego albumu z Tate'em - to nie było poważne, tak wysoko go oceniać, może nawet nie dojrzałe, dopiero teraz zaczynam dostrzegać (dosłuchiwać się) jak nie dobry to album. Ale nie chodzi tu tylko o ten album czy o Queensryche. W czerwcu roku dwóch tysięcy jesieni dopiero się rozkręcałem, może zbyt pochopnie podszedłem do tego albumu i w ogóle zbyt pochopnie podchodziłem do wielu płyt. Teraz inaczej patrzę na to, inaczej słucham, a przede wszystkim słucham więcej niż wtedy. Jestem bardziej wyczulony na rzeczy złe i rzeczy dobre. I mogę tu stwierdzić, że La Torre jest dobry, ale będzie musiał to udowodnić nowym materiałem Queensryche. Gdy Dream Theater zmieniło perkusistę (Mike'a Portnoya na Mike'a Mangini) jakis brazylijczyk pisał, że "Dream Theater bez Portnoya jest jak samochód bez silnika, daleko nie ujedzie". Tymczasem nagrali bardzo dobrze przyjęty "Dramatic Turn Of Events", a James LaBrie już zapowiada jego następcę i będzie to najprawdopodobniej koncept. Odnosząc te słowa do Queensryche, można by powiedzieć, że bez Tate'a daleko nie ujadą, mogliby się rozwiązać i tak dalej i tak dalej. Ale właśnie może nowy wokalista, nowy głos tchnie w tą grupę nowe życie, tak jak miało to miejsce z efemerycznym tworem jakim jest Dragonforce? Im się udało. Sądzę, że i Queensryche się uda. Byle tylko nie przyszło im do głowy nagrywać trzeciej części "Opetration: Mindcrime" albo płyty studyjnej z nowymi wersjami starych utworów (choć akurat to byłoby ciekawe  w ramach ciekawostki, przedsmaku do nowego albumu). Trzymam kciuki i na tym na razie skończmy.


3 komentarze:

  1. No już aż tak bardzo siebie nie opluwaj, ze dałes im tak wysoką ocenę. Człowiek się zmienia, czasem spodoba mu się coś, czego po dwu miesiącach nie jest w stanie słuchac nawet ze stoperami w uszach i głową pod poduszką. Maja na to wpływ rózne rzeczy, wtedy akurat tak Ci się wydawało. A tak w ogóle - fajna ta notka. Takie niby luźne przemyslenia, ale dobrze się czytało i dużo Ciebie we własnej osobie w niej jest. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tak z Linkin Park jak piszesz o stoperach i poduszkach - kiedyś słuchałem na okrągło, dziś się dziwię co to za badziew był, nowych nie tykam i w ogóle zastanawiam się kto jeszcze ich słucha... ale to są gusta, ludziom się może podoba to, co robili i to, co robią, mnie akurat nie. W przypadku Queensryche czy czegoś innego naturalnie może być inaczej. Co do opluwania sam siebie - czasem trzeba na siebie napluć żeby poczuć się lepiej, a to, że w tym tekście jest mnie dużo zabrzmiało jak kultowa fraza "zawartość cukru w cukrze" ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahahaha :D Nawet w najdzikszych snach nie przypuszczałam, że stworzę kiedys kultową frazę. ;p;p;p

    OdpowiedzUsuń